Amerykańscy analitycy przewidują, że nowy film Quentina Tarantino "Pewnego razu... w Hollywood" ma szanse zarobić łącznie około 400 mln dolarów. Już w niedzielę 18 sierpnia dochód z jego rozpowszechniania wyniósł 180,2 miliona dolarów. Zdaniem ekspertów obraz może stać się najbardziej kasowym tytułem Tarantino, w najgorszym zaś wypadku - drugim po "Django", który w sumie zarobił 425,4 mln dolarów.
- "Pewnego razu...w Hollywood" jest prawdopodobnie najbardziej dostępnym i rozrywkowym ze wszystkich filmów Tarantino, a biorąc pod uwagę moc jego gwiazd, wspaniałą kampanię marketingową i ogólnie świetne recenzje, nie powinno dziwić, że film stał się światowym hitem - stwierdził Paul Dergarabedian z firmy Comscore, zajmującej się analizą rynku medialnego. I dodał, że "obraz z pewnością może stać się najlepiej zarabiającym filmem Tarantino".
Na polskich ekranach film pojawił się w miniony weekend.
Pogoń za "Django"
Do tej pory spośród filmów wyreżyserowanych przez Quentina Tarantino najbardziej dochodową była produkcja z 2012 roku - "Django" - której globalny dochód (z rynków amerykańskiego i światowych), osiągnął 425,4 mln dolarów. Na drugim miejscu plasują się "Bękarty wojny" (316,9 miliona dolarów), na trzecim zaś, z dochodem o ponad 100 mln mniejszym, "Pulp Fiction" (212 milionów dolarów).
Według Sony Pictures, współproducenta i dystrybutora filmu, obraz wystartował na rynkach zagranicznych znacznie lepiej niż "Django" - o 30 procent. W porównaniu z innymi hitami z udziałem Leonardo DiCaprio także prezentuje się korzystnie, wyprzedzając "Wilka z Wall Street" Martina Scorsese, a zrównując się ze "Zjawą" Alejandra Gonzaleza Inarritu.
Najbardziej kasowy Tarantino?
"Pewnego razu... w Hollywood" zajął pierwsze miejsce pośród premierowych tytułów w box office'ach na 28 światowych rynkach. Do niektórych krajów, jak Wielka Brytania, Francja czy Hiszpania, obraz trafił niemal równolegle z amerykańską premierą, czyli 26 lipca.
W Wielkiej Brytanii w weekend otwarcia zarobił prawie 9 milionów dolarów, we Francji 7 milionów, następne były Niemcy (5,6 miliona dolarów) i Australia (4,4 miliona dolarów).
W Rosji w pierwszy weekend wyświetlania film przyniósł dochód 7,7 miliona dolarów - najwyższy na tym rynku w karierze reżysera, a w ciągu tygodnia wartość sprzedanych biletów wzrosła do 13,3 miliona dolarów.
Obraz czeka na premierę na kolejnych dochodowych rynkach, jak Meksyk (piątek), Japonia (30 sierpnia), Włochy (18 września) i Korea Południowa (26 września).
Nie jest znana jeszcze data premiery w Chinach, co może dziwić, jako że chińska firma produkcyjna i dystrybucyjna Bona Film Group współfinansowała film, zajmuje się także jego dystrybucją na takich azjatyckich rynkach jak Hongkong, gdzie już film trafił.
Nostalgiczny list do dawnego Hollywood
"Pewnego razu... w Hollywood" to obraz wyjątkowo nostalgiczny jak na Tarantino. Opowiada o Hollywood, jakiego już nie ma, z czasów dzieciństwa reżysera. Cezurą stają się dramatyczne wydarzenia sierpniowej nocy 1969 roku, gdy banda Charlesa Mansona włamała się do willi Romana Polańskiego, mordując będącą w dziewiątym miesiącu ciąży jego żonę, aktorkę Sharon Tate, a także troje jej przyjaciół.
I choć Tarantino nakręcił raczej pełną nostalgii baśń, nawiązującą do tamtych wydarzeń, film od momentu pojawienia się projektu był reklamowany właśnie jako opowieść o zbrodni bandy Mansona. To budziło zarówno obawy rodzin ofiar, jak też etyczne wątpliwości: czy można tak eksploatować najpotworniejszą zbrodnię tamtej epoki?
Jeśli weźmie się pod uwagę słabość reżysera do kontrowersyjnych obrazów pełnych przemocy, obawy były zrozumiałe. Tymczasem Tarantino zaskoczył wszystkich. Zafundował widzom miejscami wręcz liryczną opowieść, z dwoma równolegle prowadzonymi wątkami. Pierwszy sięga właśnie do prawdziwych wydarzeń, z prawdziwymi bohaterami - z Margot Robbie jako Sharon Tate, polskim aktorem Romanem Zawieruchą w epizodycznej roli Romana Polańskiego.
Drugi wątek jest fikcyjny. Opowiada o upadającej drugoligowej gwieździe westernów Ricku Daltonie (DiCaprio) - który mieszka w sąsiedztwie willi Polańskich - i jego filmowym dublerze Cliffie Booth (Brad Pitt). Perypetie tego męskiego duetu stanowią trzon filmu, a udany aktorski pojedynek DiCaprio i Pita to największy atut filmu. Obaj wydają się być pewniakami do oscarowych nominacji.
Również Margot Robbie jako Tate, choć to rola nieduża, po raz kolejny udowadnia, że talent i uroda idą u niej w parze. Na drugim planie błyszczy niezawodny Al Pacino. Scenografia, zdjęcia i muzyka budują klimat Los Angeles lat 60. ubiegłego wieku tak przekonująco, że chwilami trudno uwierzyć, iż świat sprzed półwiecza został zbudowany na planie od podstaw.
Obraz miał premierę w maju na festiwalu w Cannes, w konkursie głównym. I choć przeważały pozytywne recenzje, podzielił widzów. Były głosy pełne zachwytu, ale i wielu rozczarowanych, zarzucających reżyserowi - nie bez racji - dłużyzny, czasami nawet nudę.
Film nie zdobył nagrody w Cannes, co jednak nie zniechęciło publiczności, która wali do kin drzwiami i oknami.
Autor: kob / Źródło: "Variety", "IndieWire"
Źródło zdjęcia głównego: UIP