|

Jan A.P. Kaczmarek: Amerykańska Akademia Filmowa ma problemy z tożsamością

- "Nomadland" to wyjątkowe kino, o ogromnej sile oddziaływania. Film o zniszczonym społeczeństwie amerykańskim. Trzeba mieszkać w Ameryce, by zrozumieć, do jakiego stopnia Zhao udało się sportretować ten kraj. Dramat ludzi, którzy przepracowali całe swoje życie, i mając 70, 80 lat, żeby żyć, muszą nadal pracować, bo im zabrano wszystkie oszczędności - mówi Jan A.P. Kaczmarek w przedoscarowej rozmowie z tvn24.pl.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Muzyka do filmu "Marzyciel" Marca Forstera przyniosła mu w 2005 Oscara, a wcześniej nominację do Złotego Globu i nagrody BAFTA.

W sumie Jan A.P. Kaczmarek skomponował muzykę do ponad 60 produkcji filmowych, w większości fabularnych. Uczeń Jerzego Grotowskiego, a później założyciel Orkiestry Ósmego Dnia, nie ogranicza się jednak do muzyki filmowej. Z powodzeniem tworzy również utwory symfoniczne, m.in. "Kantata o wolności", "Oratorium 1956" czy "Emigra - Symfonia bez końca", którą skomponował na zamówienie Muzeum Emigracji w Gdyni. Obecnie pracuje nad utworem symfonicznym dla Filharmonii Narodowej w Warszawie, na jej 120-lecie.

Od ponad 30 lat mieszka na stałe w Los Angeles, ale pracuje po obu stronach oceanu. Jest pomysłodawcą i dyrektorem Międzynarodowego Festiwalu Filmu i Muzyki "Transatlantyk", organizowanego w Łodzi.

Jest członkiem Amerykańskiej Akademi Sztuki i Wiedzy Filmowej oraz Europejskiej Akademii Filmowej.

Justyna Kobus: Rozmawialiśmy bodaj trzy lata temu, też przed Oscarami, a świat od tego czasu zmienił się tak bardzo, jakby minęła cała epoka. Branżę filmową za sprawą pandemii zmiany dotknęły nawet bardziej niż inne dziedziny. Pytanie, czy tylko przejściowo, czy może gdy zniknie lockdown, wróci stare?

Jan A.P. Kaczmarek: Przemysł filmowy mógł się rozwinąć dzięki temu, że jesteśmy społecznością stadną, że lubimy się spotykać. Najpierw tłum ludzi pracuje na planie filmowym, a potem znacznie większe tłumy spotykają się w kinie, by efekty tej pracy konsumować. Pandemia sprawiła, że tłum został rozpędzony. Zmieniła drogę dystrybucji filmu. Kina zamieniono na portale streamingowe jak Netflix, i przyzwyczailiśmy się przez ostatni rok do tego, że nie musimy ruszać się z domu, by obejrzeć film. A człowiek, jak się raz do czegoś przyzwyczai, to potem trudno to zmienić. Na razie chyba trudno wyrokować, czy te zmiany okażą się nieodwracalne.

Jan A.P. Kaczmarek podczas gali otwarcia Transatlantyk Festival 2017 (wideo archiwalne)
Jan A.P. Kaczmarek podczas gali otwarcia Transatlantyk Festival 2017 (wideo archiwalne)
Źródło: tvn24

Szczerze mówiąc trochę to dołujące, jeżeli okazałoby się, że większość filmów będzie teraz powstawać na zamówienie Netflixa. Bądźmy szczerzy, nie jest to wyłącznie gejzer intelektu, i co zrozumiałe, zależy im przede wszystkim na sukcesie komercyjnym, na ilości widzów, którzy obejrzą ich produkcje. A wiadomo przecież, że wysoka jakość jest wrogiem sukcesu komercyjnego. To nie wróży nic dobrego.

Amerykańskiej Akademii Filmowej nie zmieniła pandemia, ale to, co wydarzyło się wcześniej. Obok akcji #MeToo, która "wyczyściła" ją z osobników w rodzaju Harveya Weinsteina, zmiany wymusił #OscarsSoWhite. Zadbano o rasową różnorodność.

Przez ostatnie trzy lata przyjęto około czterech tysięcy nowych członków. Akademia przez lata liczyła ich sześć tysięcy, a teraz jest około 10 tysięcy. Pojawiło się sporo wartościowych fantastycznych artystów, ale generalnie to przyjmowanie nowych członków odbywało się na łapu capu, w sposób dość przypadkowy. To było trochę takie polowanie na ludzi. Wcześniej Akademia skupiała ludzi naprawdę z wielkim dorobkiem zawodowym, to był niezwykle elitarny klub, do którego bardzo trudno było się dostać. Teraz trafia do niej mnóstwo debiutantów, którzy nie mają na koncie specjalnych dokonań. To oczywiście obniża jej prestiż. Skończyła się w Akademii epoka wielkich nazwisk. Gdy ja byłem przyjmowany do Akademii, w 2005 roku, jej przewodniczącym był gigant - Frank Pierson, scenarzysta "Pieskiego popołudnia" i "Narodzin gwiazdy", a także reżyser.

A odnośnie tych nowo przyjętych członków – najżarliwiej apelowano o przestrzeganie parytetu płci, a liczba kobiet zwiększyła się zaledwie z 13 do 16 procent. No i znowu lament. A jakim cudem może się bardziej zwiększyć, skoro w przemyśle filmowym jest gigantyczna przewaga mężczyzn? Wystarczy spojrzeć ilu w Ameryce mamy mężczyzn reżyserów, a ile kobiet. Skąd więc mają się nagle wziąć kobiety w Akademii? Problem leży w fundamentach tego przemysłu, a nie w ograniczeniach narzuconych przez akademików.

Jestem pełen podziwu dla tego, ile kobiet filmowców mamy dzisiaj w Polsce. Mało tego, że są tak licznie reprezentowane w branży, to jeszcze ostatnimi czasy ją zdominowały! Zasiadam w komisjach oceniających nowe projekty, przewodniczę im nawet, i z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że te najciekawsze przygotowywane są właśnie przez kobiety. Polska może służyć za przykład, jak uporać się z problemem braku kobiet w przemyśle filmowym, bo na tle reszty świata, jest dziś ewenementem. Nie wiem czy jest drugi kraj, w którym w ostatnich latach zaistniało tyle świetnych reżyserek i producentek.

U nas to się stało jakoś samoistnie. A tu mam pomysł Akademii: "W filmach, które będą ubiegały się o Oscary, przynajmniej w 30 proc. ekipy muszą stanowić osoby z grup: kobiety, mniejszości rasowe, osoby LGBT, osoby z niepełnosprawnością. Podobnie ma się rzecz z obsadą". To eliminuje część tematów...

Skoro w ciągu trzech lat przyjęto 4 tysiące nowych członków, Akademia musi mieć problemy z tożsamością. Dziś władzę sprawują w niej pijarowcy, a oni reagują na to, "co w trawie piszczy". Powiem tak: presja jest temu środowisku potrzebna i jeśli te zmiany dokonają się na poziomie produkcji, to w porządku. Najwyraźniej jest takie oczekiwanie, inaczej by ich nie wprowadzano. Ale oczywiście nie może być tak, że Akademia staje się miejscem przepychanek jakiejkolwiek z grup. O wartości filmu nie mogą stanowić żadne inne aspekty poza walorami artystycznymi.

Ale hiperpoprawność nie dotyczy jedynie Akademii. Zdanim szefowej BBC do spraw różnorodności, serial "Luther" z Idrisem Elbą jest "zbyt mało czarny, bo bohater ma wielu białych przyjaciół i nie je potraw karaibskich"...

Każda instytucja czy stanowisko, powołane do wykrywania czegokolwiek, będzie to "coś" wykrywało, a jak nie wykryje, to wykreuje. Tak to działa, co w tym przypadku jest oczywiście kuriozalne.

A jeszcze stawiając kropkę nad i w temacie amerykańskiej Akademii, przy wszystkich pretensjach do niej, to jest naprawdę potężna i wpływowa organizacja, która dba o ludzi z branży. Natomiast nie wiem, czy to samo można dziś powiedzieć o Europejskiej Akademii Filmowej. Jestem autentycznie oburzony tym, że jakieś lobby usunęło z głównej gali wręczania jej nagród szereg prestiżowych kategorii, między innymi za zdjęcia i muzykę. Te nagrody jako najwyraźniej "gorsze" wręczane są dzień wcześniej. Moim zdaniem to zwyczajna dyskryminacja - odbieranie prawa do równego traktowania ludzi, którzy współtworzą dzieło.

Amerykańska Akademia nigdy by czegoś podobnego nie zrobiła, mimo że poddana jest presji komercyjnej stacji ABC, od dekad transmitującej oscarową galę.  EFA jest wolna od jakiejkolwiek presji, tym bardziej dziwi ta decyzja. Ale to temat na osobną rozmowę.

Nomadland – polski zwiastun #2
"Nomadland" już o krok od najważniejszych Oscarów
Źródło: The Walt Disney Company Polska

Przejdźmy więc do pretekstu naszej rozmowy, czyli do dzisiejszej oscarowej gali. Wszystko wskazuje na to, że najlepszym filmem zostanie "Nomadland" Chloe Zhao. Czy to również pański faworyt?

To wyjątkowe kino, o ogromnej sile oddziaływania. Film o zniszczonym społeczeństwie amerykańskim, o zniszczonej klasie średniej. Trzeba mieszkać w Ameryce, by zrozumieć do jakiego stopnia Zhao udało się sportretować ten kraj. Dramat ludzi, którzy przepracowali całe swoje życie, i mając 70, 80 lat, żeby żyć, muszą nadal pracować, bo im zabrano oszczędności życia. Wielka jak zawsze Frances McDormand i prawdziwi nomadzi, których reżyserka zdołała przekonać, by zagrali samych siebie.

Dla mnie najbardziej niesamowite w tym filmie jest to, że bohaterka pozbawiona domu, mieszkająca w samochodzie, wędrująca za pracą z miejsca na miejsce, wcale nie robi wrażenie nieszczęśliwej. Nawet mówi o tym, że życie w drodze to jej wybór.

Właśnie dlatego tak prawdziwy jest ten film. Taki jak bohaterka McDormand jest typowy Amerykanin z klasy średniej, tutaj z niższej klasy średniej – nigdy nie narzeka, nauczono go, że zawsze musi przeć do przodu, ale to są ludzie, których potwornie skrzywdzono. W środkowych stanach Ameryki ludzie mieszkający w swoich samochodach, którzy stracili domy, bo wcześniej zamknięto ich zakłady pracy, tak jak w przypadku filmowej Fern, to prawdziwa plaga. I oni właśnie tak się zachowują – z wielką godnością, nie obnoszą się ze swoją rozpaczą. Akademicy dobrze znają ich dramatyczne historie, dlatego sądzę, że ten film wygra. Na kogo ja zagłosowałem, mogę powiedzieć wyłącznie na ucho.

A jeśli nie "Nomadland"? Mieliśmy ostatnio sporo niespodzianek na gali. Pomijam ubiegły rok i koreański "Parasite", który przewrócił do góry nogami historię Oscarów, bo nie rozumiem szaleństwa wokół tego filmu. Moim faworytem jest "Ojciec" Zellera, z porażającą kreacją Anthony’ego Hopkinsa.

Fenomenu "Parasite" również nie rozumiem, ale jesteśmy w mniejszości, bo wszyscy wokół krzyczeli, że to genialny film. W przypadku "Ojca" także się zgadzamy - wspaniały Hopkins, wielka oscarowa rola, bardzo bym chciał, by wygrał w swojej kategorii, bo to wstrząsająca kreacja. I sam film też na czasie - drastycznie przybywa ludzi chorujących na demencję czy Alzheimera. No i sposób pokazania całej historii – z punktu widzenia człowieka z uszkodzonym umysłem, którego świat jest kompletną iluzją.

Anthony Hopkins stworzył w "Ojcu" wstrząsającą kreację
Anthony Hopkins stworzył w "Ojcu" wstrząsającą kreację
Źródło: United International Pictures Polska

Ale wygrać może Chadwick Boseman - Akademia uwielbia ostatnio nagradzać pośmiertnie. Zapytam jeszcze o film międzynarodowy: czy duńskie "Na rauszu", kino do cna europejskie, pana zdaniem ma szanse na wygraną?

Myślę, że jak najbardziej, zwłaszcza, że film zgarnął już po drodze wszystko, nawet Złoty Glob. Mimo że w tej kategorii gusta członków HFPA (Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej - red.) i Akademii od lat się rozmijają. Na mnie duże wrażenie zrobiła też bośniacka "Aida". Jeden z tych dwóch tytułów powinien zwyciężyć.

Mija 16 lat od gali, na której odebrał pan Oscara za muzykę do "Marzyciela" Marca Forstera. Mówił pan wtedy, że statuetka otworzyła mnóstwo drzwi, ale też zaszeregowała jako kompozytora. A dziś, po latach?

Tak, zaszufladkowano mnie jako twórcę muzyki "do wybitnie subtelnych filmów o umierającej matce"… Te klimaty w każdym razie, a takich filmów za dużo nie ma. Ale ja mam coś takiego, że zawsze szukam nowych możliwości, nowej energii. Częściowo uciekłem od muzyki filmowej. Założyłem, jak wiadomo w Polsce Instytut Rozbitek, którego misję przejął później Festiwal Transatlantyk, który mam nadzieję i w tym roku się odbędzie. Planujemy na razie start 2 października.

Silna marka, którą pan stworzył i wymyślił od początku do końca.

No tak, pewnie bez Oscara byłoby mi trudniej pozyskać sponsorów, on mnie jednak w jakiś sposób określa, i jest potężnym kapitałem. Nawet dowiedziałem się, że jestem w podręczniku dla VI klasy, "Historia i nauki społeczne". Dowiedziałem się, bo jakaś dziewczynka napisała do mnie: "Proszę pana, a ja się o panu uczyłam". Bałem się odpisać jakoś serdeczniej, bo czasy takie, że może to była prowokacja, a później bym się dowiedział, że jestem pedofilem? Przeraziło mnie, co się dzieje w mojej głowie, że w ogóle o tym pomyślałem.

Od lat krąży pan między Polską a Los Angeles. Jak przyjeżdża pan tutaj, jak odbiera to, co się w kraju dzieje?

Uważam, że to jest nieuchronny proces, przez który Polska musiała przejść. Mnie na początku podobały się niektóre rzeczy, które robił PiS.

?

No tak. Powiem ci dlaczego. Na pewno wiele dobrego zdziałał program 500+. My nawet nie wyobrażamy sobie ogromu biedy, jakiej ludzie w Polsce doświadczyli, i nadal ona jest, ale jednak to wsparcie wielu bardzo pomogło. Jestem też wielkim zwolennikiem skrócenia wieku emerytalnego. Naprawdę, praca po 65. roku życia w przypadku kogoś, kto przepracował 40 lat czy więcej w hucie albo kopalni, to zbrodnia. Cieszę się, że teraz jest wybór. No i jeszcze banki. Przecież Polska nie miała wcale banków. To nie jest ważne, jak mamy prosperitę, ale jak przychodzi kryzys, owszem. I oni odkupili te banki. Teraz ponad 50 procent banków jest w polskich rękach.

Gdybym nie wiedziała, kto jest u władzy, powiedziałabym, że wymienia pan posunięcia lewicowego rządu. Tymczasem mówimy o rządach prawicy. Prawda, że to dziwne?

Dokładnie. Mnie się to podobało, bo świat za bardzo poszedł w drugą stronę, a musi być jakiś balans. Neoliberalizm w ekonomii okazał się nieszczęściem dla całego świata.

Zawsze chciałam pana spytać o to. Krzysztof Kieślowski namawiany na kręcenie filmu w Ameryce, odpowiadał, że za nic. Do szału doprowadzała go obowiązująca powszechna szczęśliwość i to, że na każde pytanie, w odpowiedzi słyszał: "Extremely well" ! Jak sobie z tym pan poradził?

To już ponad 30 lat… Na początku reagowałem podobnie jak Kieślowski. Widzisz Amerykanina, który stoi na parapecie, za chwilę zamierza skoczyć, ale gdy spytasz go przed skokiem: "Jak się czujesz", on odpowie: "Great"! Myślałem, że to kpina. Dopiero znacznie później zrozumiałem, że to tajemnica ich sukcesu – to jest genialny sposób na utrzymanie emocji w stadzie. Oni narzucili sobie dyscyplinę nienarzekania. I nawet jak u mnie jest marnie, to nie pozwalam sobie, by tą marnością zarażać innych. A u nas? Spotykasz biznesmena, który właśnie podpisał umowę na 100 mln dolarów, a jak pytasz: "Co u ciebie stary?", w odpowiedzi słyszysz: "Oj nie jest łatwo”. Na szczęście młodzi Polacy jeżdżą sporo po świecie i są już inni.

Nad czym w tej chwili pan pracuje?

Mam zamówienie na utwór symfoniczny na rocznicę 120-lecia Filharmonii Narodowej w Warszawie. Orkiestrę poprowadzi jej trzech dyrektorów – dwóch byłych: Jacek Kaspszyk i Antoni Wit oraz obecny Andrzej Boreyko. To będzie koncert trzyczęściowy, a mój utwór zagra na finał orkiestra prowadzona przez Boreyko. To dla mnie dużo wyzwanie.

Znalazłam też informacje o filmowych projektach, do których pan pisze czy może już napisał muzykę. Na przykład "Śmierć Zygielbojma" Ryszarda Brylskiego i "Happy Worker".

Tak, już napisałem. "Śmierć Zygielbojma" to ciekawy film, o polskim Żydzie, pracującym w dyplomacji w Londynie, który informował o Holocauście tamtejszych wysokich urzędników. Niestety, niewiele osiągnął. To duży film brytyjski, z polskich aktorów grają w nim Karolina Gruszka i Wojciech Mecwaldowski. A "Happy Worker" to kompletnie odjechany, surrealistyczny film, w klimacie lynchowskim.

Niedawno dopiero odkryłam, że pana córka, Anastazja Davis również spełnia się w branży filmowej jako scenarzystka i producentka, ale już nawet wyreżyserowała własny film – mroczny kryminał "W podziemnym kręgu". Jako dziecko zagrała w kilku filmach.

Tak, to niezwykle zdolna dziewczyna. Głównie pracuje jako scenarzystka. Należy do Gildii Pisarzy Hollywoodzkich i tam działa. Ostatnio jednak zastanawia się, co dalej, bo pandemia sprawiła, że wszystko się wali.

Nie planujecie, by zrobić wspólnie jakiś filmowy projekt? Aż się prosi!

Pomyślimy nad tym.

Czytaj także: