Natalie Cole pokazała wczoraj, jak wyglądają koncerty na światowym poziomie. Na warszawskim Torwarze słychać było jazz, blues i rock&roll.
Już samo wyjście Natalie Cole na scenę wywarło na publiczności duże wrażenie. Oślepiające światła i srebrny strój piosenkarki sprawiły, że widowni udzieliła się atmosfera show. Cole wyglądała jak Diana Ross w swych najlepszych czasach z The Supremes, a śpiewała jak Aretha Franklin na swych najlepszych koncertach. Zarówno nisko śpiewane nastrojowe ballady, jak i osiągające wysokie rejestry rockowe kawałki wychodziły jej fenomenalnie.
57-letnia Natalie Cole skakała po warszawskiej scenie jak kauczukowa piłeczka. Nikt z pytanych przez nas widzów nie dawał wokalistce więcej niż 35-40 lat. I rzeczywiście przygotowanie fizyczne, świetna forma wokalna dały się odczuć.
Publiczność rozdzielona w sektorach i posadzona na krzesełkach nieustannie podrygiwała, klaskała i przytupywała nogami. Gdyby nie barierki, wszyscy z pewnością by tańczyli.
Koncert zaczął się nastrojowo. Natalie zmierzyła się z "Fever" Elvisa Presleya i trzeba przyznać, że zrobiła to całkiem nieźle. Jej seksowny głos zdecydowanie pasuje do tego utworu. Dalej, choć atmosfera zmieniała się jak w kalejdoskopie, koncert miał swój porządek i rytm. Utwory były starannie dobrane i wyważone.
Jedynym mankamentem koncertu był nieco słaby kontakt z publicznością, która mimo to reagowała naprawdę żywiołowo. Natalie miała jednak dla swego audytorium niespodziankę. Wykonała specjalnie dwie piosenki: jedną dla pań i jedną dla panów.
Natalie przypomniała jeden z największych przebojów swego nieżyjącego ojca - Nat King Cole'a - Unforgettable. Dzięki technice komputerowej, która pozwoliła wykorzystać archiwalne nagrania jako fragment ścieżki dźwiękowej utworu,, zaśpiewała go razem z ojcem. Z kolei samotnie wykonała kolejną piosenkę ojca - nastrojowy utwór L.O.V.E.
Chwytające za serce ballady jak np. "Old man" Neila Younga, czy "Lovin' arms" potrafiły rozkołysać publiczność. Jednak po chwili klimat na widowni się zmieniał, gdy Natalie śpiewała takie przeboje jak "Everlasting love".
Na Torwarze słyszeliśmy dziś nie tylko soul i jazz. Amerykanka raczyła polskich widzów także mocniejszymi, rockandrolowymi brzmieniami. W tych utworach mogliśmy w pełni doświadczyć skali i mocy głosu czrnoskórej wokalistki.
Pod koniec koncertu Natalie Cole dała się wykazać swym kolegom z zespołu. Prawdziwą klasę pokazał gitarzysta, który wzbogacał występ o elementy klasycznego jazzu.
Natalie dała się namówić na dwa bisy. Na początek zaśpiewała utwór Stinga "If I ever lose my faith". Znakomicie zaaranżowała piosenkę Desiree "You got to be".
Publiczność była zachwycona,gdy Natalie grała swoje bisowe utwory, widownia stała i klaskała.
koncert odbył się w ramach Warsaw Summer Jazz Days.
P.S.
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl