"Pokot" Agnieszki Holland, "Ptaki śpiewają w Kigali" - ostatni wspólny film małżeństwa Krauzów, a także debiuty, o których już głośno - "Atak paniki" i "Zgoda" - oto niektóre z dzieł, które dziś rozpoczną w Gdyni rywalizację o Złote Lwy. To już 42. edycja najważniejszego polskiego festiwalu filmowego.
17 obrazów zrealizowanych w ciągu ostatnich 12 miesięcy będzie walczyć o najbardziej pożądaną w naszej rodzimej branży filmowej nagrodę. O festiwalowe laury starać się będą również autorzy filmów zakwalifikowanych do sekcji Inne spojrzenie oraz do Konkursu Filmów Krótkometrażowych.
Najbardziej oczekiwane produkcje
Jak zdradził nam Wojciech Marczewski, przewodniczący Rady Programowej Festiwalu, do konkursu zgłoszono aż 34 tytuły fabularne. Ale to i tak nie jest pełen dorobek naszych filmowców, gdyż mowa tylko o ostatnim roku. Część wybitnych twórców nie zdążyła z montażem i przygotowaniem swoich dzieł do konkursu. Są wśród nich między innymi laureat Oscara Paweł Pawlikowski z nowym obrazem "Zimna wojna" - już kupionym przez Amazon do szerokiej dystrybucji w Ameryce - oraz Małgorzata Szumowska, zdobywczyni wielu nagród gdyńskiej imprezy.
Do najbardziej oczekiwanych produkcji należą wchodzący już za kilka dni do naszych kin ostatni wspólny projekt Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze "Ptaki śpiewają w Kigali" (uhonorowany w Karlowych Warach za najlepsze role kobiece dla duetu - Jowita Budnik-Eliane Umhire), debiutancka "Zgoda" Macieja Sobieszczańskiego nagrodzona właśnie w Montrealu za najlepszą reżyserię oraz "Atak paniki" Pawła Maślony i "Wieża. Jasny dzień" Jagody Szelc - debiuty, które po projekcjach w środowisku krytyków zyskały fantastyczne recenzje.
"Pokot" pokona mocną konkurencję?
Wojciech Marczewski podkreśla, że w widać wyraźnie, jak wielką siłę we współczesnym polskim filmie stanowią młodzi filmowcy. - Najdobitniej świadczy o tym fakt, że w głównym konkursie mamy aż osiem debiutów i dwa drugie filmy młodych twórców. To więcej niż połowa wszystkich produkcji, których jest w konkursie głównym siedemnaście - zaznacza twórca "Weisera".
W tym roku mamy też dość nietypową sytuację, bo jeszcze przed festiwalem - choć zwykle dzieje się to po zakończeniu gdyńskiej imprezy - poznaliśmy polskiego kandydata do Oscara. Najczęściej zostaje nim zdobywca Złotych Lwów, choć nie zawsze. W ubiegłym roku w Gdyni wygrała znakomita "Ostatnia rodzina" Jana Matuszyńskiego, zaś do Oscara posłano "Powidoki" Andrzeja Wajdy. Także - wydawało się bezkonkurencyjna - "Ida" Pawła Pawlikowskiego została po wygranej w Gdyni pominięta przez oscarową komisję, a polskim kandydatem został "Wałęsa. Człowiek z nadziei" Wajdy. Na szczęście "Ida" została zgłoszona do Hollywood rok później, kosząc przedtem konkurencję na wszystkich najważniejszych festiwalach na świecie.
Znany już od wielu miesięcy publiczności "Pokot" Agnieszki Holland, nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem na tegorocznym Berlinale, z pewnością ma spory potencjał, zaś znane na całym świecie nazwisko trzykrotnie już nominowanej do Oscara polskiej reżyserki każe akademikom baczniej przyjrzeć się dziełu. Ale na uwagę zasługuje również inny, przejmujący i niezwykle aktualny w kontekście wydarzeń na świecie film - obraz małżeństwa Krauzów "Ptaki śpiewają w Kigali". To poruszająca, choć wcale nie epatującą okrucieństwem opowieść o ludobójstwie w Rwandzie, zadającą mnóstwo ważnych pytań, między innymi o przebaczenie i pojednanie po strasznej zbrodni ludobójstwa. To również dzieło uniwersalne, mające realne szanse na sukces poza krajem, pokazywane na wielu prestiżowych festiwalach na całym świecie.
Dlatego też jury tegorocznego konkursu głównego, mając wśród 17 tytułów jeden wyraźnie już "namaszczony" przez oscarową komisję, nie będzie miało łatwego zadania. Filmy oceniać będą - oprócz Jerzego Antczaka, twórcy "Nocy i dni", między innymi także zdobywca Oscara za "Idę" Paweł Pawlikowski, Andrzej Jakimowski - reżyser i scenarzysta filmu "Zmruż oczy", Włodek Pawlik - zdobywca Grammy, aktorka Agnieszka Grochowska, scenografka Anna Wunderlich i scenarzysta Robert Bolesto.
Moralny niepokój wobec władzy
Historia gdyńskiej (a wcześniej gdańskiej) imprezy filmowej jest tak barwna i mało znana dzisiejszej publiczności, że wypada choć w wersji skróconej przybliżyć ją kinomanom.
Pierwszy festiwal odbył się w 1974 roku w Gdańsku. Zwyciężył wtedy "Potop" Jerzego Hoffmana, który odebrał Złote Lwy i rok później zdobył nominację do Oscara. Kolejny, 1975 rok, przyniósł dwa arcydzieła nagrodzone ex aequo główną nagrodą - "Noce i dnie" Jerzego Antczaka oraz "Ziemię obiecaną" Andrzeja Wajdy. Obie produkcje z brawurową obsadą aktorską i gigantycznym jak na tamte czasy budżetem rok po roku ubiegały się o nominację do Oscara i obie ją zdobyły. Przegrały ze słabszymi od siebie tytułami, z braku promocji za oceanem.
To był czas kina moralnego niepokoju. Władza, widząc środowiskową solidarność, robiła wszystko, by twórców poróżnić. Zaczęło się już w 1976 roku, kiedy powstał Komitet Obrony Robotników, a darzony niezbyt dużą sympatią środowiska szef Komitetu Kinematografii, Janusz Wilhelmi, zaczął ze zdwojoną mocą wtłaczać sztukę w ramy partyjnej ideologii. Nie zdążył na szczęście zapobiec powstaniu "Człowieka z marmuru" Wajdy, ale obsadził jury festiwalu w Gdańsku dyspozycyjnymi członkami Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Było jasne, że film Wajdy zostanie pominięty w werdykcie. Zwyciężył wówczas (również świetny) obraz Krzysztofa Zanussiego "Barwy ochronne". Zanussi nie przyjechał po nagrodę, zaś Wajda odebrał od dziennikarzy nagrodę specjalna - symboliczną cegłę.
W wolnej Polsce pierwszy festiwal odbył się dopiero w 1990 roku. Czy mógł wtedy wygrać inny film niż ten o symbolicznym tytule "Ucieczka z kina Wolność" Wojciecha Marczewskiego z wielką kreacją Janusza Gajosa? Nagrodę Specjalną Jury zdobyło wówczas, po ośmioletnim zaleganiu na "półce", "Przesłuchanie" Ryszarda Bugajskiego, zaś grająca w nim główną rolę Krystyna Janda została nagrodzona Złotą Palmą w Cannes.
Ale zdobyta wolność nie okazała się zbawienna dla polskiego kina, które nie potrafiło odnaleźć się w nowych warunkach. W przeciwieństwie do lat PRL-u, gdy zgodnie z powiedzeniem, że ograniczenie czyni mistrza, twórcy zmuszeni byli sięgać po metaforę, bogatą symbolikę. A kiedy nagle wszystko było wolno, zupełnie się pogubili. Nadeszły jałowe lata. Z wyjątkiem roku 1992, kiedy pierwszy polski film zrobiony za prywatne pieniądze - "Wszystko co najważniejsze" Roberta Glińskiego - uwiódł jurorów i widzów, kolejne lata nie przynosiły wybitnych produkcji.
W 1996 roku gościom festiwalu mogło zdawać się już, że nasze kino sięgnęło dna. W proteście przeciwko fatalnemu poziomowi festiwalu ówczesny przewodniczący jury Wojciech Marczewski zdecydował o nieprzyznaniu w ogóle głównej nagrody - Złotych Lwów.
Chude lata w polskim kinie
Mocne uderzenie, czyli "Dług" Krzysztofa Krauzego, przyszło dopiero trzy lata później. To był film, który wbijał w fotel i zwalał z nóg, zwiastując zarazem pojawienie się w rodzimym kinie indywidualności na miarę zmarłego trzy lata wcześniej Krzysztofa Kieślowskiego. W 2006 roku Krauze wraz z żoną Joanną Kos-Krauze po raz drugi wyjechał z Gdyni ze Złotymi Lwami za równie wstrząsający "Plac Zbawiciela". Pokazał, że można o naszej codzienności opowiadać dojmująco, pod jednym warunkiem - że jest się absolutnie szczerym, nikomu nie próbując się przypodobać.
W 2005 roku twórców zaczęły wspomagać sprawnie działające państwowe struktury. W efekcie uchwalonej ustawy o kinematografii powstał Polski Instytut Sztuki Filmowej, który diametralnie zmienił sytuację na polskim rynku filmowym. Po 10 latach od jego powstania polskie kino jest w zupełnie innym miejscu - nasi twórcy zdobywają najważniejsze filmowe nagrody na świecie, trafiają na pierwsze strony branżowych magazynów i na najważniejsze festiwale na wszystkich kontynentach. Sukces "Idy" Pawła Pawlikowskiego, nie mający precedensu w naszej kinematografii, zwieńczony zdobyciem pierwszego w historii Oscara za film fabularny dla Polski, dowodzi, że mamy co świętować.
Potwierdziły to również dwie późniejsze edycje gdyńskiej imprezy, których poziom z powodzeniem można zestawić z najbardziej liczącymi się festiwalami Starego Kontynentu.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: FPFF w Gdyni