- Szaleństwo wokół musicalu "La La Land" to rodzaj eskapizmu przerażonego Trumpem Hollywoodu. To ucieczka od protestów na które chodzą, nerwów, strachu. Miejmy tę chwilę wytchnienia - zagłosujmy na "La La Land". A od poniedziałku, znów będziemy się oburzać i protestować - tłumaczy w rozmowie z tvn24.pl Jan A.P. Kaczmarek, polski kompozytor pracujący w Hollywood, zdobywca Oscara za muzykę do "Marzyciela".
Tvn24.pl: Kto Twoim zdaniem zdobędzie w br. Oscara i dlaczego to będzie "La La Land"?
Jan A.P. Kaczmarek: O tym dlaczego powiem za chwilę, tak, zapewne "La La Land", bo 14 nominacji to absolutny rekord świata. Tylko "Titanic" miał tyle, no "Wszystko o Ewie" wielki film z 1950 roku. A doświadczenie uczy, że filmy które dostawały tyle nominacji, rzeczywiście wygrywały. Więc pewnie tak będzie. Chociaż ja po cichu tak sobie myślę, że może jednak wygra wspaniały "Moonlight".
- To powiedz, jako kompozytor i zdobywca Oscara za muzykę: co jest w tym filmie - mówię o "La la land" - czego ja nie widzę i skąd w Ameryce to szaleństwo? Obejrzałam dwukrotnie. Fajna bajeczka, ale nic mnie obchodzi. A oni oszaleli na jego punkcie.
J.A.P. K. – Tak jak ja, zostałaś wychowana w innej, europejskiej kulturze. Dla Amerykanów musical to najbardziej naturalny gatunek, od początku do końca rdzennie ich, przez nich wymyślony. Oni go kochają i pozwólmy im na tę miłość. My tego nie zrozumiemy, jesteśmy z innego świata. Koniec. Kropka. My wolimy inne kino, o innym ciężarze gatunkowym. Poważniejsze, no i nie śpiewane oczywiście. Ale zachwyt nad "La la land" to coś jeszcze - to rodzaj eskapizmu bardzo rozpolitykowanego, przerażonego Trumpem Hollywoodu. To ucieczka od tego piekła, od protestów na które chodzą, nerwów, strachu. Miejmy tę chwilę wytchnienia zagłosujmy na "La la land". Oni bardzo sobie cenią taką harmonię żywiołów - żyje się ciężko, to w ramach znalezienia równowagi wskażmy na bajkowy, radosny film. A od poniedziałku po Oscarach, znów będziemy się oburzać i protestować.
- Zgaduje, że skoro chcesz wygranej "Moonlight", Ty sam, jako członek Akademii, właśnie na ten film głosowałeś ?
J.A.P. K.: Tak, to wspaniałe kino, i trzymam za nie kciuki. Ale powiem ci też coś, o czym strach głośno mówić: doceniam niezwykłą wartość "Arrival" Denisa Villeneuve'a, (polski tytuł filmu "Nowe otwarcie" - przyp.red.). Nawet nie mówię o walorach artystycznych, ale o pewnej prawdzie tam pokazanej. W tym filmie jest zakodowana pewna emocja, którą ja doskonale czuję - myśmy naprawdę dojechali do ściany. A ten film mówi o pewnej nadziei, jaka gdzieś tam w nas drzemie: że ktoś do nas przybędzie, nie wiadomo zresztą skąd, i może się wtedy obudzimy. To jest magiczne, to jest nieracjonalne i być może naiwne. I przy wszystkich pretensjach moich do tego filmu, gdy mowa o braku głębi, ta emocja była dla mnie dewastująca. Oglądałem ten film w Los Angeles z moim synem, i pomyślałem wtedy, że to co się wokół nas dzieje, to jest koniec świata. I teraz pozostaje już tylko wiara, że ktoś z zewnątrz nas ocali. Bo Trump urządzi światu "rzeź", to jest oczywiste i to już do nas dotarło. Ale to rozmowa na zupełnie inną okazję.
- To dzieje się wszędzie, nie tylko w Ameryce. W filmach oscarowych jeszcze reakcji na to nie ma, bo powstały wcześniej.
J.A.P. K.: Mamy do czynienia z globalną zawieruchą naszej zachodniej cywilizacji. Szliśmy w złym kierunku. Gdzieś ta fajna, liberalna demokracja, w której tak się rozsmakowaliśmy, to smaczne capuccino i croissanty, sprawiły, że uwierzyliśmy, iż nic nam nie grozi. Oddaliśmy władzę wielkim bankom i korporacjom, każdy z kredytem, którego być może do końca życia nie spłaci, powstała taka nowa forma neofeudalnej niewoli, no i nagle duża grupa ludzi poczuła się oszukana, już nie chcą pić tego cappuccino, nie chcą być estetyczni, wyrafinowani, tylko marzą by to wszystko rozwalić. Ten środkowy palec, który pokazał Trump, symbolizuje chęć rozwalenia wszystkiego, i oni tego chcą.
- No i nie dało się inaczej, wdepnęliśmy w politykę. Czy ona będzie jakoś widoczna w wyborach akademików?
J.A.P. K. Na pewno będzie widoczna w przemówieniach. Tutaj styl takiego wyrafinowanego protestu narzuciła na Złotych Globach Meryl Streep. Skrytykowała Trumpa nawet nie wymieniając jego nazwiska, i zrobiła to z ogromnym urokiem. Bo nie wiem czy pamiętasz, jak to zrobił Michael Moore, który odbierając Oscara za "Zabawy z bronią", krzyczał ze sceny: "Shame, shame, Mr Bush", "wstydź się panie Bush". Czy zwycięży styl Meryl, czy też aktywisty politycznego, w którą stronę to pójdzie, nie mam pojęcia.
- Rozmawiamy tuż po wielkim dla Ciebie wydarzeniu. Wczoraj w Gdyni miało swoją światową premierę Twoje wielkie widowisko muzyczne "EMIGRA – symfonia bez końca". Gratuluję, słyszałam zachwyty po premierze.
J.A.P. K.: Dzięki. Napisałem je na zamówienie dyrektor Muzeum Emigracji Karoliny Grabowicz-Matyjas. A wczoraj było niesamowicie. To rodzaj impresji na wielką orkiestrę, chór, dziesięciu perkusistów rockowych... To dla mnie doświadczenie emigracyjne, taki rodzaj dreszczu, którego dotykasz, choć normalnie nie masz do niego dostępu. Niezwykle, ogromne przeżycie dla mnie, do tego Arena Gdyni wypełniona tłumem ludzi…Może uda się je wystawić również podczas kolejnej edycji "Transatlantyku", który w br. odbędzie się w lipcu w Łodzi.
- A w tej chwili pracujesz nad muzyką do nowego filmu?
J.A.P. K.: Tak, przygotowuję muzykę do filmu Lecha Majewskiego, który będzie się nazywał "Dolina bogów". I szalenie się cieszę, że mogę z nim pracować.
Rozmawiała Justyna Kobus
Autor: Justyna Kobus/sk