Zmarły tragicznie amerykański aktor Philip Seymour Hoffman debiutował w polskim filmie "Szuler". Jego reżyser Adek Drabiński mówi, że początkujący wówczas aktor zapadł mu w pamięć. Kiedy wszedł na przesłuchanie, w pokoju miało się "zrobić widniej".
"Szuler" powstał w 1991 roku. Hoffman miał wówczas 24 lata i dopiero zaczynał jako aktor. Dostał pomniejszą rolę w filmie Drabińskiego. Jak wspomina reżyser, na castingu nie było wątpliwości, że Hoffmana warto zaangażować do roli stangreta. - Od razu wiedzieliśmy, że to będzie on. Po prostu w pokoju, w którym go przesłuchiwaliśmy, zrobiło się widniej - wspomina pierwszy kontakt z Amerykaninem Drabiński. Miało to być "nieuchwytne" wrażenie. Partnerka Hoffmana z planu, Ewa Gawryluk, wspomina go jako człowieka bardzo skupionego na pracy. Miał nieustannie myśleć o roli i graniu. - Nawet w windzie się nie odzywał. Był skupiony w sobie - mówi Polka.
Smutny koniec
Hoffman zmarł w niedzielę. Znaleziono go w łazience apartamentu w nowojorskiej dzielnicy Greenwich Village. 46-letni aktor najpewniej przedawkował narkotyki. Aktor miał z nimi poważne problemy w młodości, ale przez ponad 20 lat udawało mu się być "czystym". Wrócił do nich niedawno. Rodzina aktora oświadczyła, że "jest zdruzgotana" wiadomością o jego "nagłej i tragicznej śmierci". Philip Seymour Hoffman zostawił swą partnerkę życiową Mimi O'Donnell, z którą był 15 lat, i troje ich wspólnych dzieci. Kariera Hoffmana, która rozpoczęła się od roli w polskim filmie, doczekała się najwyższego uhonorowania w postaci Oscara z rolę w filmie "Capote". Ponad to aktor był trzykrotnie nominowany do Oscara za role drugoplanowe w filmach: "Mistrz" ("The Master"; 2013 r.), "Wątpliwość" ("Doubt"; 2009 r.) oraz "Wojna Charliego Wilsona" ("Charlie Wilson's War"; 2008 r.).
Autor: mk//kdj / Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24