James Cameron w wywiadzie dla „New York Times” zdradził, że zamierza się poświęcić „wyłącznie kręceniu sequeli „Avatara”. Do niedawna wiadomo było, że powstaną dwie kolejne części filmu, teraz ogłosił, że planuje trzy kontynuacje wielkiego przeboju. Co ciekawe, zamierza je produkować we współpracy z Chinami.
- Nie jestem zainteresowany rozwijaniem żadnych innych projektów - powiedział Cameron. - Siedzę po uszy w „Avatar - biznesie". Pracuję nad „Avatarem 2”, „Avatarem 3”, a z czasem także nad „Avatarem 4”. W związku z tym, nie mam zamiaru ani też czasu produkować filmów innych ludzi. Nie chce mi się także choćby czytać cudzych scenariuszy – mówi w wywiadzie dziennikarzowi „New York Times” James Cameron.
Wygląda więc na to, iż oczekiwana bardzo produkcja, której reżyserowanie zapowiadał jeszcze miesiąc temu - ekranizacja mangi „Battle Angel”, nie dojdzie do skutku.
Po trzykroć „Avatar”
Reżyser w rozmowie nt. swoich zawodowych planów wyznał też, że w ubiegłym roku zlikwidował dział zajmujący się w jego studiu rozwijaniem nowych projektów. Ta wiadomość wywołała spore poruszenie i setki komentarzy na amerykańskich forach internetowych - opinie internautów odnośnie decyzji reżysera, są skrajnie różne. Deklaracja jest jednak dowodem na to, że informacja o całkowitym poświęceniu się wyłącznie kolejnym częściom „Avatara” nie jest chwytem reklamowym.
„Avatar 2” i „Avatar 3” produkowane są jednocześnie. - Spędziliśmy 1,5 roku wyłącznie nad dopracowywaniem komputerowego oprogramowania, jakie wykorzystamy w filmach – zdradza reżyser. Kiedy rozpoczną się zdjęcia na planie na razie nie wiadomo. Premierę pierwszego z filmów zaplanowano na koniec 2015 roku, premierę drugiego - na 2017 rok.
Odstępstwo od reguły
O ile jednak Cameron „zawiesił” wszystkie pomysły na kolejne filmy fabularne, przyznał, że nie rezygnuje ze swojej działalności dokumentalnej. W najbliższych latach zamierza zaprezentować widzom sporo nowych filmów z nader popularnego dziś gatunku non-fiction. Pierwszym będzie „Deep Sea Challenge”, który trafi do kin w pierwszym kwartale przyszłego roku.
W ubiegłym miesiącu reżyser, ale i badacz, członek Towarzystwa National Geographic, zszedł 10,9 km do miejsca zwanego Głębią Challengera, położonego w Rowie Mariańskim na Pacyfiku. Cameron jest jedynym człowiekiem, który z sukcesem zanurkował w jednoosobowej łodzi, oraz pierwszym od 1960 roku, który zszedł na dno świata w pojeździe kierowanym przez człowieka.
Emisję półgodzinnego materiału z tego wydarzenia pod tytułem „James Cameron: Wyprawa do dna Ziemi” na 13 maja br. zapowiedziało już National Geographic Channel.
Skok za Pacyfik
Niedawno, w kwietniu br. Cameron odwiedził Pekin, gdzie brał udział w Międzynarodowym Festiwalu Filmowym. Na festiwalu prezentował wersję „Titanica” w 3D, która niedawno trafiła do chińskich kin. Co najważniejsze jednak, Cameron spotkał się także z ludźmi prezentującymi chiński przemysł filmowy, by porozmawiać o współpracy nad kolejnymi częściami „Avatara”.
Reżyser jest zdania, że przychody z kin azjatyckich mogą w przyszłości wynosić tyle samo, co wpływy z amerykańskich multipleksów. - Nie wolno lekceważyć chińskiego rynku i tamtejszych producentów – tłumaczył we wspomnianym wywiadzie reżyser. Udowadniają to najnowsze, finansowe wyniki z dystrybucji filmów amerykańskich na świecie, pokazujące, że lwią część zagranicznych zysków stanowią dochody z japońskich i chińskich kin.
Kino czyli big biznes
Nie ma wątpliwości, że dla Camerona - twórcy prócz „Avatara” innych, najbardziej kasowych tytułów w historii kina, jak „Titanic”, „Terminator” czy „Obcy-decydujące starcie”, kino stało się przede wszystkim dochodowym biznesem. Zresztą nigdy nie był kojarzony z tym, co określamy mianem „filmu artystycznego”. Może właśnie dlatego jego obrazy - efektowne wizualnie i nieskomplikowane psychologicznie, zachwycające nowatorstwem technicznym i efektami specjalnymi, przynosiły tak kolosalny dochód.
Ale James Cameron zawsze był też łasy na nagrody. Wygląda jednak na to, że 11 Oscarów dla „Titanica” (rzecz dyskusyjna, czy zasłużonych), to jego pożegnanie ze złotymi statuetkami. W całej historii nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej nie zdarzyło się bowiem, by Oscarem uhonorowany został film z gatunku science-fiction. Miał zresztą Cameron potwierdzenie słuszności tej teorii przy okazji „pierwszego „Avatara”. Film otrzymał nominacje niemal we wszystkich kategoriach i był faworytem w branży.
O tym, że Akademia w oscarowej rywalizacji całkowicie pomija ten gatunek, mogliśmy przekonać się najdosadniej przy okazji prawdziwego arcydzieła science-fiction, jakim jest „Łowca Androidów” Ridleya Scotta. Jego obraz, choć porywający, nie otrzymał nawet nominacji w głównych kategoriach.
Źródło: New York Times
Źródło zdjęcia głównego: Mat. dystrybutora