Bardzo lubię przypatrywać się ludziom, zawsze to robiłem i widzę taką ogromną roszczeniowość jednych obywateli w stosunku do drugich, a także do państwa. Coraz częściej obserwuję postawę, że "mnie się należy", a reszta kompletnie mnie nie obchodzi - opowiada Adam Nowak w rozmowie z tvn24.pl. - Dzieło sztuki powstaje po to, aby w jakiś sposób wpłynąć na wyobraźnię czy sposób myślenia i zachowania innej osoby - dodaje.
Adam Nowak urodził się we wrześniu 1963 roku w Poznaniu. Jest muzykiem, wokalistą, autorem tekstów i liderem zespołu Raz Dwa Trzy, który w tym roku świętował trzydziestolecie swojej działalności scenicznej. Zanim stał się jednym z najbardziej docenianych artystów polskiej sceny muzycznej, pracował jako kelner, maszynista sceny oraz garderobiany w Teatrze Polskim w swoim rodzinnym mieście.
Studiował też pedagogikę kulturalno-oświatową w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Zielonej Górze i to właśnie tam rozpoczął swoją artystyczną drogę, będąc aktorem kabaretu Drugi Garnitur i współpracując z grupą Potem. Również w tym mieście, w 1990 roku założył zespół Raz Dwa Trzy, który dziś ma na swoim koncie siedem albumów studyjnych i cztery koncertowe.
30 października 2020 roku ukazało się "Pół płyty", czyli efekt współpracy Adama Nowaka i Akustyk Amigos, w którego skład wchodzą również Karim Martusewicz z zespołu Voo Voo oraz Jarek Treliński z Raz Dwa Trzy. O tym, czym jest kultura, jaki ma wpływ na odbiorców oraz w jaki sposób kształtuje społeczeństwo, Adam Nowak opowiedział w rozmowie z Esterą Prugar.
Estera Prugar: W tym trudnym dla wszystkich roku zespół Raz Dwa Trzy obchodzi trzydzieste urodziny. Jaki 2020 jest dla pana?
Adam Nowak: Chyba podobnie, jak u wszystkich. Już była nadzieja, że będzie lepiej, ale ona musiała zniknąć, bo zaczęło się dziać gorzej. Jako sceptyk pełen nadziei zastanawiam się, czy teraz być sceptycznym, czy oddać się tej nadziei i zachować pogodę ducha. Chyba wybiorę to drugie.
Ten pozytywny sceptycyzm przewija się w wielu tekstach pana piosenek.
Tak. Jestem człowiekiem, który nie lubi specjalnie się egzaltować i od wielu lat próbuję zachować harmonię i wewnętrzny spokój, co w moim zawodzie nie jest łatwe, ale jeżeli ćwiczy się cnotę cierpliwości i życzliwość dla ludzi, to – również jako postawa życiowa – będzie się przebijało i przebija w tekstach. Poza tym lubię, kiedy piosenki, jako sztuka mniejsza, mają wartość użytkową dla słuchacza – nie tylko opowiadam o swoich problemach, ale zastanawiam się też, jak do nich podejść. Nie wiem, czy umiem je rozwiązać, ale przynajmniej próbuję zdefiniować.
"A gdybyś chciał się dowiedzieć, Co dobre i złe. Szukał prawdy, zaiste Wspaniały to cel. Nim zerkniesz w prawdy oblicze, żyj, ale kochaj nad życie"
Niektóre z tych wersów, jak na przykład fragment "nazywaj rzeczy po imieniu, a zmienią się w oka mgnieniu" mogą stanowić wręcz przyczynek do filozofii życiowej.
Przy wydaniu naszej płyty z piosenkami Wojciecha Młynarskiego (Raz Dwa Trzy "Młynarski", 2007 rok - red.), podczas wywiadów wspominałem, że uczyłem się od niego, bo jednak jest klasykiem polskiej piosenki i uważam go nie tylko za satyryka, literata, poetę, ale właśnie za osobę, którą można kojarzyć z filozofem, do którego idzie się z pytaniem: "Jak dobrze żyć?".
Ja sobie zadaję takie pytanie i próbuję na nie odpowiedzieć, również w piosenkach. Pan Wojciech bardzo szlachetnie także próbował na nie odpowiadać w bardzo wielu swoich tekstach, szczególnie w "felietonach śpiewanych". I kiedy słucham tekstów Leszka Janerki, Kasi Nosowskiej czy Macieja Maleńczuka, to wydaje mi się, że są to twórcy, których coś boli, ale nie wykrzykują tego do świata, tylko zastanawiają się, jak to zrobić, aby pokonać źródło tego bólu. A ono nie jest wewnątrz, jest na zewnątrz.
Wymienił pan śmietankę polskich tekściarzy i tekściarek. Jako Raz Dwa Trzy nagraliście również płytę z piosenkami Agnieszki Osieckiej, która niewątpliwie również do tego grona się zalicza, a jest tych osób znacznie więcej. Można powiedzieć, że te teksty to cecha wyjątkowa polskiej muzyki?
Nie śmiałbym tak powiedzieć, bo wtedy musielibyśmy się uznać za wyjątkowe społeczeństwo, a to nam próbowano przez setki lat wmówić, że jesteśmy "przedmurzem chrześcijaństwa” i zbiorem jednostek, które cechują się szczególnymi zaletami, odróżniającymi nas od innych narodów, a my naprawdę mamy się czego uczyć. Od Czechów – poczucia humoru. Od sąsiadów z Zachodu – dokładności i precyzji. Od wielu innych – polotu. Myślę, że jesteśmy normalnym społeczeństwem, które – z niewytłumaczalnych powodów – ktoś uznał za wyjątkowe. Chociaż myślę, że to przez to cierpienie tacy mamy być – tak pięknie potrafimy wspólnie cierpieć, choć rzadko potrafimy wspólnie coś zrobić.
Skąd to cierpienie się w nas bierze?
Być może jest to jedna z nielicznych przestrzeni, w której możemy się zrozumieć.
To znaczy?
Mam taką teorię, że jeśli ktoś pali papierosy, to szybko może poznać innego palacza, bo obydwoje mają tę samą słabość. Myślę, że podobnie jest z cierpieniem: rozumiemy kogoś cierpiącego. Aczkolwiek, jak patrzę i przysłuchuję się temu, co społeczeństwo mówi do siebie nawzajem, to wydaje mi się, że ujawnił się w tym "nowy Polak", którego wcześniej nie znałem.
Jaki on jest?
Jest dowartościowany poczuciem średniości. Wcale nie musi ponad nią wyskakiwać, bo jest mu to zupełnie niepotrzebne. Wystarczy, że jest. Nie musi się doskonalić. Nie musi robić wielu rzeczy, które kiedyś cechowały jednostki wybitne. Jest tym, kim jest i to swoje jestestwo chciałby narzucić innym. To jest dla mnie niezrozumiałe: dlaczego ktokolwiek ma cokolwiek komukolwiek narzucać?
Kiedy pojawił się ten "nowy Polak"?
Skrystalizował się po tym, jak okrzepliśmy w poczuciu, że już należymy do Europy i zaczęło się nam wydawać, że jesteśmy z nią na równi albo nawet lepsi. W ostatnim czasie są jednostki, które twierdzą, że rzeczywiście tak jest, ale myślę tutaj bardziej o klasie średniej. Ona wykrystalizowała się z początkiem lat dwutysięcznych i teraz postanowiła ujawnić swoją klasową średniość.
To przejściowe, czy jest to nowa jakość, która zostanie na stałe?
Trudno powiedzieć. Bardzo lubię przypatrywać się ludziom, zawsze to robiłem i widzę taką ogromną roszczeniowość jednych obywateli w stosunku do drugich, a także do państwa. Coraz częściej obserwuję postawę, że "mnie się należy", a reszta kompletnie mnie nie obchodzi. Kiedyś wydawało mi się, że żyjemy w społeczeństwie, które jednoznacznie jednoczyło się przeciwko systemowi, a po 1989 roku ta jednoznaczność się rozpełzła. Trzeba było od początku uczyć się tego, jak rozpoznawać pokusy, które prowadzą nas na manowce i przy pomocy jakich wzorców się uszlachetniać.
Mówi pan o cierpieniu, przywołuje czasy komuny, a wtedy przecież byliśmy "najweselszym blokiem"!
Tak nam się wydawało, ale rzeczywiście – ratowało nas poczucie humoru. Natomiast nie mieliśmy wtedy do czynienia z pokusami komercyjnymi, płynącymi wprost z kapitalizmu. Nagle się okazało, że tracimy to poczucie humoru w stosunku do chęci posiadania, a wydaje mi się, że dystans w tej sferze mógłby sprawić, że byśmy je odzyskali.
Po 1989 roku Polska skupiła się na kapitalizmie, na posiadaniu, dużych miastach. Czy ten "nowy Polak" i dzisiejsze podziały społeczne są skutkiem tego, że wtedy na boczny tor odstawiono mniejsze ośrodki i ludzi, których życia przewróciły się do góry nogami z powodu zmiany systemu?
Kilka lat temu, jeszcze przed zmianą władzy na dzisiejszą, mówiłem o tym, że ich poprzednicy przestali słuchać tego, co mówią ludzie poza dużymi miastami. To było zaledwie siedem czy osiem lat temu. Natomiast rzeczywiście ten początek lat dziewięćdziesiątych również polegał na erupcji rozwoju, nazwijmy "myśli intelektualnej". Do tamtej pory wartością była praca fizyczna, nikt nie cenił tej intelektualnej, ponieważ traktowano to jako fanaberie opozycji systemowej. Liczył się ruch łopatą, przejazd koparką i zbudowanie huty. Książki miały przy tym o wiele mniejsze znaczenie.
Właśnie dopiero początek lat dziewięćdziesiątych pokazał, że można żyć z myśli intelektualnej i jest ona wartością, dzięki której – jeśli ktoś pracuje głową – można zarobić o wiele więcej pieniędzy niż przy pracy fizycznej. To z kolei wiązało się z tym, że środowiska wiejskie zostały zapomniane i pozostawione same sobie.
Z racji zawodu dużo jeżdżę po kraju, rozmawiam z ludźmi, również w małych miejscowościach i wsiach. Przez lata dostrzegałem w nich ogromne poczucie humoru, dystans i życzliwość, ale także pretensje o pozostawienie "poza miastem" – miasto się nimi nie interesowało. Myślę, że rządy, które mamy obecnie, spowodowały, że zainteresowanie środowiskami wiejskimi wróciło do łask i to jest ta dobra strona, choć nie wiem, jak to się odbywa w praktyce, ale widać to w wyborach. To na ten rząd te społeczności głosowały. Wybrali ludzi, których chcieli.
A jakie miejsce w życiu "nowego Polaka" zajmuje kultura?
Myślę, że jest oddany nowej estetyce prezentowanej przez państwowe media, która do czasu objęcia stanowiska przez obecnego prezesa nie cieszyła się powszechną estymą ani prestiżem. Natomiast zostało udowodnione, że występ przedstawicieli tej estetyki, która istnieje od kilkudziesięciu lat, w towarzystwie orkiestry symfonicznej, podciągnął ją do rangi sztuki wyższej.
Poza tym nacisk na to, żeby promować przedstawicieli tego gatunku jest widoczny. Mało tego, tak zwane środowiska intelektualne i klasa średnia, która kiedyś odwracała się od tej estetyki tyłem, dzisiaj – niby dla dowcipu, ale niby nie – świetnie się przy niej bawi. Czego im zazdroszczę, bo ja nie potrafię wejść w taką radość bezinteresownej zabawy, ponieważ w piosence potrzebuję treści, a w tym wypadku nie dostaję takich, jakich bym oczekiwał.
Muzykę disco polo często kojarzy się z prowincją, ale zespoły takie jak Raz Dwa Trzy i wiele innych grają koncerty nie tylko w dużych miastach, ale również tych mniejszych, na które ludzie przychodzą.
Powiedziałbym wręcz, że czasami bywa odwrotnie, niż można myśleć. Przez trzydzieści lat zjeździliśmy całą Polskę i graliśmy w wielu małych i bardzo małych miejscowościach. Jeśli wziąć skalę zamieszkania w miejscu, w których funkcjonują małe domy kultury, to tam mamy tłumne przybycia na koncert na przykład naszego zespołu. Do momentu, w którym muzyka disco polo była brzmieniowo zrobiona źle, dopóty nie uwodziła tak, jak robi to obecnie, kiedy pochylono się nad warstwą brzmieniową i produkcyjną. Nieważne już jest, czy śpiewa to mniej lub bardziej chłopięcy głos, gdy na scenie oglądamy dorosłego mężczyznę, bo aranżacja jest na poziomie normalnej muzyki pop.
Według mnie, jest to profesjonalne uwodzenie słuchacza, który wcale nie mieszka na wsi, tylko jest przedstawicielem klasy średniej. Słucha może dla dowcipu, a może trochę jeszcze wstydzi się przed swoim środowiskiem powiedzieć: "lubię się do tego bawić". Za chwilę dojdziemy do momentu, kiedy wstyd będzie powiedzieć: "ja tego nie słucham". Paradoks, nad którym czasami się zastanawiam, ale nie spędza mi snu z powiek. Robię swoje i jeśli ktoś jest zainteresowany moimi opowieściami, to jestem wdzięczny za tę ciekawość, bo sam zawsze szukałem muzyki. Nie lubię tej, którą mi się narzuca. Nie przepadam za muzyką lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych poza niektórymi piosenkami, które trafiły prosto do mojego serca. Tak samo dzisiaj, nie dałem się uwieść tej nowej estetyce ani dla dowcipu, ani z bólu egzystencjalnego, ani ciekawości treści.
Gdzie ta nowa estetyka stawia artystów takich jak pan?
Nie mam pojęcia. Być może coś, co jest powtórzone tysiąc razy, staje się czymś obowiązującym i jeśli człowiek się do tego przyzwyczai, to uzna, że ta łatwa i przyjemna rozrywka będzie mu towarzyszyła. Jeśli ktoś wstaje i zasypia przy tej samej piosence, to ona będzie mu towarzyszyć cały dzień. Nie będzie mógł się od niej uwolnić. Niektórzy nawet nie będą chcieć się od niej uwalniać.
W żaden sposób nie czuję się lepszy. Po prostu piszę muzykę i słowa, które sam chcę usłyszeć. To jest dla mnie istotne, bo dla mnie piosenki są jak prowadzenie rozmowy. Nie piszę dla siebie czy zaspokojenia własnych artystycznych ambicji, tylko lubię zwracać się do kogoś. Nawet jeśli piszę o sobie, to cały czas myślę o tym, kto będzie tego słuchał i kieruję się do jego wrażliwości. Czy wrażliwości odbiorcy będzie wystarczać opowieść o bieliźnie, samochodzie, pieniądzach i alkoholu? Być może tak, również w zależności od tego, jak to zostało ujęte, bo i tak większość opowieści na świecie dotyczy sfer uczuciowych i materialnych. Pytanie tylko o szlachetność wypowiedzi. Nie chodzi o produkcję muzyczną, ponieważ nawet najgorszą piosenkę można wyprodukować bardzo dobrze, tylko o to, co ten utwór ma dać. Czy jest tworzona tylko po to, żeby ktoś zarobił pieniądze? Choć tak też można i ja tego nie neguję, bo to wybór każdego twórcy, ale ja tak nie potrafię.
Taka przyjemna muzyka istniała już wcześniej.
W poprzednim systemie również powstawały piosenki, które przez elity intelektualne były uważane za zbyt łatwe, lekkie i przyjemne, a niektóre z nich przetrwały i do dziś świetnie się ich słucha. Natomiast wydaje mi się, że tamte utwory mimo wszystko posiadały pewien szlachetny rys. Często tworzyli je ludzie, którzy na co dzień zajmowali się znacznie głębszą sztuką. I jeśli porównamy tę obowiązującą dziś estetykę na przykład z piosenką "Za zdrowie pań" (Edwarda Hulewicza – red.), to tego typu utwory powstawały kiedyś na jakieś okazje. Sam nie jestem ich fanem, ale dostrzegam w nich przemyślaną konstrukcję. W tym, co mamy dziś, jej nie widzę. Te piosenki mają fragmenty melodii, które szybko wpadają w ucho, ale towarzyszą im treści, które nie są mi bliskie.
Nie wymagam od tych twórców, żeby było inaczej. Oni muszą funkcjonować w swoim świecie, a ja i podobni do mnie – w swoim. Wolałbym, żeby te światy się nie przenikały, aczkolwiek pojawiają się takie próby, kiedy twórcy zajmujący się muzyką rockową czy punkową, robiąc pastisze disco polo, niby się z tej estetyki naśmiewali, ale jednocześnie tłukli na tym dość poważne pieniądze. Choć nie znam ich intencji – czy to miało być prześmiewcze, aby zniechęcić ludzi do słuchania ludzi tej muzyki, czy jednak miało na celu połączenie dwóch estetyk w celu przyniesienia właśnie odpowiednich korzyści.
Czy tego typu połączenia, nawet jeśli prześmiewcze, nie wywołują odwrotnego skutku – przyzwyczajają odbiorców do konkretnego nurtu muzycznego i podnoszenia jego statusu?
To jest cały proces. W poprzednim systemie, po wojnie, dostrzeżono szansę na stworzenie nowej muzyki ludowej. Tak też zrobiono, spychając na kompletny margines prawdziwych twórców muzyki ludowej, pochodzący ze wsi, autonomicznych, pochodzących z regionów, w których żyli z dziada pradziada. Zastąpiono ich bardzo ładnie wyglądającą "nową muzyką ludową". Znaleźli się twórcy, który napisali piosenki, które żyły swoim życiem. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych mieliśmy takie bardzo znane zespoły, do których działalności nie odnoszę się krytycznie. Krytycznie odnoszę się do twórców pomysłu na ich powstanie.
Myślę, że dzisiaj zamysł jest podobny. Przed 1989 rokiem obowiązywał model wychowania, który był bardzo precyzyjnie opisany, z zaznaczeniem, kogo system edukacyjny ma wychować – jak ma wyglądać Polak po jego opuszczeniu. Do tego byli specjaliści, których uczono na uczelniach. Sam uczęszczałem na uczelnię pedagogiczną, więc jeszcze na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych trochę tego dotknąłem, choć wtedy nikt nie za bardzo wiedział, jak nauczać. Jeszcze istniały stare treści, a już weszło nowe. Nie było podręczników ani wiedzy. Mam wrażenie, że teraz ktoś się zaczyna za to zabierać, łącznie z reformami edukacji, żeby stworzyć nowy model nauczania, a co za tym idzie – nowego Polaka, który będzie myślał tak, jak sobie życzą twórcy tego ewentualnego nowego systemu.
Kultura może mieć wpływ na wychowanie, ale czy zmiana lub manipulacja kulturą może mieć wpływ na całe społeczeństwo?
Zmiana estetyki ma ogromny wpływ. Przez tysiące lat kultura ewoluowała od malunków na ścianach, przez Bacha i Beethovena, po muzykę, której słuchamy dziś, również rozrywkową. W momencie gdy tę ewolucję zastępuje się wartością dodaną, to ona nie podlega transformacji, tylko ktoś próbuje narzuć alternatywną ewolucję. To się w końcu musi ze sobą zderzyć i niech tak się dzieje – w sztuce wszystko wolno. Po to Stwórca dał człowiekowi możliwość wyrażania się w świecie artystycznym, aby mógł sobie w tej dziedzinie na wszystko pozwolić.
Natomiast ta przestrzeń łączy się również z dziedziną, która nie jest sztuką, a prozaicznym życiem i uważam, że każdy twórca powinien to brać pod uwagę. Dzieło sztuki powstaje po to, aby w jakiś sposób wpłynąć na wyobraźnię czy sposób myślenia i zachowania innej osoby – istnieje taka definicja, która rozróżnia sztukę od banału właśnie pod względem wpływu na rozwój odbiorcy. Jeśli nie będziemy mieć dzieł sztuki, to nie będziemy uszlachetniać naszej wrażliwości, a jeśli nie będziemy jej uszlachetniać, to będziemy prostakami.
Pana twórczość bez wątpienia działa na wyobraźnię odbiorców, ale przez to też każdy może interpretować ją trochę inaczej.
Pamiętam taką sytuację, kiedy we Wrocławiu po koncercie siedziałem między dwiema znanymi osobami, które zaczęły dyskutować na temat moich tekstów. Przeszli od bardzo łagodnej, pełnej szacunku rozmowy do ostrej kłótni między sobą, a ja się nie odezwałem ani słowem.
Dlaczego?
Uważam, że jako twórca nie mam do tego prawa w sytuacji, gdy dwóch odbiorców kłóci się o moją twórczość. Były to w pewien sposób pochlebne recenzje, natomiast sposób prowadzenia dyskusji prawie skończył się rękoczynami. W myśl piosenki "Jeden jest zły, inny dobry" każdy musiał udowodnić swoją rację. Właściwie to był jedyny taki skrajny przypadek.
Czyli nawet na temat sztuki musimy mieć rację?
No, taki naród specjalistów od wszystkiego.
Pan się czuje specjalistą w jakiejś dziedzinie?
W żadnej. W każdej dziedzinie mam zbyt mało kompetencji, żebym czuł się specjalistą. Natomiast mam doświadczenie, które nabyłem przez trzydzieści lat uprawiania swojego zajęcia, bo nie wiem, czy to można nazwać zawodem. Być może, czasami udaje mi się podzielić czymś, co dla kogoś mogłoby być pomocne, choć z drugiej strony – to jest moje osobiste doświadczenie. Nie wiem, czy ono mogłoby mieć wpływ na czyjeś decyzje, drogę lub postawę życiową.
Moja obecność na scenie wiąże się stricte z tym, jak myślę, czuję i kim jestem prywatnie, mimo że stojąc na niej, jestem postrzegany jako ktoś inny. Tak naprawdę, cały czas jestem tą samą osobą i nie mówię na scenie niczego, czego nie powiedziałbym poza nią.
Co skłoniło pana do tego, aby teraz wypowiadać się nie w ramach zespołu Raz Dwa Trzy, a nowego projektu?
Początkowo pojawiły się informacje, że to jest moja płyta solowa, ale jest to bardzo uproszczona droga, bo jest to działalność jak najbardziej grupowa. Wyniknęła z porozumienia i chęci wspólnego muzykowania, a nie tworzenia czegoś, co spowodowałoby, że będziemy sobie deptać po piętach. Stworzenie nowej poetyki, łączącej doświadczenia Karima (Martusewicza, gitarzysty basowego związanego między innymi z zespołem Voo Voo – red.) i naszego z Raz Dwa Trzy. Ciekawe dla mnie było to, co się z tego narodzi i okazało się, że można inaczej niż my przez trzydzieści lat, zespół Voo Voo – przez trzydzieści pięć.
Po takim czasie działalności artystycznej można jeszcze stworzyć coś zupełnie nowego, czy są to raczej interpretacje dotychczasowych doświadczeń i wiedzy?
Jest w tym pewne niebezpieczeństwo, polegające na tym, że człowiek sam musi złapać się na korzystaniu z wcześniejszych doświadczeń. Musi wiedzieć, czego nie chce zrobić. Odpowiadając tylko na pytanie, co chce zrobić, będzie się prawdopodobnie jedynie powielał, a każda piosenka powinna być czymś nowym.
Czasami odróżnienie od dotychczasowej twórczości jest spontaniczne, bo coś po prostu przyszło do człowieka i wystarczy to zarejestrować, a czasem jest zmaganiem, gdy z czegoś podobnego trzeba zrobić utwór tak zaaranżowany, aby stanowczo rozróżnić od poprzedniej działalności.
"Zapyta Bóg w swym niebie, Co dałem mu od siebie. Wierzyłem I kochałem, I byłem tym, kim chciał bym był."
Nawiązując do tej wcześniejszej twórczości, mam kilka pytań o teksty, które słuchacze już znają.
Proszę.
"Talerzyk" leżał na stole, "leżał i leży", aż w końcu poleciał na ziemię. Czym jest ten talerzyk?
Według mnie jest najprostszym leitmotivem, który został użyty w piosence, rodzajem refrenu. Ja mu nie przypisywałem większych metafizycznych umiejętności, chociaż wiem, że nadaje mu się znaczenia, o które ja bym tego talerzyka nie podejrzewał. Traktowałem go z lekceważeniem. Natomiast w całym tekście było kilka sformułowań, które do dziś uważam za dość trafne, mogące służyć pomyśleniu o samym sobie. Na przykład to, czy jestem obywatelem nawykowym, który ciągnie za sobą to, co mu wtłoczono do głowy, czyli "jestem Polakiem i mam na to papier", czy jestem świadomym obywatelem, który dogłębnie poszukuje swojej tożsamości. Bez jakiegokolwiek papieru, bo on nie jest potrzebny, aby czuć się obywatelem w tym czasie i miejscu. Mało tego, z ogromną różnicą postaw życiowych, przekonań i wierzeń, bo różnorodność jest bogactwem każdego społeczeństwa.
"Idę przed siebie, przed siebie to tam – w innym kierunku niż wybrałbym sam"
Jeżeli nie mogę podążać tam, gdzie – przez różne okoliczności – sam bym się wybrał, to wychodzę trudnemu naprzeciw po to, żeby w samym akcie wędrówki odczuć przyjemność, a nie pokładać ją w osiągnięciu celu. Przy pracowitości, uporze i konsekwencji, większość celów jesteśmy w stanie osiągnąć, jeżeli leżą w naszych możliwościach. Oczywiście, można próbować osiągać cele, do których nie mamy kompetencji, ale wtedy to się kończy źle. Natomiast mamy też do czynienia z przewrotnością losu i nie zawsze możemy zmierzać tam, dokąd chcemy. Mało tego, podejmując jakąś wędrówkę, chcąc poznać świat, jego wspaniałości i trudności czy chcąc odmienić swoje życie, często dochodzimy do miejsca, z którego wyruszyliśmy. Na tym polega przewrotność losu. Jak w przypadku Koziołka Matołka, który po szerokim świecie szukał tego, co jest bardzo blisko. Ale wędrówkę trzeba podjąć.
A kiedy wędrówka się skończy, to usłyszymy pytanie: "Zapyta Bóg w swym niebie, co dałem mu od siebie". W piosence odpowiada pan, że wierzył i kochał, i był tym, kim miał być. Coś by pan dodał?
Myślę, że nie mam najgorszych relacji z jednostką transcendentną. Cały czas uznaję, że jednak istnieje i przypatruje się naszym poczynaniom – moim i różnych ludzi, którzy pokładają wiarę w te obserwacje. Nie wiem, czy ma wpływ na moje życie, bo nie jestem w stanie tego zdefiniować, ale kiedyś mówiłem tak: nie mam problemu z relacją z Panem Bogiem, choć nie wiem, jak to jest ze strony Pana Boga.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Michał Siudziński