Najważniejsza polska impreza filmowa – Festiwal Filmowy w Gdyni obchodzi w tym roku jubileusz 40-lecia. Organizatorzy zadbali więc, by prócz budzącego największe emocje konkursu głównego, zapewnić uczestnikom szereg innych atrakcji. - 40 to piękny wiek. To będzie absolutnie wyjątkowy festiwal – mówi Anna Wróblewska, rzeczniczka FF w Gdyni i wyjaśnia, że pojawią się na nim wszyscy żyjący laureaci wcześniejszych edycji. Platynowe Lwy za całokształt dokonań odbierze Tadeusz Chmielewski, twórca tak głośnych tytułów, jak "Nie lubię poniedziałku", czy "Gdzie jest generał...".
Tegoroczny 40. Festiwal Filmowy w Gdyni odbędzie się w dniach 14-19 września.
Przed dwoma dniami organizatorzy ogłosili listę filmów konkursowych, którą zamieściliśmy tutaj. Wśród 18 tytułów zakwalifikowanych przez komisję selekcyjną (z 53 zgłoszonych, co jest rekordem) jedynie dwa trafiły już do kin, reszta czeka na swoje premiery. Będzie to więc i z tego powodu festiwal wyjątkowy, złożony niemal wyłącznie z nowych, polskich filmów. Aż 6 spośród nich - czyli 1/3 - to debiuty. Ponadto dla koneserów sekcja "Inne spojrzenie" od br. w nowej, konkursowej formule, adresowana do twórców filmów eksperymentalnych, wymykających się jednoznacznej klasyfikacji, którzy powalczą o Złoty Pazur. Czeka nas również Konkurs Młodego Kina i całkiem nowy Konkurs Fabularnych Filmów Krótkometrażowych.
Ponadto w programie festiwalu: rozwiązanie ogłoszonego wśród kinomanów konkursu na najlepszy film, aktora, aktorkę i muzykę filmową 40-lecia, wystawa plakatów wykonanych do filmów Romana Polańskiego, projekcje filmów w sekcji przygotowanej przez Filmotekę Narodową "Skarby kina przedwojennego" oraz przygotowywana przez Stowarzyszenie Filmowców Polskich obszerna publikacja "40 lat Festiwalu Filmowego w Gdyni".
Platynowe Lwy dla Tadeusza Chmielewskiego
Tadeusz Chmielewski - reżyser, scenarzysta, producent filmowy to obok Stanisława Barei najbardziej znany twórca głośnych, satyrycznych opowieści o latach PRL-u. Debiut reżyserski i scenariuszowy "Ewa chce spać" (1957) przyniósł mu Złotą Muszlę na Festiwalu w San Sebastian. Również kolejne filmy Chmielewskiego stały się wydarzeniami. Wśród nich przeważają komedie pełne elementów francuskiej burleski spod znaku René Claira, które - jak przyznaje reżyser - były dla niego inspiracją.
Chmielewski postanowił rodzimej wówczas topornej komedii nadać lekkości, a zarazem wyrafinowania i elegancji. Jego trzyczęściowa farsa "Jak rozpętałem II wojnę światową" (z niezapomnianą rolą Mariana Kociniaka, 1969) należy do najchętniej oglądanych polskich filmów. W swoim dorobku ma szereg kultowych komedii, m.in. "Gdzie jest generał..." (1963), "Nie lubię poniedziałku" (1971), "Wiosna panie sierżancie".
W 1987 roku został nagrodzony Srebrnymi Lwami Gdańskimi za adaptację prozy Stefana Żeromskiego "Wierna rzeka". Jest także autorem scenariuszy do filmów innych reżyserów m.in. "U Pana Boga za piecem" (reż. Jacek Bromski). Chmielewski zawsze aktywnie działał na rzecz środowiska filmowego - w latach 1983-87 był wiceprezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich, a od 1984 do 2009 r. pełnił funkcję dyrektora Zespołu - potem Studia Filmowego "Oko", w którym powstały m.in. filmy Andrzeja Barańskiego czy Doroty Kędzierzawskiej.
W 2010 roku został odznaczony Srebrnym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis", a w 2011 przyznano mu nagrodę Polskiego Orła w kategorii "Za osiągnięcia życia".
Zaczęło się w Gdańsku
Historia gdyńskiego (a wcześniej gdańskiego) festiwalu jest tak barwna i niemal nieznana dzisiejszej jego publiczności, że wypada choć w wersji skróconej przybliżyć ją kinomanom.
Środowisko filmowców w PRL-u długo zabiegało o stworzenie dużej, filmowej imprezy, która byłaby okazją do spotkań środowiskowych i prezentacji corocznego dorobku branży. Jednocześnie w Gdańsku istniał niezwykle aktywny klub studencki, słynny "Żak", gdzie działał nader prężny Dyskusyjny Klub Filmowy Studentów i Młodej Inteligencji, również zabiegający o stworzenie dużej, filmowej imprezy. Obie grupy wspierały się nawzajem, władza zaś przyklasnęła pomysłowi, chcąc pokazać, jak w socjalizmie dba się o kulturę.
Pierwszy festiwal odbył się w 1974 roku. Zwyciężył "Potop" Jerzego Hoffmana, który odebrał Złote Lwy i jak wiemy, rok później zdobył nominację do Oscara. Kolejny, 1975 rok, przyniósł dwa arcydzieła, nagrodzone ex aequo główna nagrodą - "Noce i dnie" Jerzego Antczaka oraz "Ziemię obiecaną" Andrzeja Wajdy. Obie produkcje, dopieszczone w każdym szczególe, z brawurową obsadą aktorską i gigantycznym jak na tamte czasy budżetem, rok po roku ubiegały się o nominację do Oscara i obie ją zdobyły. Przegrały ze słabszymi od siebie tytułami, z braku promocji za oceanem.
Ale nie tylko polskie kino przeżywało złoty okres. Również jego twórcy nigdy nie byli tak z sobą zżyci. - Czuło się atmosferę solidarności środowiska, która wyprzedziła tę wielką "Solidarność" - wspomina Janusz Kijowski w książce "A statek płynie". I dodaje: - Nasze filmy powstawały w gorączce, w fermencie, nie wiedzieliśmy, jak długo cenzura pozwoli nam je robić. [...) więc niepokój moralny i strach przed odebraniem nam wolności. Stąd hasło: kino moralnego niepokoju.
I śmieszno i strasznie. Cegła dla Wajdy
Władza widząc środowiskową solidarność, robiła wszystko, by twórców poróżnić. Zaczęło się już w 1976 r. - to był rok represji w Radomiu, powstania KOR-u i coraz większych wpływów najbardziej znienawidzonego w historii szefa Komitetu Kinematografii, a wcześniej wiceprezesa TVP, Janusza Wilhelmiego, który wtłaczał sztukę w ramy partyjnej ideologii.
Nie zdążył zapobiec powstaniu "Człowieka z marmuru", ale w 1977 r. obsadził jury festiwalu w Gdańsku dyspozycyjnymi członkami PZPR (m.in. małżeństwem Petelskich) i było jasne, że film Wajdy zostanie pominięty w werdykcie. Zwyciężył wówczas (skądinąd również świetny) obraz Krzysztofa Zanussiego "Barwy ochronne". Reżyser jednak w ramach solidarności z Wajdą nie pojawił się na gali, by odebrać nagrodę. Do dziś krążą anegdoty o tym, jak sfingował opóźnienie samolotu, by mieć wymówkę. Znamienne, że w jego filmie "zagrała" słynna rzeźba Birkuta wypożyczona z produkcji "Człowieka...".
Jako wyraz protestu przeciw pominięciu filmu Wajdy krytycy i dziennikarze obecni na festiwalu wręczyli wtedy reżyserowi swoją własną nagrodę. Była to.. cegła (nawiązanie do tytułu filmu "Człowiek z marmuru") oraz wielostronicowa lista z podpisami dziennikarzy, którzy popierali ten wybór. Wtedy też odbyło się w trakcie festiwalu słynne forum SFP, na którym reżyserzy ostro dali do zrozumienia, że nie zamierzają kręcić filmów "po linii". "Prawdziwą" nagrodę Wajda dostał rok później - jego "Bez znieczulenia" wygrało ex aequo z "Pasją" Stanisława Różewicza.
Za karę do Gdyni
Rok 1980 był najbardziej "wolnościowy" w historii festiwalu w dobie PRL-u-. Na imprezie pojawił się nawet Lecha Wałęsa, który miał blisko ze stoczni i niejako "namaścił' na zwycięzcę Kazimierza Kutza z jego świetnymi "Paciorkami jednego różańca". Władza, o dziwo, nie interweniowała.
Ale euforia trwała krótko - po świetnej 8. edycji w 1981 roku, lata kolejne - 1982 i 83 minęły bez festiwalu, który nie odbył się z uwagi na stan wojenny. Wznowiono go w 1984 r., a krytycy oceniali, że w filmach odbiła się "podwójność życia w stanie wojennym".
Późniejsze edycje festiwalu do przełomowego roku 1989 wygrywały filmy autorskie, ideologicznie neutralne, artystyczne. W 1987 r. władze nakazały przeniesienie imprezy do Gdyni. Zdaniem Andrzeja Wajdy za karę - chodziło o odebranie festiwalowi etykiety miejsca związanego z Solidarnością, miejsca magicznego. Tyle tylko, że początkowo niechętni Gdyni filmowcy, szybko się do niej przekonali, a rok 1987 z czterema "półkownikami" w konkursie i wygrana "Matki królów" Janusza Zaorskiego zwiastowały wyraźnie nadejście nowego.
Od "Ucieczki z kina Wolność" po "Idę" Pawlikowskiego
Jeśli przyjrzeć się całej historii festiwalu, widać, że niczym w lustrze odbija się w nim historia ostatniego 40-lecia.
W wolnej Polsce festiwal odbył się tak naprawdę dopiero w 1990 roku. (W 1989 r. uznano dawną formułę za nieadekwatną do rzeczywistości i przyznano tylko nagrody pozaregulaminowe). Czy w 1990 r. mógł wygrać inny film niż ten o symbolicznym tytule "Ucieczka z kina Wolność" Wojciecha Marczewskiego z wielką kreacją Janusza Gajosa? Nagrodę Specjalną Jury zdobyło wówczas, po 8-letnim zaleganiu na "półce", "Przesłuchanie" Ryszarda Bugajskiego, zaś grająca w nim główną rolę Krystyna Janda odebrała Złotą Palmę w Cannes.
Ale zdobyta wolność nie okazała się zbawienna dla polskiego kina, które nie potrafiło odnaleźć się w nowych warunkach. W przeciwieństwie do lat PRL-u, gdy zgodnie z powiedzeniem, że ograniczenie czyni mistrza, twórcy zmuszeni byli sięgać po metaforę, bogatą symbolikę, gdy nagle wszystko było wolno, zupełnie się pogubili. Nadeszły jałowe lata dla rodzimego kina. Z wyjątkiem roku 1992, kiedy pierwszy polski film zrobiony za prywatne pieniądze, "Wszystko co najważniejsze" Roberta Glińskiego, uwiódł jurorów i widzów, kolejne lata były chude.
W 1996 r. gościom festiwalu zdawało się już, że nasze kino sięgnęło dna. W proteście przeciwko fatalnemu poziomowi festiwalu, ówczesny przewodniczący jury Wojciech Marczewski zdecydował o nieprzyznaniu w ogóle głównej nagrody - Złotych Lwów. Mocne uderzenie, czyli "Dług" Krzysztofa Krauzego, przyszło dopiero 3 lata później. To był film, który wbijał w fotel i zwalał z nóg, zwiastując zarazem pojawienie się w rodzimym kinie indywidualności na miarę zmarłego 3 lata wcześniej Krzysztofa Kieślowskiego. W 2006 r. Krauze, wraz z żoną Joanną Kos-Krauze, po raz drugi wyjechał z Gdyni ze Złotymi Lwami za równie wstrząsający "Plac Zbawiciela". Pokazał, że można o naszej codzienności opowiadać dojmująco, pod jednym warunkiem - że jest się absolutnie szczerym, nikomu nie próbując się przypodobać.
W 2005 roku twórców zaczęły wspomagać sprawnie działające państwowe struktury. W efekcie uchwalonej ustawy o kinematografii powstał Polski Instytut Sztuki Filmowej, który diametralnie zmienił sytuację na polskim rynku filmowym. Po 10 latach od jego powstania polskie kino jest w zupełnie innym miejscu - nasi twórcy zdobywają najważniejsze filmowe nagrody na świecie, trafiają na pierwsze strony branżowych magazynów i na najważniejsze festiwale na wszystkich kontynentach.
Sukces "Idy" Pawła Pawlikowskiego, nie mający precedensu w naszej kinematografii, zwieńczony w br. zdobyciem pierwszego w historii Oscara za film fabularny dla Polski, dowodzi, że mamy co świętować.
Diamentowe Lwy dla filmu i aktorów 40-lecia
O ile laureatów tegorocznego, jubileuszowego konkursu głównego wybierać będzie jak co roku profesjonalne jury, o tyle już konkurs na najlepszy film, aktora, aktorkę oraz najlepszą muzykę 40-lecia złożono w ręce widzów - miłośników polskiego kina.
Galę otwarcia festiwalu - 14 września uświetni wręczenie Diamentowych Lwów dla najbardziej ukochanych przez polską publiczność twórców filmowych we wspomnianych kategoriach. Na razie za nami pierwsza tura głosowania, z udziałem internautów, w której na pierwszym miejscu - ze sporą przewagą nad rywalami - w kategorii najlepszy film uplasowały się "Noce i dnie" Jerzego Antczaka (druga na liście jest "Ziemia obiecana" Andrzeja Wajdy.)
Również w aktorskich kategoriach prym wiodą odtwórcy głównych ról w "Nocach i dniach" - na pierwszym miejscu uplasowała się Jadwiga Barańska, która jako Barbara Niechcic stworzyła z całą pewnością jedną z najważniejszych kobiecych ról w naszym kinie oraz partnerujący jej Jerzy Bińczycki w roli Bogumiła Niechcica (wśród aktorek na drugim miejscu znalazła się Krystyna Janda z rolą w "Przesłuchaniu", na trzecim zaś Danuta Szaflarska z kreacją w filmie "Pora umierać', zaś gdy mowa o rolach męskich, tuż za Jerzym Bińczyckim uplasował się Daniel Olbrychski z rolą Kmicica w "Potopie" , na trzecim zaś Janusz Gajos - pięciokrotny zdobywca nagrody aktorskiej na tym festiwalu).
W czwartej kategorii, najlepszy motyw muzyczny, w ostatnim głosowaniu na czele znajdował się Jan Kanty Pawluśkiewicz, ze swoją monumentalną ilustracją muzyczną do "Papuszy" Joanny i Krzysztofa Krauzów.
Są to jednak wyniki nieoficjalne, a laureatów poznamy dopiero po zakończeniu II tury głosowania, której zasady ogłoszone zostaną już niebawem.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: Archiwum FF w Gdyni, "A statek płynie" SFP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Studio Filmowe KADR