Koncerty dwóch ostatnich gwiazd tegorocznego Warsaw Sumer Jazz Days już za nami. W warszawskiej Sali Kongresowej zagrały kwartety Branforda Marsalisa i Charlie’ego Haden. Choć były to występy diametralnie różne, obydwa pokazały czym jest prawdziwy, czysty jazz.
Jako pierwszy tego wieczoru zaprezentował się Marsalis. Na scenę wyszedł jak zawsze elegancki, w śnieżnobiałej koszuli i garniturze, a razem z nim jego zespół: pianista Joey Calderazzo, basista Eric Revis i perkusista Jeff Watts. I zaczęli grać.
Już pierwszy utwór wieczoru pokazał słuchaczom czego mogą się spodziewać w dalszej części koncertu. Energetyczne, szybkie, modal-jazzowe granie to znak charakterystyczny kwartetu. Calderrazzo szalał za klawiaturą, co rusz popisując się świetnymi atonalnymi solówkami, a Revis i Watts tworzyli połamaną strukturę rytmiczną utworu. Do tego dochodził oczywiście jeszcze saksofon tenorowy lidera zespołu. Marsalis, czerpiąc pełnymi garściami ze spuścizny Johna Coltrane’a, nadawał całości ogłady i melodyjności.
Potem przyszła pora na radykalną zmianę nastroju. Rozpędzona machina zespołu wyhamowała i zachwyciła piękną, liryczną balladą. Marsalis "przesiadł się" na saksofon sopranowy, a główną rolę odegrał Calderazzo. Grał na wpół klasycznie, wydobywając z fortepianu dźwięki czyste i subtelne. Uderzała niesamowita emocjonalność jego gry.
Później kwartet znów gwałtownie przyspieszył, a Marsalis po raz kolejny chwycił za saksofon tenorowy. I tak było już do końca koncertu. Muzycy grali w schemacie wolny-szybki-wolny-szybki, na przemian przenosząc słuchaczy z rejonów zbliżonych do klasyki, do szaleńczego free. W obu stylistykach czuli się jednak znakomicie – nic dziwnego, że są przez niektórych uznawani aktualnie za najlepszy kwartet akustyczny świata.
Z tą opinia musiała się zgadzać publiczność w Kongresowej, bo nagrodziła muzyków naprawdę gigantyczna porcją braw.
Stary mistrz i jego zespół
Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się drugi z bohaterów wieczoru - Charlie Haden. Do Warszawy przyjechał ze swoim Quartet West, w którego skład wchodzą pianista Alan Broadbent, saksofonista Ernie Watts i perkusista Larance Marabel.
Panowie grali bardzo klasyczny bop, lekki, łatwy i przyjemny. Oczywiście była to muzyka na bardzo wysokim poziomie, lecz po wcześniejszym występie Marsalisa, mogła po prostu troszkę nudzić. Haden - jeden z ojców free-jazzu (przez lata tworzył u boku Ornette’a Colemana) – pokazał próbkę swoich możliwości w kilku doskonałych solówkach i zachwycił paroma lirycznymi tematami, ale wytrawnych fanów jazzu koncert mógł rozczarować.
Źródło: tvn24.pl