Sporo kontrowersji wzbudziła we Włocławku (woj. kujawsko-pomorskie) interwencja miejskich służb, związana z przemieszczającymi się po mieście łosiami. Zdaniem jednej z lokalnych fundacji pro-zwierzęcych, służby zadziałały w sposób niewłaściwy, czego konsekwencją miała być śmierć młodego łoszaka. Strażnicy miejscy, obecni na miejscu, przedstawiają swój punkt widzenia na całą sytuację. W imieniu weterynarza wypowiedziała się dyrektorka schroniska dla zwierząt.
Łosie pojawiły się na ulicach Włocławka w piątek (13 grudnia) w godzinach porannych. - Około godz. 6.30 do do dyżurnego Straży Miejskiej wpłynęła telefoniczna interwencja dotycząca dwóch łosi przemieszczających się po ulicy Reymonta. Wysłany na miejsce patrol zlokalizował zwierzęta na ulicy Polskiego Czerwonego Krzyża - przekazał Dariusz Rębiałkowski, rzecznik prasowy Straży Miejskiej we Włocławku.
Dyżurny straży miejskiej poinformował pracownika schroniska dla zwierząt, a ten lekarza weterynarii. Informacje o zdarzeniu otrzymali również pracownicy włocławskiego magistratu oraz łowczy.
Przebieg akcji z łosiami w roli głównej
Około godziny 7.30 na miejsce przybył weterynarz, który rozpoczął kierowanie akcją. Postanowił wypłoszyć zwierzęta z nieruchomości, w której znajdowały się. Wypłoszone łosie wybiegły i udały się w stronę Parku Łokietka, a następnie dotarły do ulicy Saperskiej.
- Strażnicy miejscy wraz z policjantami kontynuowali zabezpieczenie przemieszczania się zwierząt, mając na uwadze bezpieczeństwo osób postronnych i ruch pojazdów na trasie przemieszczania się łosi. Lekarz weterynarii podjął decyzję, żeby łosie zostały zagnane na pusty teren po byłej jednostce wojskowej u zbiegu ulic Barskiej i Wojskowej, gdzie zwierzęta miały pozostać do godzin wieczornych. Na tym czynności służbowe zostały zakończone i wszystkie będące na miejscu służby odjechały. Swoje działania zakończył również znajdujący na miejscu patrol straży miejskiej - poinformował rzecznik włocławskich municypalnych.
Około godziny 9.25 strażnicy otrzymali zgłoszenie dotyczącego młodego łoszaka, który opuścił ogrodzony teren i przemieszczał się po ulicy Barskiej. Na miejscu ponownie pojawiły się służby. Weterynarz podjął decyzję o uśpieniu zwierzęcia.
- Łoś w tym czasie znajdował się na terenie niezabudowanej nieruchomości z garażami. Strażnicy miejscy zabezpieczali teren od strony ulicy Barskiej. Dwa pierwsze strzały okazały się nieskuteczne, powiodła się trzecia próba trafienia zwierzęcia. W pewnej chwili zwierzę przeskoczyło przez ogrodzenie posesji, na której się znajdowało i znalazło się na terenie sąsiedniej nieruchomości, z której wybiegło wprost na ulicę Wojskową bezpośrednio pod nadjeżdżający pojazd. Strażnicy dobiegli do ulicy Wojskowej, jednak łoś był już po kolizji w wyniku, której doznał urazu tylnej kończyny - dodał Dariusz Rębiałkowski.
Weterynarz podjął decyzję o uśpieniu zwierzęcia. Martwy łoś został zabrany przez pracowników firmy „Saniko”.
Pro-zwierzęca fundacja komentuje
Do przeprowadzonej interwencji odwołała się w mediach społecznościowych znana we Włocławku pro-zwierzęca Fundacja MONDO CANE - Inspektorat Włocławek. W opinii społeczników służby nie do końca zdały egzamin.
"Spłoszone zwierzęta zaczęły w panice uciekać. Łosza opuściła teren i zniknęła, zaś spanikowany malec wpadł pod koła jadącego auta, które prowadziła kobieta. Na szczęście nic się jej nie stało, natomiast maluch próbował jeszcze uciekać. Finalnie zatrzymał się na ogrodzeniu. Żył? Czy otrzymał pomoc? Nie! Lekarz weterynarii uczestniczący w całym przedstawieniu, skazał zwierzę na śmierć. Jak twierdzą świadkowie, bez oględzin. Młody miał obrażenia jednej kończyny. Tak twierdzą nasi informatorzy. Odszedł skulony pod siatką. Jego zwłoki nie zostały nawet zabezpieczone. Leżały dość długo, zaś niedaleko ciała leżała strzykawka z igłą, przeznaczona do usypiania zwierząt na odległość. Jak widać na załączonym foto, strzykawka nie była pusta. Teraz należałoby zadać pytanie władzom miasta, organom prowadzącym akcję, włącznie z panem weterynarzem, czy aby mają świadomość swej nieudolności? Czy aby mają świadomość tego, że sami sprowokowali zagrożenie w ruchu drogowym, w którym mogła zginąć kobieta? Czy mają świadomość tego, że z ich winy młody, który powinien być bezpieczny ze swoją matką, stracił życie? Czy mają świadomość, że odpady medyczne winny być zabezpieczone w odpowiedni sposób, inaczej są zagrożeniem dla otoczenia, dzieci, zwierząt domowych" - czytamy we wpisie.
Dyrektor schroniska o akcji z łosiami
Lekarz weterynarii, który brał udział w akcji, nie chciał wypowiadać się do mediów. W jego imieniu zrobiła to dyrektor włocławskiego schroniska dla zwierząt Sylwia Siedlecka, która również była świadkiem piątkowych wydarzeń.
- We wczesnych godzinach porannych łosie zostały wypłoszone. Klępa uciekła do lasu, a młody schował się. Jako służby zaangażowane w akcje przeczesywaliśmy cały teren za Pałacem Bursztynowym. Nie znaleźliśmy go, dlatego policja stwierdziła, że należy przerwać akcję - powiedziała Sylwia Siedlecka.
- Jak tylko otrzymaliśmy informację o tym, że pojawił się, to pojechaliśmy na miejsce. Znajdował się na terenie zamkniętym. Doktor próbował go uśpić, żeby przewieźć do lasu. Ruch ulicznym jednak wzmagał się coraz bardziej. Było około południa. Gdy został trafiony, w szoku, staranował ogrodzenie, brama była otwarta i wyskoczył pod jadący samochód. Miał ciężkie złamania obu tylnych kończyn. Nie dało się już nic zrobić, dlatego doktor podjął decyzję o eutanazji, by skrócić jego cierpienie - dodała dyrektorka schroniska.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Fundacja MONDO CANE - Inspektorat Włocławek