Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia zadzwoń na numer 997 lub 112.
Do zdarzenia doszło w Bydgoszczy w nocy, 16 listopada. Policja poinformowała o tym cztery dni później, dziękując kierowcy autobusu miejskiego panu Grzegorzowi za "czujność, profesjonalizm i opanowanie w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia, a także zdecydowaną reakcję".
"Bałem się o dziecko"
Pan Grzegorz zareagował na agresywnego pasażera, który trzymał na rękach niemowlę.
- Nie bał się pan?- pytamy.
- Bardziej bałem się o to dziecko. Byłem w szoku, że nikt z pasażerów mi nie pomógł - mówi kierowca.
"Wiedziałem, że trzeba mu je zabrać"
Była 3.20 w nocy. Pan Grzegorz zatrzymał się autobusem na przystanku przy ulicy Wojska Polskiego. Wypuścił pasażerów i już miał odjeżdżać, gdy kątem oka zauważył biegnącego w jego stronę mężczyznę.
- Był boso, w samych bokserkach i koszulce z krótkim rękawem. Trzymał na rękach niemowlę w śpioszkach. A to był środek listopada, w nocy. Zimno - relacjonuje.
Poczekał na mężczyznę i wpuścił go przednimi drzwiami. - Twarz miał taką przerażającą, jakby był rozzłoszczony. Krzyknął na cały autobus, że wszystkich pozabija - dodaje pan Grzegorz.
Jako kierowca był w miarę bezpieczny. Siedział w zamkniętej kabinie. Zadzwonił do centrali swojego pracodawcy, do Miejskiego Zarządu Komunikacji w Bydgoszczy, żeby wezwali policję i wyszedł z kabiny.
- Podszedłem do tego mężczyzny, pytam, co robi, a on do mnie: jedź dalej, jedź dalej. Mówię, ze nigdzie nie jadę, żeby oddał mi dziecko. Posadził to dziecko na siedzeniu, ale jak podszedłem, wziął z powrotem. Mówi, że odda mi dziecko, jak go wypuszczę. Jak zakładnika traktował to niemowlę. Powiedziałem, że najpierw ma mi oddać dziecko. Wiedziałem, że trzeba mu to dziecko zabrać. Bałem się, że z nim wyjdzie i zostawi gdzieś na trawie albo o coś nim uderzy. W końcu mi go oddał, ale nie mogłem mu otworzyć drzwi, bo zastawiał kabinę - opowiada.
Wtedy pan Grzegorz zaczął prosić pasażerów, żeby wzięli od niego dziecko. - W autobusie były trzy młode dziewczyny, chłopak, kobieta około 50 lat i mężczyzna w tym samym wieku. Nikt się nie ruszył. Patrzyli cały czas, ale nikt nie wstał, nie podszedł, żeby pomóc. Chłopak trochę mi pomógł - rzuciłem mu telefon, żeby próbował zadzwonić na policję. Wtedy ten pobudzony mężczyzna zaczął mi wyszarpywać dziecko, ciągnął za śpioszki, za nóżki, za rączki. Bałem się, że połamie to dziecko, więc mu je oddałem - kontynuuje.
Ale nie odpuścił. Zadzwonił na 112, a potem zaczął uspokajać mężczyznę z dzieckiem. - Mówiłem do niego, że policja chce mu pomóc, że wszyscy chcą dla niego dobrze. Tak go podchodziłem psychologicznie, żeby nic temu dziecku nie zrobił. Powiedział, aha, okej i siedział spokojnie - dodaje.
Ojciec ma nakaz opuszczenia mieszkania
Cała sytuacja trwała niespełna 10 minut, wtedy przyjechał radiowóz. Policjanci wiedzieli już, że z pobliskiego mieszkania 30-letni ojciec wybiegł z 11-miesięcznym synem. - Porwanie dziecka zgłosiła jego matka - mówi Lidia Kowalska, rzeczniczka bydgoskiej policji.
30-latek oddał niemowlę policjantom i - jak mówi pan Grzegorz, rzucił się do ucieczki. Szybko jednak został zatrzymany. Na miejsce wezwano pogotowie. Ojciec i syn trafili do szpitala na badania. Dziecku na szczęście nic się nie stało.
Zakaz zbliżania się
Jak informuje bydgoska policja, 30-latek odpowie za narażenie chłopca na utratę życia lub zdrowia. Prokurator zastosował wobec niego policyjny dozór. Mężczyzna ma również zakaz zbliżania się do syna, a także nakaz opuszczenia mieszkania, które zajmował dotąd z rodziną.
Autorka/Autor: mag/gp
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock