W Pro Domo, krakowskim domu dla byłych więźniów mieszka kilkunastu mężczyzn. Łączy ich doświadczenie zakładu karnego, ale też alkoholizm, zerwane rodzinne więzy i niepewna przyszłość. Niektórzy z nich chcą, by święta minęły jak najprędzej, by nie przypominały im o przykrej przeszłości. Ale wciąż zmagają się z własnymi demonami.
"Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie; osłonię go, bo uznał moje imię.
Będzie Mnie wzywał, a Ja go wysłucham i będę z nim w utrapieniu, wyzwolę go i sławą obdarzę.
Nasycę go długim życiem i ukażę mu moje zbawienie".
Kończąc recytować Psalm 91 – "O Bożej opiece" – Robert ucałował Pismo Święte.
Mówi, że za znieważenie funkcjonariusza na służbie dwa razy trafił do więzienia. Łącznie odsiedział pięć miesięcy.
17 kroków
Tak to się zaczęło: "Mama zmarła, tata po wylewie poszedł do siostry. Zacząłem chlać, zostałem sam. Straciłem kontrolę. A pijany człowiek robi głupie rzeczy".
Gdy otrzeźwiał, było już za późno. Narozrabiał, więc musiał odsiedzieć karę. Przed więzieniem zaczął chodzić do kościoła. – Zacząłem się modlić, chociaż nigdy nie lubiłem księży. Człowiek jest tak kruchy, że bez pomocy Boga jest ciężko – mówi Robert.
Z więzienia najlepiej pamięta jedną liczbę: 17. – Tyle kroków było wokół ławki na spacerniaku. A nad głową krata na niebo. Człowiek czuje się jak szczur w klatce.
W więziennej bibliotece kolejka do Pisma Świętego była długa, dlatego Biblię dostał od jednego ze współwięźniów. Ma ją do dziś.
- Wyłączałem się z otoczenia zatyczkami do uszu i słowem Bożym. Jak człowiek zaliczy dno, nie wie do kogo się zgłosić, to uświadamia sobie, że przecież jest wszechmocny Bóg. To, że żyję i z panem rozmawiam, to jeden wielki cud.
Dla Roberta to pierwsze trzeźwe święta od lat. - Nie ciągnie mnie już. Pan Bóg jest surowym, ale skutecznym nauczycielem. Jego lekcje, te dwa pobyty w więzieniu, to najlepsza kuracja, jaką można sobie wyobrazić – mówi.
W kwietniu Robert będzie miał 47 lat. Chce wtedy wyjechać za granicę ze swoją dziewczyną. Nie spędził z nią świąt, bo zaczęła pić, kiedy go zamknęli. Mówi, że zrobiła z mieszkania melinę. – Nie zgodziliby się, żebym odbywał tam karę w dozorze elektronicznym - tłumaczy, wskazując na "bransoletkę" (nadajnik) wokół łydki.
Święta spędza w domu Pro Domo z innymi byłymi więźniami.
Dom dla byłych więźniów
Pro Domo to miejsce stworzone przez Małopolskie Stowarzyszenie Probacja z myślą o byłych osadzonych, którzy nie mają gdzie się podziać. Którzy potrzebują pomocnej dłoni w powrocie do społeczeństwa.
Mieszkańcy Pro Domo to mężczyźni z kryminalną przeszłością. Opuszczając mury zakładu karnego trafiają od razu tu. Najczęściej z chorobą alkoholową, zerwanymi więzami rodzinnymi, bez grosza przy duszy. Nieraz obarczeni wstydem i wyrzutami sumienia. Niektórzy z nich siedzieli za kradzieże, inni za pobicia. Zdarzają się też zabójcy.
Gdyby nie Pro Domo, wylądowaliby na ulicy. I prawdopodobnie wróciliby na przestępczą ścieżkę.
– Formalnie jesteśmy miejscem schronienia dla osób w kryzysie bezdomności. Ale dajemy im o wiele więcej. Dajemy im dom. Życzliwość, której bardzo potrzebują – tłumaczy Agnieszka Szeliga-Żywioł, pedagożka, terapeutka uzależnień i koordynatorka Centrum Integracji Pro Domo.
Zazwyczaj jest tak, że wychowawcy w zakładach karnych wyłapują osoby, które po wyjściu z więzienia będą potrzebowały wsparcia – i kontaktują przedstawicieli stowarzyszenia Probacja z osadzonymi.
W krakowskim domu Pro Domo panowie mogą spędzić trzy lub sześć miesięcy – w zależności od sytuacji. W wyjątkowych okolicznościach mieszkają tu dłużej. Mogą korzystać m.in. z bezpłatnych porad prawnych czy konsultacji z terapeutami. Czas spędzony w Pro Domo mają wykorzystać do usamodzielnienia. Znaleźć pracę, odłożyć kilka groszy na wynajem mieszkania, przemyśleć dalsze kroki.
Piętrowy dom na przedmieściach Krakowa ma kuchnię, biuro i mały salon, a w nim telewizor i biblioteczkę z książkami. Znajdzie się coś dla każdego: "Morderstwo doskonałe" Johna le Carré, "W głowie się nie mieści. O dorosłości z ADHD" Angeliny Boerger czy "Wstańcie, chodźmy!" papieża Jana Pawła II – to tytuły, które widzimy na półkach.
Ostatnio najważniejszą książką w Pro Domo było "Porozumienie bez przemocy" amerykańskiego psychologa i mediatora Marshalla Rosenberga. Wokół tej pozycji latem pracownicy Probacji zorganizowali warsztaty z rozwiązywania konfliktów.
W kilku pokojach sypia łącznie kilkunastu byłych osadzonych. Nie ma tygodnia, by ktoś nie odszedł, a ktoś inny nie wskoczył na jego miejsce. Zainteresowanych jest tak dużo, że nie wszyscy mogą zostać przyjęci. Mimo dostawek co miesiąc kilku chętnych zostaje na ulicy.
Koszty działalności stowarzyszenia Probacja pokrywa w dużej mierze Ministerstwo Sprawiedliwości, ale też miasto i prywatni darczyńcy. W tym byli mieszkańcy, którzy w ten sposób chcą się odwdzięczyć za pomoc.
Mieszkańcy muszą przestrzegać kilku ważnych zasad. Najważniejsze: całkowita abstynencja i działanie zgodne z prawem.
Wigilia Bożego Narodzenia, którą poprzedzają atrakcyjne promocje dyskontów na wódkę, to jeden z cięższych momentów próby. Gdy w polskich domach czeka się na pierwszą gwiazdkę, wkłada pod prezenty choinkę i śpiewa kolędy, mieszkańcom Pro Domo każda z wigilijnych potraw, każda lampka i bombka zawieszona na gałęziach choinki przypomina, że prawdziwego domu już nie mają.
A może nawet nigdy nie mieli.
Spirala
- Niech te święta się jak najszybciej skończą. Źle mi się kojarzą. Ojca nie znałem. Jak byłem dzieckiem, u mnie w domu zawsze chlanie było. Matka, ojczym, wszyscy chlali. Potem sam chlałem. Wszystkie moje kłopoty to alkoholizm. Żeby mieć na picie, trzeba mieć pieniądze. Pijany bym pracować nie mógł, więc kradłem – wspomina Szymon.
Za kradzieże dostawał wyroki po pół roku, rok więzienia. Łącznie siedział 10 lat. – Próbuję stanąć na nogi. W końcu z własnej woli poszedłem na odwyk. Wcześniej chodziłem z nakazu sądu.
Szymon nie miał alkoholu w ustach od ponad roku, ale mówi, że nie pije od zaledwie paru dni. – W więzieniu nie można pić, to tego nikt nie liczy – tłumaczy. Wyszedł na wolność 17 grudnia i od tego dnia liczy trzeźwość. – Kusić kusi. Ale wiem, jak to się skończy.
Piotr mógłby po wyjściu z więzienia zamieszkać u kolegi. – Ale on cały czas pije. Nie mógłbym tak funkcjonować. Wytrzymałbym tydzień, dwa, miesiąc – wyjaśnia. Zamiast świątecznej popijawy wybrał trzeźwą Wigilię w gronie innych byłych więźniów. Spędził za kratami ponad 100 dni – też za kradzieże.
Jeszcze kilka lat wcześniej zarabiał w Austrii niezłe pieniądze. Po powrocie do Polski angażował się w swojej rodzinnej wiosce w akcje charytatywne. Był podziwiany. Gdy zaczął pić, ludzie zaczęli wytykać go palcami. – To mnie zabijało psychicznie. Wszedłem w spiralę picia. Nie wychodziłem z pokoju. Skonfliktowałem się z rodziną, wylądowałem na ulicy.
Po jakimś czasie Piotr znalazł wolny kąt u kolegi na Prądniku w Krakowie. - Mieliśmy intensywne libacje. Kolega zapił się na śmierć, więc wróciłem na ulicę. A życie na ulicy zmusiło mnie do kradzieży, żeby mieć za co dalej pić. Z każdym kolejnym zapiciem sięgałem kolejnego dna. Aż mnie złapali – opowiada.
Smak wolności poczuł na nowo dopiero niedawno, ale wkrótce znów może ją stracić. Nie zapadł jeszcze wyrok za jedną z kradzieży, o którą został oskarżony. Piotr ma nadzieję na zawiasy.
Dla Piotra jak terapia szokowa podziałało to, jak zobaczył swoją córkę, wytykaną palcami i wchodzącą wprost w kibolskie towarzystwo, w które wprowadził ją on sam.
- Jako nastolatka zobaczyła świat dna. Weszła w narkotyki, w alkohol. Potem miała do mnie pretensje, że jej nie pomagałem, że ją zostawiłem. Ale ja tego po prostu nie widziałem. Zabierałem ją ze sobą na mecze. Nie rozumiałem, że jeździła tylko po to, żeby być ze mną. A ja jeździłem tam dla kumpli – przyznaje.
Ciężko mu wytłumaczyć swoje picie. Inaczej niż Szymon ma dobre wspomnienia z rodzinnych świąt. Wspomina, że dom wypełniał się bliskimi z odległych stron kraju, a do nozdrzy wdzierała się woń świątecznych potraw. Do kuchni nie dało się szpilki wcisnąć.
- A teraz co? Święta są dla mnie trudne, bez rodziny. Ale cieszę się, że wyszedłem. Mam tu chłopaków i nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej.
"To zrobiło furorę. Wszyscy się zachwycili"
O namiastkę rodzinnych świąt zadbali pracownicy Probacji.
Każdy z mieszkańców znalazł pod choinką prezent. – To zrobiło furorę. Wszyscy się zachwycili. Jedna z krakowskich szkół co roku przygotowuje nam prezenty, które wybierają uczniowie razem z rodzinami. Część paczek przygotowała zaprzyjaźniona kancelaria adwokacka – mówi Agnieszka Szeliga-Żywioł z Probacji.
Mieszkańcy losowali. Jeden z panów dostał sweter, inny pantofle i ciepłe rękawiczki, nie zabrakło też słodyczy. W paczkach były też rzeczy do doposażenia domu: maszynka do strzyżenia włosów, młynek do kawy, toster, patelnie, suszarki do ubrań, czy wielki garnek, w którym panowie będą gotowali bigos na Sylwestra.
Składniki do potraw na wigilijny stół pochodziły z Banku Żywności i od darczyńców – ale kolację mieszkańcy Pro Domo musieli przygotować sami. Na spotkaniu kilka dni przed Wigilią podzielili się obowiązkami. Piotr zrobił prawdziwy barszcz z buraków, Franek zajął się uszkami i pierogami.
Z kolei Marcin upiekł makowiec i sernik. W Pro Domo jest już długo, bo niemal trzy lata. Pracownicy Probacji pozwalają mu mieszkać, bo jest po udarze i nie potrafi znaleźć sobie pracy, a wysokość zasiłku nie pozwala mu na wynajęcie mieszkania.
– Chciałem znaleźć nową drogę w życiu, więc najpierw zacząłem robić dżemy, a teraz piekę też ciasta. Najpierw dla Pro Domo, ale od niedawna próbuję je sprzedawać, żeby sobie dorobić i znaleźć sobie nowe miejsce – wyjaśnia Marcin.
Mówi, że udaru dostał przed pójściem do więzienia na dziewięć miesięcy. Przyznaje, że źródło obu nieszczęść leży w alkoholu. Za kraty trafił dlatego, że nie zapłacił grzywny. A grzywnę dostał, bo prowadził samochód pod wpływem.
Ale mogło być dużo gorzej.
"Zamykałem się w pokoju i chlałem. Strasznie chlałem"
Przez większość życia Marcin mieszkał w Stanach Zjednoczonych razem z żoną i dziećmi, których namówił do przeprowadzki z Polski. Prowadził firmę. Zajmował się remontami, głównie piwnic. Miał się dobrze.
W pewnym momencie przestali się dogadywać z żoną. W końcu wniosła o rozwód.
- Wyprowadziłem się z domu. Kiedy dowiedziałem się, że mój kumpel wprowadził się na moje miejsce, że oni są razem, zacząłem strasznie pić. Wziąłem do samochodu solidną flachę i załadowaną broń myśliwską. Chciałem go po prostu odstrzelić. Była żona się dowiedziała. Zadzwoniła do moich kolegów, a oni pojechali za mną. W pewnym momencie zjechałem z drogi w jakieś miejsce. Nie wiedziałem nawet, gdzie jestem. W końcu oni mnie znaleźli i odwiedli od tego pomysłu. A potem zamykałem się w pokoju i chlałem. Strasznie chlałem.
Straszne chlanie ciągnęło się w USA około czterech lat. W tym czasie Marcin stracił pracowników, zlecenia. W końcu całą firmę. Zza oceanu przywiózł niewiele więcej poza bagażem doświadczeń i alkoholizmem. Wrócił do Polski za namową siostry. W końcu i ona miała dość alkoholizmu brata. I tego, że wsiadał pijany za kierownicę. A Marcin mówi tak: "cały czas ta cholerna depresja, cały czas nie mogłem się odnaleźć, cały czas tęskniłem za dziećmi. Gdybym tylko przestał pić…".
Wyrzucony z domu Marcin zamieszkał w jednym z małopolskich ośrodków dla osób w rozmaitych kryzysach, prowadzonym przez ewangelicką społeczność. I stamtąd zabrał go do więzienia patrol policji. To wtedy dowiedział się, że nie zapłacił grzywny. Mówi, że listy w tej sprawie trafiały pod adres, pod którym nie mieszkał. Gdy go zgarnęli, już nie pił. Był po udarze.
Teraz stara się zacząć życie na nowo. Ma nadzieję, że następne święta spędzi już z siostrą, z którą próbuje się pogodzić. – Wiem, że nie naprawię tego, co zrobiłem. Mam straszne wyrzuty sumienia. Ale tęsknię. I za nią, i za drugą siostrą, za bratem. Chciałbym im wszystkim wszystko wyjaśnić, przeprosić.
Za co? – Za to, że zawiodłem na całej linii. Zamiast być wdzięcznym za to, że mi pomogli. Tym bardziej, że siostra proponowała mi, żebym leczył się z alkoholizmu i z tej cholernej deprechy. Widziała, że zamykam się nieraz na całe tygodnie w pokoju. A ja twierdziłem, że sobie poradzę sam. Nie widziałem problemu. Gdyby nie alkohol, wszystko wyszłoby zupełnie inaczej. To wszystko zrozumiałem za późno.
Telefon do syna
Norbert po ośmiu latach w zamknięciu do rozmowy wplata gwarę więzienną. Ma na koncie 24 wyroki. – Za złodziejstwo. W końcu odciąłem się od tego patologicznego towarzystwa osiedlowego. Zawsze w grupie coś robiliśmy, a jak coś to nie było winnych. Zawsze spadało tylko na mnie. W końcu coś we mnie pękło, żeby się zmienić – wyjaśnia.
Z więzienia pamięta dziewięć metrów kwadratowych spacerniaka ("liczyłem po płytkach") i trening o 16.00 – za ciężary robiły butelki z wodą.
Teraz "sam sobie jest generałem, sam sobą dowodzi". Na święta pojechał do kolegi, Bartka. Poznali się "na półotworku" (zakład półotwarty), teraz są przyjaciółmi.
Ale tak naprawdę chciałby święta spędzić z synem, który mieszka ze swoją mamą – byłą już partnerką Norberta – w Londynie. Chłopiec urodził się po tym, jak Norbert uciekł do Anglii – do kobiety – na zakazie opuszczania kraju. Drugi raz Norbert uciekał przed więzieniem do Anglii już nie tylko do partnerki, ale też do dziecka, ale zatrzymali go we francuskim Calais.
Teraz syn Norberta ma 10 lat. Jeszcze niedawno nie wiedział, że tata siedział w więzieniu. – Myślał, że pracowałem – wyznaje mężczyzna. Tym, czym dla Roberta była Biblia, dla Norberta był telefon, dzięki któremu rozmawiał z synem. – Strażnicy pozwalali mi go używać codziennie, chociaż teoretycznie nie mogli. Kiedy tylko miałem okazję, łączyłem się z synem – mówi.
Norbert mieszka w domu Pro Domo, bo nie chce wracać do "patologicznego towarzystwa na osiedlu" na Lubelszczyźnie. Pracuje na budowie, próbuje odłożyć sobie pieniądze. Do Londynu na razie nie może wyjechać, bo ma zakaz opuszczania kraju. Zresztą taka podróż po tylu latach za kratami wyrasta do rangi wyzwania. – Jak pierwszy raz po wyjściu na wolność poszedłem do Biedronki, to od razu uciekłem. Byłem przerażony – opowiada Norbert.
Mimo wszystko cieszy się z Bożego Narodzenia. - To dla mnie najważniejsze święta. Tak stwierdziłem po wyjściu z więzienia. Tam ich nie było, a teraz już będą. Brakowało mi tam bliskich. Co to za święta, że dadzą śledzia i barszcz, przyjdzie ksiądz z opłatkiem?
Stowarzyszenie Probacja pomaga też osobom wciąż osadzonym. Więźniowie mogą liczyć m.in. na pomoc prawną dla siebie i na grupy wsparcia skierowane do ich dzieci. Organizacja prowadzi też projekty ukierunkowane na wzmocnienie więzi osadzonych rodziców z dziećmi, a także oferuje m.in. seminaria i szkolenia dla pracowników sądownictwa, pedagogów szkolnych i pracowników socjalnych. Stowarzyszenie ściśle współpracuje ze Służbą Więzienną.
Imiona rozmówców zostały zmienione.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Paulina Bąbol, Probacja