Nie zatrzymał się przed znakiem stop na niestrzeżonym przejeździe, zderzył się z pociągiem. I choć wypadek wyglądał dramatycznie, kierowca wyszedł z niego bez szwanku. – Teraz pójdę na pielgrzymkę do Częstochowy – mówił tuż po wyjściu z rozbitego auta.
Niestrzeżony przejazd kolejowy w Choczni koło Wadowic. Kierujący peugeotem wracając z pracy do domu nie zatrzymuje się przed znakiem stop i wjeżdża na tory.
W tym czasie nadjeżdża pociąg, przez okolicznych mieszkańców ze względu na swoją niewielką prędkość pieszczotliwie zwany "Strzałą Podbeskidzia".
Tragedia jest nieunikniona, pociąg zahacza o samochód, ten wpada do przydrożnego rowu. Z boku wszystko wygląda dramatycznie. Okazuje się jednak, ze sytuacja była tylko pozornie groźna i kierowcy nic się nie stało.
"Pójdzie na pielgrzymkę"
Ma jednak sporą nauczkę. Tuż po wypadku w rozmowie z dziennikarzem z lokalnych mediów przyznał, że "w podziękowaniu za fakt, iż przeżył tę kolizję, pójdzie na pielgrzymkę do Częstochowy".
Za swoje przewinienie kierowca będzie musiał dodatkowo odpokutować finansowo. – Za wjazd na przejazd bez zatrzymania przed znakiem został ukarany mandatem – mówi nam Elżbieta Goleniowska-Warchał z wadowickiej policji.
Będzie musiał zainwestować też w nowy samochód, bo ten, którym się poruszał, został doszczętnie zniszczony.
Dorota Szalacha z Polskich Lini Kolejowych, które są zarządcą przejazdu, jest przekonana, że do kolizji doszło z winy kierowcy.
- Przejazd jest odpowiednio oznakowany, jest tam dobra widoczność. Spełnia wszystkie wymagania - zaznacza i dodaje, że najczęstszą przyczyną wypadków na przejazdach jest nieuwaga i pośpiech kierujących.
Autor: mmw/i / Źródło: TVN24 Kraków / Wadowice24
Źródło zdjęcia głównego: wadowice24.pl | Marcin Płaszczyca