Jak opowiadała pani Katarzyna, która miała być świadkiem tych wydarzeń, najpierw usłyszała pisk psa i krzyk kobiety, a kiedy podeszła bliżej, jamnik był już martwy. Teraz policja szuka właściciela dwóch psów w typie amstaffa, które według relacji kobiety, zagryzły zwierzę.
O zdarzeniach, które miały rozegrać się w centrum Krakowa we wtorek rano, Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami poinformowało w mediach społecznościowych.
"2 PSY W TYPIE amstaffa (czarna suka i pies) rozszarpały jamnika. Psy biegały luzem, bez kagańca. Właściciel - wysoki, młody mężczyzna nie zrobił absolutnie nic, żeby psy rozdzielić. Nie pomógł również oszołomionej właścicielce zagryzionego psa. Zaznaczamy, że jamnik był na smyczy. Niestety nikt ze świadków wydarzenia nie zadzwonił po policję" - napisali inspektorzy.
- Otrzymaliśmy informację od świadka wydarzenia, który wciąż nie mógł dojść do siebie po tym wszystkim, ta pani była mocno roztrzęsiona. Na jej oczach dwa psy rozszarpały jamnika, który był na smyczy - opisuje Joanna Retel z KTOZ.
"To nie rasa jest z założenia agresywna"
Jak mówi przedstawicielka animalsów, o tej porze na Plantach było niewielu przechodniów. - Stąd, jak podejrzewam, taka słaba reakcja. Właścicielka była w totalnym szoku, nie spodziewała się, że do jej psa podlecą dwa duże psy w typie amstaffa. Ich właściciel, według słów osoby, która była tego świadkiem, w ogóle nie reagował. Po całej sytuacji po prostu zawołał psy i odszedł - relacjonuje Retel.
- Oburzające jest to, że osoba mająca psy, które są agresywne wobec innych psów, bo nie wierzę w to, że to była pierwsza taka sytuacja, nie zabezpiecza ich kiedy idzie w miejsce, gdzie mogą znaleźć się inne zwierzęta – podkreśla inspektorka.
Dodaje też, że gdyby większe psy miały kagańce to wciąż mogłyby poturbować jamnika, ale nie byłyby w stanie go zabić. - To nie rasa jest z założenia agresywna, to ludzie doprowadzają do tego, ze ich zwierzęta takie są. Jeśli zwierzę nie jest chore, to wszelkie przejawy agresji są spowodowane złym wychowaniem - mówi Retel.
Świadkiem tego zdarzenia miała być pani Katarzyna. Jak relacjonowała, szła właśnie do pracy, gdy usłyszała pisk psa i krzyk jego właścicielki. - Kiedy doszłam do miejsca, skąd dobiegały te dźwięki okazało się, że leży tam piesek, był już martwy. Stała nad nim krzycząca i płacząca pani, dopiero po kilku minutach udało mi się nawiązać z nią jakiś kontakt - mówi pani Katarzyna. Jak dodaje, w oddali widziała "bardzo eleganckiego" mężczyznę, który prowadził dwa amstaffy.
Policyjne postępowanie
Mimo braku oficjalnego zawiadomienia policja wszczęła postępowanie w tej sprawie. Podstawą do tego stał się właśnie wpis Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
- Zauważyliśmy ten post, służby prasowe komendy miejskiej przekazały to do pierwszego komisariatu. Dziś zapadła decyzja, żeby wszcząć postępowanie - mówi Sebastian Gleń, rzecznik prasowy małopolskiej policji. Miejsce zdarzenia nie jest objęte monitoringiem i policjanci poszukują świadków oraz właściciela psów.
Postępowanie policji dotyczy wykroczenia polegającego na nie zachowaniu ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia, za co grozi kara grzywny do 1000 złotych lub kara ograniczenia wolności. Funkcjonariusze sprawdzają też, czy nie doszło do złamania przepisów ustawy o ochronie zwierząt.
Komunikat Krakowskiego Stowarzyszenia Obrony Zwierząt
W sobotę wieczorem Krakowskie Stowarzyszenie Obrony Zwierząt zamieściło w mediach społecznościowych komunikat, z którego wynika, że w sprawie zagryzionego jamnika policja mogła zostać wprowadzona w błąd. "Informację na temat zdarzenia na krakowskich plantach podało we wtorek Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, informując, że: 'na Plantach, vis-a-vis ul. Piłsudskiego dwa psy w typie amstaffa (czarna suka i pies) rozszarpały jamnika. Psy biegały luzem, bez kagańca. Właściciel - wysoki, młody mężczyzna nie zrobił absolutnie nic, żeby psy rozdzielić. Nie pomógł również oszołomionej właścicielce zagryzionego psa. Zaznaczamy, że jamnik był na smyczy'. Pomimo apelu KTOZ o informacje, na policję, która podjęła postępowanie, nie zgłosiła się jednak ani właścicielka jamnika, ani właściciel amstaffów, a przedstawionych rewelacji nie potwierdzają również zapisy monitoringu" - napisało KSOZ na Facebooku.
"Jak do tej pory jedynym świadkiem tego zdarzenia okazuje się osoba przedstawiana w mediach, jako 'pani Kasia'. To ona jako jedyna w centrum Krakowa miała widzieć rozszarpanego jamnika i eleganckiego pana, który oddalał się z biegającymi luzem amstaffami" - czytamy we wpisie Krakowskiego Stowarzyszenia Obrony Zwierząt.
Zdaniem KSOZ "policja powinna zbadać, czy organy ścigania, podobnie jak tysiące miłośników zwierząt, nie zostały w tej sprawie wprowadzone w błąd".
Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: TVN24