2000 rok, noc, dom we wsi pod Krakowem. Sąsiedzi nic nie słyszeli. Rano w łazience znaleziono trzy ciała. Zostali zastrzeleni. Przesłuchano stu świadków, zabezpieczono 250 śladów i sprawa trafiła do archiwum. Dopiero po 20 latach zatrzymano dwóch podejrzanych. Jeden z nich zmarł w areszcie jeszcze przed procesem. Drugi resztę życia spędzi za kratami. W sądzie opowiedział o tragicznej nocy.
Wojciech P. został skazany w Sądzie Okręgowym w Krakowie za potrójne zabójstwo. Dostał dożywocie. Wyrok jest nieprawomocny.
Do zbrodni doszło we wrześniu 2000 roku w domu jednorodzinnym w podkrakowskiej wsi Jurczyce. Dwaj podejrzani mężczyźni zostali zatrzymani dopiero w 2021. Jeden zmarł przed procesem. Drugi próbował zwalić winę na niego.
Odwiedził koleżankę, znalazł w łazience trzy ciała
9 września 2000 roku 44-letnią właścicielkę posesji w Jurczycach odwiedził kolega. Znalazł ją w łazience, martwą, a także ciała dwóch mężczyzn, 37-letniego partnera kobiety oraz 30-latka, który - jak podawała policja małopolska - był tam w interesach.
Śledczy ustalili, że do zbrodni doszło poprzedniej nocy. Sąsiedzi nie słyszeli żadnego hałasu.
- Wszystkie ofiary, jak ustalono, zginęły od strzału z broni palnej. Podczas oględzin na miejscu zdarzenia - trwających prawie tydzień - zabezpieczono 250 różnego rodzaju śladów - wpominał w 2021 roku w rozmowie z nami Sebastian Gleń, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie.
- Z relacji mieszkańców wynikało, że kobieta, właścicielka domu, prowadziła różne interesy, w pewnym momencie jej sytuacja finansowa pogorszyła się. Badano ten wątek i inne potencjalne tła sprawy - wyjaśniał Gleń.
Śledczy badali powiązania towarzyskie i biznesowe ofiar. Przesłuchali prawie stu mieszkańców wsi i innych świadków. Nie przyniosło to rezultatu.
Sprawa formalnie została umorzona. Ale małopolscy policjanci z Archiwum X operacyjnie cały czas się nią zajmowali, szukając nowych wątków i tropów. Jak mówił Gleń, w 2007 roku dotarli do nowych dowodów, jednak nie były one wystarczające do postawienia zarzutów.
Zatrzymania
Przełom nastąpił w połowie 2020 roku. Cenne informacje o zbrodni w Jurczycach wypłynęły w trakcie przesłuchania w innej sprawie. Prokuratura Regionalna w Krakowie zdecydowała wtedy o wznowieniu śledztwa. Wytypowano dwóch sprawców, którzy wcześniej nie znali się z ofiarami. nie znali się z ofiarami wcześniej i w poprzednich latach nie byli w kręgu podejrzewanych - wyjaśniał Gleń.
Dwóch mężczyzn zatrzymano w listopadzie 2021 roku Najpierw 45-latka., gdy w nocy wracał samochodem do domu. Następnego dnia skoro świt krakowscy policjanci wraz poznańskimi kontrterrorystami weszli do mieszkania drugiego podejrzewanego – 52-latka z Poznania. Obaj mężczyźni byli zaskoczeni, nie stawiali oporu.
Prokuratura Regionalna w Krakowie postawiła im zarzuty zabójstwa trzech osób. Przysłużyła się do tego technika kryminalistyczna, która przez ostatnie 20 lat bardzo się rozwinęła. Podejrzani trafili do aresztu. Nie przyznawali się do winy.
Jeden zmarł, drugi zwalił winę na niego
W grudniu 2022 ruszył proces w Sądzie Okręgowym w Krakowie. Krzysztof P., ps. Loczek, który był świadkiem koronnym w różnych procesach, tego nie doczekał. Kilka miesięcy wcześniej, w kwietniu, zmarł w więzieniu w Tarnowie.
- Fundamentalnie nie zgadzam się z zarzutami sformułowanymi przez prokuraturę. W szczególności z tym, że miałbym być osobą brutalną, której zależy na uczestnictwie w grupach przestępczych - mówił na pierwszej rozprawie Wojciech R. Złożył wyjaśnienia, w których opowiedział o spotkaniu z Krzysztofem P. oraz zdarzeniach, do których doszło w nocy z 8 na 9 września 2000 roku.
Przyznał, że skontaktował się z "Loczkiem" po tym, jak usłyszał o osobach zainteresowanych otwarciem agencji towarzyskiej. Mężczyzna - jak mówił - liczył, że zarobi dzięki skontaktowaniu tych osób. Krzysztofa P. kojarzył ze środowiska, w którym przebywał. - To środowisko to byli koledzy od kieliszka. Legenda dotyczyła tego, że "Loczek" był człowiekiem z półświatka - wyjaśnił, dodając, że nie wiedział, że Krzysztof P. jest osobą niebezpieczną.
- Około dwóch, trzech tygodni przed zdarzeniami objętymi zarzutami mój kuzyn powiedział mi, że jego znajomy, Leszek W., ma znajomych, którzy myślą o otwarciu agencji towarzyskiej w domu pod Krakowem. Zapytał się mnie, czy może byśmy coś na tym zarobili. Byłem wtedy na utrzymaniu rodziców, pomagałem tacie. Ja wpadłem wtedy na pomysł, żeby skontaktować się z "Loczkiem". Wydawało mi się, że on może pomóc przy otwarciu tej agencji towarzyskiej. Liczyłem na to, że dostanę prowizję za skojarzenie zainteresowanych osób z "Loczkiem" - wyjaśniał R.
Co się stało tragicznej nocy
Wojciech R., Krzysztof P., a także późniejsze ofiary - Barbara K. oraz Leszek W. spotkali się na stacji benzynowej w Krakowie, a następnie pojechali do domu kobiety w Jurczycach, gdzie mieli ustalać szczegóły interesu. Na miejscu był także partner Barbary K. - Waldemar J.
Jak relacjonował w sądzie Wojciech R., na miejscu zobaczył, że "Loczek" ma przy sobie pistolet. Była to broń z tłumikiem. Jak wyjaśniał, w pewnym momencie Krzysztof P. miał zacząć zachowywać się agresywnie względem Barbary K., postrzelił także Leszka W. - Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego Leszek W. został postrzelony - stwierdził oskarżony, dodając, że jego zdaniem "Loczek" próbował przymusić Barbarę do wydania mu pieniędzy i chciał "zrobić na niej wrażenie". Zapamiętał też, że Krzysztof P. wydał komunikat, aby przeszli do łazienki, a następnie kazał oskarżonemu przyprowadzić tam Waldemara J., który znajdował się na drugim piętrze domu.
- Widziałem, jak "Loczek" ustąpił miejsca Waldemarowi, aby wszedł do środka. Zauważyłem z holu, że Barbara leży na podłodze i Leszek, widziałem ich nogi. Waldemar zaczął krzyczeć, musiał się zorientować, że oni są postrzeleni. Wpuszczając Waldemara do łazienki, "Loczek" zapytał go, gdzie trzymają kasę. Waldemar zaczął krzyczeć, że nie ma pieniędzy, ale nikomu nie powie o tym, co się stało - relacjonował Wojciech R. Dodał, że Waldemar powiedział, "żeby dać mu telefon, że on zadzwoni po pieniądze", ale ostatecznie nigdzie się nie dodzwonił. W finalnym momencie - jak mówił oskarżony - w łazience znajdował się on, Waldemar, a także postrzeleni Barbara B. i Leszek W.
Oskarżony wyjaśnił, że "Loczek" zlecił mu wytarcie śladów. - Gdy kierowałem się do salonu, zobaczyłem, że "Loczek" robi krok do łazienki i znika w niej. Usłyszałem głuchy odgłos, który pamiętałem z salonu. Zacząłem wycierać stół kurtką albo jakimś kawałkiem materiału. Po chwili dołączył do mnie "Loczek" - twierdził oskarżony. Zaprzeczył, że to on ciężko pobił Waldemara J. Przed wyjściem z domu Krzysztof P. miał jeszcze zwrócić się do Wojciecha R., że "jadą na jednym wózku".
Podczas rozprawy oskarżony podkreślił, że jego zdaniem przeżył "tylko dlatego, że w momencie zatrzymania potrzebny byłby ktoś, na kogo "Loczek" zrzuciłby winę za te wydarzenia". Podczas rozprawy oskarżony zaznaczał, że jego zachowanie było podyktowane emocjami. - Stopień zastraszenia przez "Loczka" wygenerował moje posłuszeństwo - powiedział.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: archiwum TVN24