Podpalenie najprawdopodobniej było przyczyną pożaru, do którego doszło w czwartek w nocy w Zabrzu (woj. śląskie). - Monitoring nagrał, że przed pojawieniem się płomieni ktoś kręcił się w pobliżu altany - opowiada Anna Sztykiel, właścicielka kwiaciarni. Okoliczności zdarzenia wyjaśni policja.
Właścicielka kwiaciarni przy ulicy Wolności w Zabrzu w czwartek (15 czerwca) po godzinie 23 została zaalarmowana, że pali się altana przylegająca do kwiaciarni. Niedługo potem tam też pojawiły się płomienie. - Na miejsce zadysponowano dwa zastępy straży pożarnej. Kiedy przyjechaliśmy, pożar był już bardzo rozwinięty, płomienie przedostawały się na sąsiedni obiekt - relacjonuje młodszy brygadier Wojciech Strugacz z zabrzańskiej straży pożarnej.
Funkcjonariusze gasili pożar i starali się nie dopuścić do tego, żeby zapalił się obiekt usługowy, w którym był sklep spożywczy. - Udało się do tego nie dopuścić. Gdyby tak się stało, straty byłyby jeszcze większe - opowiada strażak.
Dodaje, że spłonął magazyn kwiatów oraz część chłodni. Okopcone zostało też pomieszczenie sklepowe. - Zniszczony został cały asortyment. Straty wyceniono na ponad 100 tysięcy złotych - przekazuje strażak.
Dodał, że w trakcie akcji gaśniczej na miejsce przyjechała osoba z rodziny właściciela obiektu, 61-letnia kobieta. Widząc ogrom strat, źle się poczuła. - Strażacy udzielili jej pierwszej pomocy, kobieta została przewieziona do szpitala - mówi mł. bryg. Strugacz.
Właścicielka kwiaciarni: majstrował coś tutaj, za 30 sekund pojawiły się płomienie
Strażacy stwierdzili, że do pożaru najprawdopodobniej doszło na skutek podpalenia. Anna Sztykiel, właściciela kwiaciarni opowiada, że monitoring nagrał przebieg pożaru i to, co działo się tuż przed pojawieniem się płomieni.
- Na naszym monitoringu widać przede wszystkim, że jakiś człowiek się kręcił, rozglądał uważnie. Widać, że schował się za altaną i po prostu coś tutaj robił. Aż tak dobrze nie widać, ale majstrował coś tutaj i za 30 sekund pojawiły się płomienie - opowiada kobieta przed kamerą TVN24.
Jak mówi, altana, która zapaliła się jako pierwsza jest do rozbiórki, podobnie jak budynek kwiaciarni. - Nie ma tam praktycznie jednej ściany, nie ma dachu. Szczerze mówiąc nie jestem znawcą, ale wygląda na nieopłacalny remont - podkreśla właścicielka.
Kobieta mówi, że kwiaciarnia była jej jedynym źródłem utrzymania. - Praktycznie cała rodzina moja i męża była w to zaangażowana - zaznacza.
Okoliczności zdarzenia wyjaśni policja.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24