- Szukali nas radiowozem po osiedlu, bo przeszliśmy z dziećmi przez ulicę w miejscu niedozwolonym. Zacząłem nagrywać. Wytrącili mi telefon. Powalili mnie na ziemię, podduszali, skuli, wrzucili do radiowozu, potem żonę, dzieci płakały - opowiada pan Robert, który na spacerze z dziećmi został razem z żoną zatrzymany przez policję. Policja prezentuje inną wersję zdarzeń, stawia parze zarzuty i pokazuje dowód - film z komórki.
Fakt 1: Robert i Joanna z dwójką małych dzieci - 5 i 7 lat - przebiegli przez ul. Okulickiego w Częstochowie w miejscu niedozwolonym po tym, jak obok nich przejechał radiowóz.
Rodzina: - Po naszej stronie kończył się chodnik, dlatego postanowiliśmy przejść.
Policja: - Przebiegli pomimo dużego ruchu pojazdów, nie zważając na bezpieczeństwo swoje, dzieci oraz innych uczestników ruchu drogowego. Miejsce, w którym doszło do wykroczenia, to droga krajowa, dwujezdniowa, przedzielona pasem zieleni, a każda z jezdni posiada po dwa pasy ruchu w obu kierunkach.
Fakt 2: Policjanci, którzy przyłapali rodzinę, ruszyli za nią w głąb osiedla i po kilku minutach dogonili pieszych.
Fakt 3. Pan Robert został obezwładniony.
Fakt 4: Oboje rodzice zostali zatrzymani - przewiezieni radiowozem na komisariat.
Fakt 5: Pan Robert nagrywał interwencję telefonem - do momentu obezwładnienia, a potem telefon przejęła jego żona. Ale nie nagrała wszystkiego.
Wersja rodziny: policja nas biła
- Widzieliśmy radiowóz, który pojechał za nami w osiedle. Robert nagrywał wszystko moim telefonem - opowiada pani Joanna.
- Podjechał po kilku minutach. Nagrywałem, bo zdziwiło mnie, że szukają nas po osiedlu - wyjaśnia pan Robert.
Twierdzą, że nie mieli przy sobie dokumentów, a policjant też nie chciał się wylegitymować. Że zaprosił pana Roberta do radiowozu, ale ten odmówił, bo chciał być spisany na chodniku. I tak się zaczęło. Policjant miał wytrącić panu Robertowi telefon.
Pani Joanna: - Wszystko działo się szybko. Robert schylił się po telefon i nagle leżał na ziemi, a policjanci na nim. Podduszali go, wciągnęli do radiowozu. Mnie kopnęli, skuli i przenieśli w górze do radiowozu. I zadzwonili po wsparcie.
Pan Robert: - To był dramat, widziałem, jak szarpią Joasię. Dzieci płakały. Zostały same na ulicy. Ktoś do nich podszedł. Dopiero młoda policjantka zapytała nas, po kogo ma zadzwonić, żeby się nimi zajął. Nie zdążyłem zobaczyć, czy moja mama do nich przyjechała.
- Zbadali nas alkomatem, byliśmy trzeźwi. Spędziliśmy osiem godzin na komisariacie. Odmówiono nam kontaktu z adwokatem. Robert po kryjomu napisał do adwokata SMS-a.
- Nie miałem sił. Czułem, że umieram. To miał być zwykły spacer! Dzieci będą go pamiętać do końca życia.
Małżeństwo twierdzi, że obdukcja wykazała u pani Joanny siniaki na nadgarstkach, u pana Roberta uszkodzone struny głosowe.
Wersja policji: rodzice nas bili
- Kiedy policjanci podjechali do tej pary, wywiązała się pyskówka. Ci ludzie byli bardzo agresywni wobec policjantów, szarpali ich, obrażali, grozili zwolnieniem - Aleksandra Nowara, rzeczniczka śląskiej policji relacjonuje wersję policjantów z drogówki, którzy interweniowali wobec Joanny i Roberta.
Twierdzi, że para kpiła z mundurowych w obecności dzieci i że to z ich strony doszło do rękoczynów. - Oni bili policjantów, a kiedy pan z powodu biernego oporu został obezwładniony chwytem transportowym, kobieta rzuciła się na nich, kopała, wyrwała czapkę - opowiada Nowara.
Dlatego wezwano wsparcie i zabrano dorosłych do radiowozu.
Dziećmi miała zająć się przypadkowa osoba z ulicy, która okazała się pracownicą przedszkola. Do momentu, kiedy drugim radiowozem podjechała policjantka i wezwała babcię dzieci.
- Mogło zakończyć się mandatem za wykroczenie, ale mężczyzna i kobieta odmówili podania danych personalnych - dodaje Nowara.
A dlaczego policjant nie okazał legitymacji? Bo - jak odpowiada policja - posiadał imiennik i przedstawił się z imienia i nazwiska.
Rodzice usłyszeli zarzuty naruszenia nietykalności policjantów, znieważenia i kierowania gróźb pod adresem mundurowych, by zaniechali czynności.
Dowód
Policja zabezpieczyła nagranie telefonem rodziny jako dowód w sprawie i przekazała do Komendy Głównej Policji.
Nowara: - Widać na tym nagraniu, że policjanci są spokojni, prosząc o dane, mimo że słyszą z ust rodziców tych dzieci: "Wzięlibyście się do roboty, dzieciom pokazali radiowóz". A potem lecą ze strony pani i pana wulgaryzmy.
Telefon upadł i nagranie zostało przerwane prawdopodobnie w chwili obezwładniania pana Roberta.
Dzisiaj Komenda Główna Policji, za zgodą prokuratora, udostępniła nam ten dowód. - Proszę pamiętać, aby przed emisją filmiku uprzedzić, że zawiera on treści niecenzuralne - ostrzegł nas Mariusz Ciarka, rzecznik policji. Zagłuszyliśmy brzydkie słowa.
Jak zaznacza Ciarka, filmik jest cały, niemodyfikowany, nieskracany (my podzieliliśmy go na dwie części). - Taki, jaki nagrał mężczyzna - mówi Ciarka. - Policjanci zachowali podczas legitymowania bardzo duży spokój i opanowanie - dodaje, co każdy widz może sam ocenić.
Policjanci też wykonali obdukcję, która wykazała ślady pobicia.
Sprawą zajmuje się prokuratura w Częstochowie.
Jak zapewniają policjanci, chcieli rodzinę tylko pouczyć, że nie należy przebiegać przez jezdnię w takim miejscu. Mogli wypisać im mandaty w wysokości 50 zł. Teraz, gdy wersja policji się potwierdzi, piesi mogą nawet trafić do więzienia na trzy lata.
Autor: mag/i/jb / Źródło: TVN 24 Katowice