Miał kilka kart telefonicznych, a jeden z telefonów ukrył... w leśnym szlabanie. Przed pożarem wywiózł cenne przedmioty i poprzestawiał meble; chodziło mu o to, by ogień szybciej się rozprzestrzeniał. Prokuratura nie ma wątpliwości: Dariusz P. z Jastrzębia Zdroju podpalił dom z rodziną w środku. Zginęło pięć osób: matka i czworo dzieci. Ocalał tylko jego syn.
- W sprawie wykorzystano praktycznie wszystkie możliwości dowodowe, jakie rysowały się w toku postępowania. Prokurator oraz funkcjonariusze komendy wojewódzkiej policji drobiazgowo i krok po kroku analizowali wszystkie wersje śledcze – tak, aby w końcu z tego ciągu poszlak ułożyć zamknięty łańcuch, który pozwolił wskazać osobę odpowiedzialną za to tragiczne w skutkach zdarzenie - mówi rzecznik gliwickiej Prokuratury Okręgowej, Piotr Żak.
W sprawie przesłuchano 57 świadków. Proces Dariusza P. może ruszyć pod koniec maja.
Biegli: kabel został przecięty ostrym narzędziem
Śledczy zasięgnęli opinii wielu biegłych. Ci z zakresu pożarnictwa, wskazali sześć źródeł ognia. Badaniom poddano także truchło myszy, znalezione podczas oględzin domu. Tu także biegli nie mieli wątpliwości - jednoznacznie wykluczyli, aby to gryzoń przegryzł kabel, doprowadzając do zwarcia.
- Na tym jednak nie poprzestano. Uzyskano również opinię biegłych mechanoskopii, którzy stwierdzili, że kabel, który miał być przyczyną zwarcia, został przecięty ostrym narzędziem, takim jak nóż - dodaje prokurator Żak.
Czujność śledczych wzbudziło też charakterystyczne ułożenie mebli. Obejrzano wiele zdjęć, ustalając jak wcześniej były one umiejscowione. Jak twierdzi prokuratura, Dariusz P. zmienił ich ułożenie tak, by ogień szybciej się rozprzestrzeniał.
"Sam do siebie pisał SMS-y"
Analizie poddane zostały również treści SMS-ów. Dariusz P. twierdził bowiem w toku postępowania, że wiadomości tekstowe pisała do niego nieznana mu osoba.
- Prokurator pozyskał wszystkie treści tych SMS-ów, jak również wywiad, którego oskarżony udzielił dla jednej ze stacji telewizyjnych. Biegły z zakresu lingwistyki dokonał porównania tych tekstów. Stwierdził, że mamy do czynienia z osobniczym idiolektem, wskazującym, że autorem wszystkich tych treści jest jedna i ta sama osoba i jest to właśnie oskarżony - tłumaczy rzecznik gliwickiej prokuratury.
Jak ustalili śledczy, Dariusz P. kupił kilka różnych kart telefonicznych, które przekładał z telefonu do telefonu. – Jeden z nich ukrył w szlabanie, znajdującym się w lesie - dodał prok. Żak.
Dariusz P. poczytalny
Istotna dla sprawy jest również opinia biegłych z zakresu psychiatrii. Stwierdzili oni, że oskarżony w czasie popełniania czynu był poczytalny.
- Ustalono, że symulował szereg różnych chorób, które w rzeczywistości nigdy nie mogły jednocześnie wystąpić u jednego człowieka, bo poszczególne objawy tych chorób wzajemnie się wykluczały - informuje prok. Żak.
Jednocześnie biegli zauważyli u Dariusza P. cechy osobowości psychopatycznej. - Możemy tutaj mówić o braku empatii, wyrzutów sumienia, odpowiedzialności i winy - wylicza.
Dariusz P., według prokuratury, symulował swoją niepoczytalność. Opowiedział o nieistniejącym "Waldim", który miał go nakłaniać do podłożenia w domu ognia. - Osoba, która ma omamy, jest przekonana, że to są realne wytwory rzeczywistości i sama nie uznaje ich za rzeczy wymyślone. Tutaj oskarżony sam mówił, że jest to wymyślona osoba Waldiego, co również nakierowało badających na wskazanie, że to jest rodzaj symulacji choroby - podkreśla rzecznik gliwickiej prokuratury.
"Akcentuje swój żal z powodu straty najbliższych osób"
- Oskarżony w licznej korespondencji, którą wysyła do mnie, akcentuje swój żal z powodu straty najbliższych osób. Mocno to przeżywa. Nie przyznaje się do winy. Zaprzecza też, by próbował wprowadzić w błąd organy ścigania - mówi obrońca Dariusza P., Eugeniusz Krajcer.
Podkreśla, że proces ma charakter poszlakowy. - Oskarżony jednak zarzuca różnym dowodom to, że nie są tak mocne, jakby to wynikało z aktu oskarżenia - dodaje.
Obrona będzie się starała to udowodnić. Jednocześnie nie wyklucza, że jej świadkami zostaną teść i syn Dariusza P. To oni bowiem okazują mu największe wsparcie.
Mecenas Krajcer wyjaśnia, że umawiając się na pierwszy w tej sprawie wywiad z reporterką TVN24, Martą Kupiec, skontaktował się z teściem Dariusza P., który upoważnił go do złożenia oświadczenia, dotyczącego ich relacji.
- Osoby najbliższe dla oskarżonego, które po tym co słyszą mogłyby być jego największymi wrogami, np. teść i jego syn Wojciech, wrogami nie są. Kontaktują się ze mną, utrzymują kontakt także z oskarżonym, jest wymiana korespondencji, przekazują paczki. Wierzą, że orzeczenie sądu będzie korzystne dla oskarżonego - mówi Eugeniusz Krajcer.
Śmierć w płomieniach
Do tragedii doszło 10 maja 2013 roku. W pożarze domu jednorodzinnego w Jastrzębiu Zdroju zginęło pięć osób: matka i czworo dzieci. Jak wykazała sekcja zwłok, przyczyną ich śmierci było zatrucie tlenkiem węgla. Przeżył jedynie najstarszy syn, Wojciech. Powierzchnia pożaru była niewielka - ok. 15 m kw.
Motywem podłożenia ognia miała być chęć uzyskania pieniędzy z polis. Według ustaleń śledztwa, Dariusz P. na krótko przed pożarem zawarł szereg umów ubezpieczeń majątkowych i osobistych – na wysokie kwoty.
Z wiedzy prokuratury wynika, że oskarżony miał poważne długi. Śledczy podali, że chodziło o "znaczne zadłużenie w Urzędzie Skarbowym, a także z tytułu obowiązków alimentacyjnych".
P. został zatrzymany i aresztowany pod koniec marca 2014 r. W procesie będzie mu groziła kara nie mniejsza niż 12 lat więzienia, maksymalnie – dożywocia.
Do tragedii doszło w maju 2013 r. w Jastrzębiu-Zdroju:
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: NS\kwoj / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24