Policja, straż pożarna i pogotowie interweniowali u 62-letniego pana Jerzego. Trzeba było wyważyć drzwi, bo mężczyzna stracił świadomość. Miał potwierdzone zakażenie koronawirusem i typowe objawy: gorączkę, kaszel, ból mięśni. Jego stan się już poprawiał. I nagle, dzień przed zakończeniem kwarantanny zaczął się dziwnie zachowywać. - Najgorsze było to czekanie na karetkę - mówi syn 62-latka. Jego ojciec jest teraz w szpitalu, czuje się lepiej.
- Na co tata się leczy? - ratownik pogotowia, ubrany w kombinezon ochronny pyta syna 62-letniego pana Jerzego.
Częstochowa, osiedle bloków, czwartek wieczorem.
- Ma problemy kardiologiczne, jest po zawale, miał też problemy z biodrem, z nogami, ale nie bardzo chciał się ze mną tym dzielić, żeby nie narzekać - mówi pan Damian.
- A taki utrudniony kontakt słowny z tatą jest zawsze?
- Dzisiaj tylko. Codziennie do niego dzwoniłem kontrolować stan. Wczoraj myślałem, że jest ospały. Przedwczoraj rozmowa była rzeczowa, jak z panem. Dzisiaj nie umiał powiedzieć, jak ma na imię, gdzie mieszka, co się dzieje, na co jest chory.
Pan Damian poprosił ojca, żeby przygotował dokumenty medyczne i otworzył drzwi, bo zaraz będzie u niego pogotowie. - Tata powiedział "tak, wiem, jutro pójdę na zakupy". Przestał kontaktować, godzinę później przestał odbierać telefon - opowiada syn.
Oprócz pogotowia musiał wezwać policję i straż pożarną, by wyważyli drzwi.
"Świadomość całkowicie znikła"
Pan Jerzy pracuje w szpitalu jako ochroniarz. W tym samym szpitalu 21 października zrobili mu wymaz w kierunku badań na koronawirusa. Wynik pozytywny.
Syn codziennie z nim rozmawiał przez telefon i kupował jedzenie. Zostawiał zakupy pod drzwiami mieszkania, nie widywali się, przestrzegali zaleceń sanitarnych, także dlatego, że pan Damian ma rodzinę i pracuje.
- Tata miał typowe objawy grypowe, kaszel, katar, ból głowy, ból mięśni. Później całkowicie zatracił smak, czy też czuł metaliczny smak - opowiada pan Damian.
Pan Jerzy mówił synowi, że już się lepiej czuje. - Jutro [dzień po wizycie pogotowia - red.] miał dzwonić do przychodni zapytać, czy mu zdejmują kwarantannę. Dzisiaj tacie świadomość całkowicie znikła.
Pan Damian dodaje, że najgorsze było czekanie na karetkę. - Dwie i pół godziny oczekiwania. Panowie przyjechali mocno zmęczeni. Są obciążeni, to widać.
"Lekarze powiedzieli, że to powikłania pocovidowe"
- Drzwi były delikatne, paździerzowe Wyważyliśmy drzwi, bez wejścia do mieszkania. W środku mężczyzna przytomny, chodzi po mieszkaniu, ale zero z nim kontaktu - przekazał strażak pogotowiu.
Ratownicy w kombinezonach weszli do mieszkania, sprowadzili pana Jerzego do karetki i zaczęli szukać miejsca w szpitalu.
- Pacjent jest dodatni, z gorączką. Tak, tak wymaz był robiony, jest wynik - rozmawia ratownik przez telefon z dyspozytorką.. - Nie ma nigdzie miejsca, tak? No dobrze, próbujemy na oddział zakaźny, a potem się zobaczy.
Karetka odjechała, ratownicy wiedzieli, że zajętość miejsc "zmienia się z godziny na godzinę", ale też, że mogą zostać nie przyjęci, "a gdzie nas później dalej przekierują, to nie wiadomo".
Na szczęście udało się przekazać pana Jerzego w pierwszym szpitalu, w pół godziny.
- Tata już lepiej się czuje, ale nie wypuszczają go ze szpitala - powiedział nam w sobotę pan Damian. Z początku myślał, że ojciec miał udar albo zatruł się dwutlenkiem węgla. To drugie już na miejscu wykluczyli strażacy. - Lekarze powiedzieli, że to powikłania pocovidowe.
Łóżek przybywa, ale szybko się zapełniają. W niektórych województwach po kilka wolnych respiratorów.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice