Mama ma 86 lat, jest kombatantką i przestawiają ją jak mebel. Dwa dni ustalałem, gdzie ją zabrali po ewakuacji domu opieki. W szpitalu powiedzieli, że może wyjść, że jest ujemna. Ale dokąd? Obdzwoniłem wszystkie domy opieki państwowe i prywatne. Nikt jej nie chce - opowiada syn pensjonariuszki ośrodka w Czernichowie.
- Tłumaczę, że mama zdrowa, nie zaraża, przesyłam dokumentację. Współczują i mówią: nie możemy przyjąć. Jedna dyrektorka depeesu powiedziała, że jak karetka podjechała wieczorem pod jej placówkę, to potem w całej wsi nie mogła kupić chleba. Inna się zgodziła. Już zamówiłem karetkę, ale rano zadzwoniła, że jednak pielęgniarki oświadczyły na zebraniu, że nie będą zajmować się kimś z Czernichowa - opowiada syn 86-letniej pensjonariuszki Śląskiego Centrum Opieki Długoterminowej i Rehabilitacji "Ad-Finem" w Czernichowie.
- Są jak psy oddawane do schroniska - mówi dyrektor Zbigniew Bajkowski, dyrektor szpitala wojewódzkiego w Częstochowie. Ma czterech pensjonariuszy z Czernichowa, których rodziny odmówiły zabrania ich do domów.
Córka 80-letniej pensjonariuszki z Czernichowa: - Moja mama umiera w szpitalu. Nie wiem, jak wygląda. Nie widziałam jej od dwóch miesięcy i pewnie nigdy już nie zobaczę.
Złamana noga
Luty 2020. Pani Anna (imię zmienione) z Małopolski łamie nogę. Dotąd mieszkała sama, mimo lekkiej demencji. Prywatna opiekunka przychodziła do niej rano i wieczorem pomóc w domu, podać leki, na tej samej ulicy mieszkał syn z rodziną. Pani Anna ma 86 lat i emeryturę z dodatkiem kombatanckim za deportację na Syberię.
Po operacji w szpitalu kierują ją na rehabilitację. Tak trafia do Śląskiego Centrum Opieki Długoterminowej i Rehabilitacji "Ad Finem" w Czernichowie pod Żywcem. To prywatny ośrodek, ale ma umowę z NFZ.
Parterowy budynek z patio, zieleń wokół, pokoje dwu i jednoosobowe. - Nowy, nowoczesny ośrodek, czysto, bardzo dobre jedzenie, rehabilitacja - opowiada pan Michał (imię zmienione), syn pani Anny.
Złamana kość zrasta się, pani Anna zaczyna siadać, ale sześć tygodni rehabilitacji nie wystarcza, by stanęła na nogi. Rodzina wykupuje jej dodatkowy miesiąc.
Koniec odwiedzin
Jest marzec, początek epidemii COVID-19 w Polsce. W ośrodku jest około 170 pensjonariuszy. Starsi, z demencją i alzheimerem albo obłożnie chorzy. Wśród nich pani Maria (imię zmienione) ze Śląska, która w lipcu skończy 80 lat. Trafiła tam po dwóch udarach pięć lat temu. Nie chodzi, sprawną ma tylko lewą stronę, zapomina słowa. - Ale była cały czas świadoma tego, co się dzieje dookoła. Słuchała radia, które jej kupiłam. Interesowała się polityką - mówi jej córka, pani Katarzyna (imię zmienione).
Odwiedza mamę raz na tydzień. Pan Michał swoją mamę - dwa razy w tygodniu.
3 marca placówka zamyka się dla osób z zewnątrz, mniej więcej w tym samym czasie, co inne ośrodki opieki długoterminowej. Nikt nie może wyjść ani wejść, z wyjątkiem personelu. Koniec odwiedzin.
Pani Katarzyna: - Mama nie miała telefonu. Prosiłam, żeby uruchomili infolinię dla rodzin, ale powiedzieli, że nie będą biegać z telefonami, nie ma kto i nie ma czasu. Przed świętami wielkanocnymi poprosiłam szefową opiekunek, żeby podała mamie swój telefon. Mama płakała, że tęskni, że źle się czuje psychicznie. Myślałam, że ta izolacja jest dla bezpieczeństwa pensjonariuszy, ale oni znaleźli się w pułapce. Czekali na te przyjazdy rodzin, to była dla nich podstawowa sprawa, a koronawirus i tak został tam przyniesiony. Chodzą plotki, że już w czasie pandemii przyjmowani tam byli pensjonariusze z Niemiec i Włoch.
Pielęgniarki - słaby punkt
12 kwietnia, niedziela wielkanocna. W czernichowskiej placówce są pierwsze dwie osoby z potwierdzonym zakażeniem. Pracownicy.
Wojewoda śląski w piśmie do Rzecznika Praw Obywatelskich wyjaśnia, że działania, by przebadać osoby, które miały kontakt z zakażonymi, podjęto już w świąteczny poniedziałek. Ale napotkali bałagan z listami osób do testów, a potem pielęgniarki, wyznaczone do pobrania wymazów, odmówiły wyjazdu do ośrodka. Dlatego wymazobusy dotarły do Czernichowa 15 kwietnia.
Pierwsze wyniki potwierdzają koronawirusa u czterech osób z personelu i 22 pensjonariuszy. Ośrodek objęty jest kwarantanną. Na miejscu zostaje 24 opiekunów, bez lekarza. Na tle innych domów pomocy społecznej w Polsce sytuacja nie wydaje się tragiczna.
Jednak 17 kwietnia wójt Czernichowa, starosta żywiecki i powiatowy inspektor sanitarny składają do prokuratury rejonowej w Żywcu doniesienie o popełnieniu przestępstwa w "Ad-Finem", polegającego na sprowadzeniu niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia wielu osób poprzez spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego.
Aleksandra Jeziorny i Adriana Gołuch, odpowiednio prezeska i dyrektorka Ad-Finem, w oficjalnym piśmie do mediów wskazują winnych.
Jak twierdzą, jedynym "słabym punktem" ich ośrodka "są pracownicy medyczni, głównie pielęgniarki, które w 99 procentach są pracownikami etatowymi w okolicznych szpitalach". Dodają, że to w tych szpitalach koronawirus był wcześniej, niż u nich. "Z przykrością stwierdzam, że zakażenie musiało być przeniesione przez personel medyczny zatrudniony w innych placówkach" - czytam w oświadczeniu pań zarządzających.
Tego samego dnia do ośrodka wchodzi dziewięciu ratowników i lekarka ze Zintegrowanej Służby Ratowniczej w Oświęcimiu. To organizacja pozarządowa, zrzeszająca wolontariuszy różnych dziedzin, strażaków, medyków, psychologów. Zamykają się z pensjonariuszami na dwa tygodnie. Umożliwiają im rozmowy wideo z rodziną przez prywatne telefony.
Policja przed bramą
Rodziny pensjonariuszy o sytuacji w ośrodku dowiadują się wyłącznie z mediów. Z kolei do dziennikarzy dzwonią pensjonariusze i opiekunowie, nagrywają filmiki ze środka.
- Nie mamy kontaktu z nikim, poza obsługą, która tu chodzi i lada moment może nam przynieść bombę, która tu wybuchnie i odejdziemy nóżkami do przodu - mówi pensjonariusz w reportażu magazynu TVN 24 "Czarno na Białym".
Opiekunowie: - Nam jest ciężko na to patrzeć, bo wybieramy między nakarmieniem ich a przebraniem czasem. My już opadamy z sił, po prostu opadamy z sił.
Starosta żywiecki Andrzej Kalata w reportażu wytyka ośrodkowi, że w środku nie ma lekarza, że personel chodził bez maseczek, że nie miał żadnych strojów ochronnych. Prezeska ośrodka odpowiada, że to nieprawda. Sanepid tłumaczy, że nie może tam wejść i tego skontrolować. Reporter ujawnia, że dowiedział się o 10 zgonach w ciągu dwóch tygodni, ale nie wie, czy z powodu koronawirusa. Słowo przeciw słowu i niepewność.
- Chcemy stąd uciekać. Psychicznie tu już niektórzy wysiadają - mówią w reportażu pensjonariusze. - Jakbym mogła, tobym uciekła przez bramę - dodaje jedna.
Ale bramy strzeże policja. Nikt nie może wejść, ani wyjść. - Nawet śmieciarki nie wpuścili - mówi pan Michał, ojciec pani Anny, który też był wtedy przed bramą.
Odeszli od łóżek
Ostatnia kwietniowa noc. Opiekunowie - wolontariusze i pracownicy - odchodzą od łóżek.
- Doszło do sytuacji, gdzie personel medyczny placówki pracował kilkanaście dni w potężnym obciążeniu psychicznym, jakie stwarza poczucie zagrożenia zakażaniem i izolacją. Z dnia na dzień opadali z sił, znikąd nie mogli uzyskać pomocy - mówi Dawid Burzacki, szef Zintegrowanej Służby Ratowniczej. - Nasza grupa wchodziła tam z założeniem wsparcia działań personelu, nie mieliśmy ich zastąpić - zaznacza.
W jego ocenie "personel do samego końca walczył o każdego pacjenta". - Zamiast wracać do domu, do swojej rodziny, zostawali w placówce. Z ogromnym poświęceniem oddawali się opiece nad pacjentami. Ale przyszedł moment, kiedy każdy musiał podjąć decyzję, że trzeba zadbać o swoje zdrowie. Wycieńczony ratownik stwarzał zagrożenie dla siebie i dla podopiecznych. Tam pracowali ludzie, nie maszyny, kilkanaście dni nieprzerwanie bez żadnej podmiany - opisuje Burzacki.
- Gdzie są lekarze, gdzie są pielęgniarze? Tam są pielęgniarki, które mi powiedziały, że przyjdą, jak dam 150 złotych za godzinę - mówi dziennikarzom Aleksandra Jeziorny, prezes placówki.
Wojewoda śląski wydaje medykom nakazy pracy, ale nie pojawiają się w ośrodku.
1 maja do "Ad-Finem" wchodzi siedmiu ratowników i lekarz Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Mają też dojechać żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej i księża saletyni.
Tego samego dnia o świcie rozpoczyna się wywożenie zakażonych pensjonariuszy do szpitali. Alina Kucharzewska, rzeczniczka wojewody śląskiego, informuje, że 54 osoby mają dodatnie wyniki. Pozostałe, po dezynfekcji ośrodka, zostają na miejscu.
Wątek pensjonariuszy z zagranicy
4 maja śledztwo w sprawie ośrodka w Czernichowie przejmuje prokuratura okręgowa w Bielsku-Białej. Jej rzeczniczka Agnieszka Michulec: - Postępowanie jest bardzo szeroko zakrojone i na wstępnym etapie. Pandemia wymusza na nas specjalny sposób postępowania, który spowalnia nasze czynności.
Papierowa dokumentacja pensjonariuszy musi przejść kwarantannę, bo pochodzi z budynku, gdzie jest koronawirus. Wielu świadków nie może być przesłuchanych, bo są w kwarantannie lub izolacji. Inni pytani są na odległość. Sekcje zwłok przeprowadzane są w zakładzie medycyny sądowej w Sochaczewie na Mazowszu, przygotowanym na procedurę w czasie epidemii.
Prokuratura ani dyrekcja ośrodka nie ujawniają liczby ofiar śmiertelnych od wybuchu epidemii. Nieoficjalnie: zmarło prawie 30 pensjonariuszy, niektórzy na miejscu, jeszcze przed ewakuacją, inni w szpitalach. Ale nie wiadomo, czy przyczyną za każdym razem był COVID-19.
- Sprawdzamy, czy to załamanie opieki nad osobami starszymi i schorowanymi w Czernichowie to wynik niewypracowania odpowiednich reguł postępowania w czasie epidemii, czy władze samorządowe, Śląski Urząd Wojewódzki, starosta żywiecki, inspektor sanitarny przygotowali odpowiednie procedury i czy je stosowali -mówi Michulec.
Przyznaje, że badany jest także wątek przyjmowania pensjonariuszy z Włoch i Niemiec. - Docierają do nas sprzeczne i rozbieżne informacje, czy to były pojedyncze osoby, czy cały bus - mówi.
- To bzdury - kwituje Gołuch.
Zintegrowana Służba Ratownicza, która przed Czernichowem wspierała także dom pomocy społecznej w Bochni w Małopolsce, przygotowuje raport o tym, co zaobserwowali w tych placówkach, by pomóc wypracować procedury walki z epidemią w podobnych miejscach.
Burzacki: - To, co nam się rzuciło w oczy, to czas oczekiwania na wyniki testów. W Małopolsce wynosił on dobę, czasem dwie. Na Śląsku, jak wymaz pobrany był w poniedziałek, to wynik był w czwartek, piątek albo dopiero sobotę. To prawie tydzień, w takim czasie sytuacja może się obrócić o 180 stopni.
Raz ujemny, raz dodatni i na odwrót
Córka pani Marii i syn pani Anny do dzisiaj nie widzieli dokumentacji medycznej rodziców. Pani Anna zostawiła w ośrodku aparat słuchowy i protezę zębową. Pani Maria cały dobytek. Informacje o wynikach testów próbek na koronawirusa pobranych w Czernichowie ich dzieci dostały telefonicznie.
- Prosto z Czernichowa mama trafiła do szpitala wojewódzkiego w Bielsku-Białej. Jeszcze wtedy sama jadła. Dzień później powiedzieli, że przewieźli ją do szpitala zakaźnego w Krakowie, bo ma wynik dodatni. Jak to dodatni, mówię, przecież w Czernichowie miała dwa ujemne - opowiada pani Katarzyna.
- Dwa dni ustalałem, w którym szpitalu jest moja mama. Nikt nie umiał mi powiedzieć, gdzie ją zabrali. W wojewódzkim wydziale zarządzania kryzysowego powiedzieli mi, żebym pytał w pogotowiu w Bielsku-Białej, bo to oni transportowali pensjonariuszy z Czernichowa. Na trzeci dzień dowiedziałem się, że mama jest w Częstochowie na oddziale zakaźnym. Pomyślałem, że dobrze trafiła, bo miała wynik dodatni. Ale testy w Częstochowie 3 i 5 maja dały wynik ujemny - mówi pan Michał.
Pani Katarzyna: - Dopiero w Krakowie dowiedziałam się, że mama była odwodniona, niedożywiona. Czy ją zagłodzili tam, w Czernichowie? Dałaby radę jeść lewą ręką, ale ktoś jej musiał to jedzenie podać. W Krakowie próbowali karmić ją sondą. Ale na drugi dzień musieli już podłączyć do respiratora.
"Może wyjść. Ale dokąd?"
Pan Michał: - Dowiedziałem się, że mama nigdy nie miała objawów COVID-19. Nie gorączkowała, nie miała problemów z oddychaniem, nie wymaga hospitalizacji. Może wyjść. Ale dokąd?
W ośrodku w Czernichowie tydzień temu u pielęgniarki z nowej ekipy stwierdzono koronawirusa i ośrodek znowu jest w kwarantannie. 64 podopiecznymi od dwóch tygodni zajmuje się 19 osób: ratownicy, strażacy, księża, zakonnicy. Wszyscy mają mieć pobrane wymazy do testów.
- Czy pensjonariusze mogą do was wrócić? - pytam dyrektorkę Gołuch.
- Na dzień dzisiejszy nie.
- A kiedy?
- Proszę pytać w poniedziałek.
Pan Michał mówi, że obdzwonił 50 domów pomocy społecznej, państwowe i komercyjne, w województwie śląskim i małopolskim. Dzisiaj ma podpisać umowę, ale boi się, że dyrekcja w ostatniej chwili się wycofa. - Biedna mama, przeszła Syberię i teraz jest skazana na tułaczkę. Leży tam sama, widzi tylko lekarzy w kombinezonach kosmicznych. Zajmuje miejsce dla potrzebujących, to skandal.
Weźcie ich do rodzin
Lekarze z Małopolski apelują: "jeśli tylko pozwalają na to warunki, pacjenci ośrodków opieki długoterminowej powinni trafić do swoich rodzin". Przynajmniej na czas epidemii. Wyjaśniają, że pensjonariusze takich placówek są szczególnie narażeni, bo SARS-CoV-2 jest najbardziej niebezpieczny dla osób starszych i schorowanych, a opiekunowie pracują w różnych miejscach i mogą roznosić wirusa. "Gdy wirus dostanie się do ośrodka, niezależnie od stosowanych środków ochrony osobistej i innych zabezpieczeń, bardzo ciężko zahamować jego rozprzestrzenianie" - argumentują.
- Mi jest wstyd, że nie mogę wziąć mamy, ale nie mam warunków. Gdyby jeszcze mama była chodząca. Nie mam przystosowanego mieszkania pod wózek. Pracuję, a mama wymaga opieki 24 godziny na dobę - tłumaczy pan Michał.
- Łatwo jest mówić, jak nigdy się nie opiekowało obłożnie chorym rodzicem. To nie jest tak, że ktoś się kogoś chce pozbyć, to nie jest łatwa decyzja, oddać rodzica do domu pomocy. Rodzice żyją coraz dłużej, a my pracujemy. Mamie trzeba podawać leki, zmienić pampersa, umyć, czuwać w nocy. Musiałabym zatrudnić opiekunkę, która by u nas zamieszkała. Nie mamy na to miejsca, mieszkamy w bloku. Gdy mama trafiła do szpitala, zerwałam umowę z ośrodkiem w Czernichowie i postanowiliśmy z mężem zabrać mamę do nas. Ale potem przyszły wyniki na koronawirusa - mówi pani Katarzyna.
Pan Michał: - Mógłbym machnąć na to wszystko ręką i niech mama tam leży, niech szpital się martwi.
Dyrektor Bajkowski: - Mamy kolejnych trzech pacjentów z Czernichowa, którzy nie mają już objawów Covid i za chwilę dostaną pewnie wyniki ujemne. Jeśli rodziny ich nie zabiorą, będziemy wystawiać im faktury za każdy dzień pobytu w szpitalu.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice