Anna protestowała przeciwko demonstracji narodowców. Oni szli, ona siedziała na ulicy. Gdy policjanci usuwali ją z trasy przemarszu, jeden z nich złamał jej rękę. Przełożeni funkcjonariusza nie dopatrzyli się przekroczenia uprawnień, a prokuratura oskarżyła Annę, że zeznała nieprawdę. Kobieta wygrała w sądzie pierwszej instancji i odwoławczym. - To dopiero początek - zapowiada.
- Nie umiałam wykrztusić słowa w sali sądowej. Założyłam gorszy scenariusz, że sąd skieruje sprawę do ponownego rozpatrzenia i wszystko zacznie się od początku. Po ogłoszeniu wyroku zasłabłam. Nie wierzyłam w to, co się dzieje - powiedziała Anna Domańska z Mikołowa po wyjściu z sali rozpraw Sądu Okręgowego w Katowicach.
Złamana ręka i oskarżenie
Uczestników demonstracji z rasistowskimi hasłami na transparentach próbowali powstrzymać zwykli ludzie, w tym Anna, a nie przedstawiciele urzędu miasta i policjanci, którzy byli na miejscu. Policjanci usuwali z trasy przemarszu takich jak Anna - tych, co siedzieli na ulicy, stawiających bierny opór. W trakcie interwencji Annie złamano rękę, co natychmiast, na miejscu zgłosiła policji. Ale przed sądem stanęła ona, a nie sprawca złamania.
Kto, składając zeznanie mające służyć za dowód w postępowaniu sądowym lub w innym postępowaniu prowadzonym na podstawie ustawy, zeznaje nieprawdę lub zataja prawdę, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
Kto, przed organem powołanym do ścigania lub orzekania w sprawach o przestępstwo, w tym i przestępstwo skarbowe, wykroczenie, wykroczenie skarbowe lub przewinienie dyscyplinarne, fałszywie oskarża inną osobę o popełnienie tych czynów zabronionych lub przewinienia dyscyplinarnego, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
- Przy tak wysokiej grożącej karze mógł zapaść wyrok bezwzględnego więzienia - mówi Konrad Pogoda, pełnomocnik Domańskiej.
Wyrok skazujący nawet przy wolnościowej karze byłby obciążający. - Niedawno miałam stłuczkę, nie z mojej winy. Pierwsze, o co zapytał mnie policjant, to czy byłam karana z artykułu 233. Jestem członkiem komisji wyborczej, po wyroku skazującym nie mogłabym tego robić - mówi Anna - Chcieli mnie zastraszyć - dodaje.
47-letnia kobieta, matka dwójki dzieci, architekt krajobrazu, dwa lata czekała na werdykt.
7 lutego 2020 roku Sąd Rejonowy Katowice-Wschód oczyścił ją z zarzutów. Ale prokuratura się odwołała, wnioskując o karę pozbawienia wolności w zawieszeniu. - 19 czerwca sąd okręgowy podtrzymał wyrok pierwszej instancji - mówi rzecznik Sądu Okręgowego w Katowicach sędzia Jacek Krawczyk. Anna jest niewinna.
Błąd w zeznaniu, wykorzystany przez prokuraturę
6 maja 2018 roku w Katowicach odbywał się Marsz Powstańców Śląskich, zorganizowany przez Młodzież Wszechpolską. Był legalny, to znaczy zgłoszony do urzędu miasta. Ale narodowcy napotkali na drodze kontrmanifestację, na którą urząd nie wyraził zgody. Czyli nielegalną. Jej uczestnicy postanowili stawić bierny opór, ponieważ manifestanci nieśli między innymi transparenty z rasistowskim hasłem "white boys".
- Marsz był opakowany faszystowskimi hasłami. Byli tam policjanci, byli z urzędu miasta. Kontrmanifestanci zgłaszali im te hasła, ale nie było reakcji – opowiadała nam Anna. - Grupka kontrmanifestantów usiadła na ulicy. Była ich garstka, dlatego do nich dołączyłam – dodała.
Nie była na to przygotowana. Włożyła nowe buty, co miało wpływ na jej późniejsze zachowanie.
Kordon policjantów ze zwróconymi w stronę kontrmanifestantów tarczami osłaniał przed nimi pochód. Inni policjanci podchodzili od tyłu, chwytali siedzących i przenosili na chodniki. Dokumentacja zdjęciowa dziennikarzy z tego wydarzenia pokazuje, że kontrmanifestanci utrudniali te działania, zachowując się, jakby omdleli. Byli przez to ciężsi i nieporęczni. Nie Anna. Ona "pomagała" policjantom, idąc, bo - jak mówi - nie chciała zniszczyć nowych butów.
Na zdjęciach i filmikach widać, że drobną (ważącą 50 kilogramów) kobietę dźwigają dwaj policjanci. W pewnym momencie aż podskoczyła. - Złapali mnie od tyłu za ręce między nadgarstkiem a łokciem. Ten z mojej prawej strony tak moją prawą ręką manipulował, że mi ją wyłamał - opowiada Anna.
Twierdzi, że dwukrotnie powiedziała do policjanta "złamałeś mi rękę", a on coś jej odpowiedział. Na filmiku z tej interwencji słychać wymianę zdań. Anna przypuszcza, że H. odpowiada "będzie dobrze". Ale brzmi to także jak "nieważne".
Interweniujący policjanci odeszli, Anna wezwała karetkę, a inny funkcjonariusz podszedł do niej i spisał zeznania. Odnotował, że policjant Annie "wyłamał przedramię w obie strony". Stało się to kluczowym sformułowaniem w oskarżeniu przeciw Domańskiej.
Uraz potwierdzony został przez lekarza. Ręka była złamana w łokciu, w kilku miejscach, z przemieszczeniem. Potrzebna była operacja i zakładanie drutów.
Anna przyznała, że w jednym się pomyliła. Wydawało jej się, że policjant, który w trakcie przenoszenia trzymał ją z lewej strony, puścił ją pierwszy, zanim ten z prawej złamał jej rękę i tak na początku zeznała. Była wtedy w szoku z powodu bólu. Ale po obejrzeniu zdjęć i filmików z interwencji sprostowała tę informację w prokuraturze. Do złamania doszło, kiedy trzymali ją obaj policjanci. Mimo to prokuratura użyła błędu Anny przeciwko niej.
Policjant zeznał, że mu przykro
Policjant, który prowadził Annę z prawej strony, został zidentyfikowany po stopniu służbowym i tatuażu na przedramieniu. To sierżant Marcin H.
Prokuratura nie zaprzeczała, że w trakcie interwencji policji Anna doznała urazu ręki. Nawet H. przyznał to nie wprost. "Bardzo mi przykro, że taka sytuacja zaistniała. Gdybym wiedział, że tej kobiecie coś się dzieje w momencie wynoszenia, na pewno bym ją puścił i pomógł” - zeznawał w czasie śledztwa.
Tak opisywał interwencję: "Przez megafon były wydawane informacje o konieczności rozejścia się i ewentualnym użyciu siły w przypadku niezareagowania na wezwanie do rozejścia. Uczestnicy kontrmanifestacji nie zareagowali. Wtedy komendant wydał polecenie usunięcia kontrmanifestujących z trasy przemarszu. Część osób, gdy się do nich podchodziło i ostrzegało o użyciu środków przymusu bezpośredniego, sama wstawała i odprowadzaliśmy ich bezpiecznie na chodnik. Część natomiast nie chciała zareagować i wtedy przy użyciu siły byli wynoszeni. Nie przypominam sobie sytuacji z pokrzywdzoną, która miałaby krzyczeć, że bardzo boli ją ręka, że mam ją puścić. Gdyby coś takiego było, to na pewno zareagowałbym, tzn. udzielił jej pomocy i wezwał karetkę pogotowia” – zeznawał podczas śledztwa w prokuraturze Marcin H., sierżant policji, lat 34.
Jak według niego przebiegało wynoszenie osób? "Wyglądało to w ten sposób, że jeżeli ktoś się opierał, to braliśmy taką osobę pod pachę z dwóch stron i przenosiło się ją na chodnik".
Czego nie widać na zapisie z monitoringu
Około dwudziestu uczestników blokady z 6 maja dostało tak zwane wyroki nakazowe za przeszkadzanie w przebiegu legalnego zgromadzenia (art. 52 par. 2 kodeksu wykroczeń). Karą była grzywna, która z kosztami sądowymi wynosiła w sumie 200 złotych. Kilku zapłaciło. Anna odwołała się do sądu i została uniewinniona.
- Sąd Rejonowy Katowice-Wschód uznał, że każdy obywatel ma prawo manifestować swoje poglądy - mówiła Anna.
Ale jej prawdziwe problemy z wymiarem sprawiedliwości dopiero się zaczęły.
Prokuratura Rejonowa Katowice-Południe umorzyła postępowanie w zgłoszonej przez Annę sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza, a sąd odrzucił zażalenie kobiety na to postanowienie prokuratury.
Anna powinna wiedzieć - uzasadniała prokuratura - że zachowuje się niezgodnie z prawem, uczestnicząc w nielegalnym zgromadzeniu i liczyć się z interwencją policji, podczas której złamano jej rękę. Niewątpliwie, ale przypadkowo.
I wtedy sprawa obróciła się przeciwko niej. Z poszkodowanej stała się potencjalnym przestępcą. Na podstawie ustaleń śledztwa, które toczyło się na jej wniosek - Anna oskarżona została o fałszywe zeznania i fałszywe oskarżenie policjanta.
"Wykazać należy – argumentowała prokuratura - iż twierdzenia pokrzywdzonej, że funkcjonariusz miał ją przyciągnąć do siebie i założyć dźwignię w konsekwencji, łamiąc jej rękę, nie znajdują potwierdzenia w zapisie monitoringu, z którym tutejszy sąd się zapoznał bardzo szczegółowo, analizując nagranie praktycznie sekunda po sekundzie. Nie doszło zatem do takiej sytuacji, jak wskazała pokrzywdzona, jakoby uchwyt na lewą rękę został zwolniony jako pierwszy, a następnie funkcjonariusz trzymający za rękę prawą miał dokonać jej wykręcenia lub odgięcia".
Zapis z monitoringu był głównym dowodem. - Kamera znajdowała się po drugiej stronie ulicy. Na nagraniu widać małe ludziki, a ja jestem jak mróweczka, zasłonięta plecami policjantów. Nie widać, co się dzieje z moją ręką - mówiła Anna.
Jeszcze raz będą wnosili o wszczęcie śledztwa przeciwko policjantowi
- Sąd podkreślił w piątek w ustnym uzasadnieniu wyroku, że to zdarzenie [interwencja policji wobec Anny - red.] dokumentowane było przez wiele osób. Trudno więc - logicznie rozumując - podejrzewać, że moja klientka świadomie zeznawała nieprawdę - mówi Konrad Pogoda. - Sędzia dodał także, że to zdarzenie było dynamiczne i bolesne dla mojej klientki i to mogło spowodować, że jakiś szczegół zapamiętała nieprawidłowo albo się przejęzyczyła - dodał.
- To dopiero początek - mówi Anna o wyroku odwoławczym. - Ten wyrok otwiera nam drogę do starania się o ponowne wszczęcie postępowania przeciwko policjantowi o przekroczenie uprawnień funkcjonariusza publicznego, które zostało umorzone z powodu postępowania przeciwko pani Domańskiej - dodaje Pogoda.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne