12 godzin upłynęło od chwili szczęścia do momentu tragedii. Pod koniec maja pani Anna zgłosiła się do prywatnego centrum medycznego Eskulap w Bielsku Białej na planowane cesarskie cięcie - zabieg przebiegł dobrze, ale dwie godziny później wystąpiły komplikacje.
- Błagam, niech pan mi ratuje Anię, dla tego jej pięknego uśmiechu, niech pan zrobi wszystko - miał apelować partner kobiety, pan Krzysztof.
Wszystko zostało jednak zrobione źle. - Trudno to opisać jednym zdaniem. Stwierdzono szereg nieprawidłowości - mówi Łukasz Zachura z Prokuratury Rejonowej Bielsko-Biała Północ.
Partner kobiety wspomina, że "dochodziło do momentu, że widziałem, że ona odpływa". - Dotykałem jej nóg i były zimne, a skarżyła się, że jest jej bardzo ciepło w te nogi - dodaje.
Liczne błędy lekarskie
Prokuratura już wie, że kolejne godziny to ciąg błędów, zaniedbań, spóźnionych decyzji i braku decyzji. - Gdyby działania zostały podjęte zdecydowanie wcześniej, to jak najbardziej życie pacjentki było do uratowania - podkreśla prokurator.
Gdy stan Anny pogarszał się, na miejscu nie było ginekologa - wezwany został szef placówki. Pan Krzysztof opowiada, że gdy nalegał na wezwanie karetki, właściciel placówki miał mu odpowiedzieć: "Proszę pana, nie wiem, czy pan wie, kim ja jestem? Jestem anestezjologiem z 40-letnim doświadczeniem. Jak panu mówię, że jest wszystko w porządku, to jest wszystko w porządku".
Zamiast karetki przeprowadzono reoperację i popełniono kolejne błędy. Do szpitala o wyższym stopniu referencyjności Anna została przewieziona po północy - dziesięć godzin od wystąpienia pierwszych powikłań.
- Pacjentka została przywieziona w stanie skrajnie ciężkim. W zasadzie bez ciśnienia tętniczego, nieprzytomna, jej stan był bardzo poważny - opisuje dr Miłosz Zarzecki ze Szpitala Śląskiego w Cieszynie.
Zarzuty dla lekarzy
Anna zmarła po czterech godzinach. Szpital zawiadomił prokuraturę, a ta właśnie postawiła zarzuty. Ginekolog i anestezjolog z bielskiej placówki mieli narazić na utratę życia oraz nieumyślnie doprowadzić do śmierci Anny.
- Jeden z tych lekarzy odpowiada również za czyn związany z poświadczeniem nieprawdy w dokumentacji medycznej - zwraca uwagę prokurator.
Obaj musieli wpłacić poręczenie majątkowe. Mają dozór policyjny, zakaz kontaktowania się ze świadkami oraz zakaz wykonywania zawodu, a anestezjolog, który jest jednocześnie prezesem tej placówki - ma też zakaz pracy w podmiotach medycznych.
- Złożyliśmy zażalenie na zastosowane środki zapobiegawcze. Wyborem podejrzanego było odmówienie składania wyjaśnień w tej sprawie, przy czym nie zaprzeczamy, że w przyszłości będziemy w tej sprawie składać wyjaśnienia - mówi radczyni prawna Danuta Knapik, pełnomocniczka Andrzeja W.
Pacjentki, które uważają, że w bielskim centrum medycznym doznały krzywdy, mogą zgłaszać się do prokuratury.
Autorka/Autor: Katarzyna Górniak
Źródło: "Fakty" TVN
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne