Prokuratura Rejonowa Bielsko-Biała Północ w Bielsku-Białej nadzoruje śledztwo w sprawie śmierci pacjentki prywatnego centrum medycznego w tym mieście - poinformował w poniedziałek Paweł Nikiel, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Bielsku-Białej.
Jak ustalono, 28 maja 2025 roku 41-letnia kobieta została przyjęta do szpitala, gdzie przeprowadzono u niej planowy zabieg cięcia cesarskiego. W krótkim czasie po zabiegu u pacjentki wystąpiły objawy świadczące o powikłaniach.
"Wobec tego, że od czasu zakończenia zabiegu nad pacjentką nie był sprawowany nadzór przez lekarza ginekologa, a jedynym lekarzem obecnym na terenie Centrum był specjalista anestezjologii, konieczny zabieg relaparotomii przeprowadzono dopiero po kilku godzinach" - opisuje w komunikacie Nikiel.
"Ania umierała przy mnie"
- Ja tam byłem. Ania umierała przy mnie - wspomina Krzysztof, partner 41-latki, ojciec dziecka. - Pielęgniarki mierzyły jej ciśnienie. Dramatycznie spadało. Ania zaczęła się skarżyć, że jest jej gorąco, robiłem jej zimne okłady. Bladła, mówiła, że jej gorąco w nogi, a te nogi miała zimne. Pielęgniarki wezwały anestezjologa. Prosiłem go, żeby wezwał karetkę, ale on powiedział: "wie pan kim ja jestem? Jestem anestezjologiem z 40-letnim doświadczeniem na blokach operacyjnych. Jak panu mówię, że jest wszystko w porządku, to jest w porządku". Przewieźli Anię piętro niżej, do innej sali, w której miał być sprzęt do monitorowania funkcji życiowych. Zaglądałem tam co pół godziny, z nowonarodzonym dzieckiem, zawiniętym w koc, przeganiali mnie stamtąd.
Jeden z podejrzanych to właściciel szpitala
Według prokuratury, pacjentka w stanie krytycznym została przekazana do Szpitala Śląskiego w Cieszynie, gdzie mimo podjętych wysiłków lekarzy, zmarła 29 maja.
12 listopada prokurator przedstawił dwóm lekarzom - anestezjologowi i ginekologowi, którzy sprawowali opiekę nad pokrzywdzoną - zarzuty narażenia pacjentki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, a "w wyniku licznych zaniedbań" spowodowania śmierci 41-latki.
Podejrzani mają zakaz wykonywania zawodu. Są pod dozorem policji, nie wolno im kontaktować się ze świadkami, musieli wpłacić kaucję jako poręczenie majątkowe. Grozi im kara od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności.
Jak potwierdził w rozmowie z nami prokurator Nikiel, podejrzany anestezjolog Andrzej W. jest równocześnie właścicielem szpitala i może nadal nim zarządzać.
Próbowaliśmy skontaktować się z lecznicą. Zapytaliśmy telefonicznie, dlaczego doszło do śmierci pacjentki. - Nie ma osoby, która mogłaby udzielić informacji - usłyszeliśmy w odpowiedzi. Będziemy próbowali kontaktować się z kierownictwem placówki.
Autorka/Autor: Małgorzata Goślińska /tok
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock