Hiszpanie kochają święta z udziałem zwierząt. Gdy ktoś nie ma ochoty na brutalną gonitwę z bykiem ulicami Pampeluny, może wybrać się na bezkrwawy festiwal "Rapa de bestas" do osady Sabucedo. Miejscowi mężczyźni przez trzy dni próbują ujarzmić dzikie konie wędrujące po okolicy.
Przez 362 dni w roku niewielka wioska Sabucedo w Hiszpanii to senna osada zamieszkana zaledwie przez 150 osób. Wszystko jednak zmienia się na jeden weekend w roku, gdy do wsi ściągają tłumy na stare święto "Rapa de bestas". Podczas święta tradycyjnie mężczyźni łapią wędrujące po okolicy dzikie konie i ścinają im grzywy i ogony.
Festiwal trwa trzy dni i trudno powiedzieć, dla kogo jest bardziej męczący - dla zwierząt czy ludzi. Dzikie rumaki nie dają się bowiem łatwo ujarzmić i twardo walczą o zachowanie swojej wolności.
Po oznakowaniu zwierząt wypuszcza się je z powrotem, tak by mogły dalej cieszyć się swoją dzikością.
W odróżnieniu od innych hiszpańskich fiest, takich jak corrida czy gonitwa z bykami, Rapa de bestas to tradycja bezkrwawa, w której nikt nie umiera.
Źródło: Reuters