Kopią, pielą, sadzą. Po zachodzie słońca, bo ich działalność jest nie całkiem legalna. Ich ręce zmieniają osierocone i zaniedbane ogródki w kwieciste klomby. Kim są "ogrodowi partyzanci"?
Spokojna dzielnica południowego Londynu. Szare bloki, gdzieniegdzie trochę zieleni. "Trochę" to jednak zdecydowanie za mało dla Richarda Reynoldsa, "ogrodowego partyzanta". Richard swoją "walkę" roczpoczął cztery lata temu, po tym, jak przeprowadził się do Londynu i zamieszkał w mieszkaniu, w którym nie było nawet okiennych parapetów.
Założył bloga, który obecnie jest potężną stroną internetową skupiającą 4 tysiące ludzi z całego świata. "Ogrodowa partyzantka" ma swoje komórki w Berlinie, Montrealu, Vancouver, Nowym Jorku i San Francisco.
Po kilku godzinach kopania, spulchniania, pielenia, sadzenia i podlewania owoc wieńczy dzieło pracowitych ogrodników. Gdy wschodzi słońce, mieszkańcy mogą podziwiać kwitnące klomby. Są zachwyceni. - Są śliczne, przepiękne - uważa emeryt Jimmy Knock.
Niestety prawo nie stoi po stronie "guerillas". Kopanie w cudzej ziemi to przestępstwo, dlatego wojowniczy ogrodnicy pracują zwykle nocą.
W ostatnich miesiącach Reynolds napisał książkę "O partyzanckim ogrodnictwie". Mówi ona o historii całego ruchu i zawiera mnóstwo rad dla tych, którzy chcą zająć się zaniedbanymi skwerami w dużych miastach. Podręcznik ukaże się 5 maja.
jk
Źródło: Reuters, TVN24