"Delirium tax"- tak nowy podatek nazwali właściciele sklepów i lokali w Bolonii. Muszą oni go płacić od każdej informacji wywieszonej w witrynie, na przykład o wyprzedażach. Ale podatkiem objęto nawet menu w oknach restauracji i wycieraczki z nazwą sklepu.
W Bolonii uznano, że wszystko, co widnieje w witrynie, można potraktować jako reklamę i dlatego należy rozliczyć się z tego z fiskusem.
Z dodatkowej opłaty, uważanej za przejaw szaleństwa, nie zwolniono także ani wywieszek z informacją, że w sklepie czy lokalu gastronomicznym można płacić kartą, ani godzin otwarcia. Lokalna prasa, która informuje o rosnących protestach przeciwko „delirium tax”, zauważa z sarkazmem, że takiej opłaty nie wymyśliłby nawet wróg Robin Hooda, czyli szeryf z Nottingham. Media wskazują, że podatek ten można nałożyć dlatego, że ogólnikowe rozporządzenie, na podstawie którego jest on egzekwowany, pozostawia dużą dowolność w interpretacji tego jaki komunikat jest reklamą, a jaki nie. Jako najbardziej osobliwe przykłady przywołuje się sprawę jubilera, któremu kazano zapłacić za wycieraczkę przed jego salonem tylko dlatego, że widnieje na niej nazwa sklepu. Sklep płytowy dostał wezwanie do zapłaty podatku za umieszczenie w swojej witrynie okładek płyt winylowych. Opodatkowano też restauracje za wywieszenie menu, choć to akurat jest ich obowiązkiem. Ostatnio rozesłano 1620 wezwań do zapłaty tego osobliwego podatku, a ich liczba stale rośnie. W związku z nasileniem buntu bolońskich kupców i restauratorów, zarząd miasta nie wykluczył, że przyjrzy się ponownie przepisom z 2009 roku, które pozwalają na takie absurdy, a niekiedy wręcz groteskowe sytuacje. Zirytowany właściciel apteki umieścił w witrynie otrzymane pismo z urzędu skarbowego z żądaniem zapłacenia 1500 euro. Obok przyczepił kartkę: „Za to też każcie mi zapłacić!”.
Autor: mb / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu