Ojciec internetu Vint Cerf ostrzega ludzkość przed "Cyfrowym wiekiem ciemnym". Grozi, że miliardy terabajtów naszych zdjęć, czy filmów mogą… zniknąć. W efekcie przyszłe pokolenia nic nie będą wiedzieć o naszych czasach.
Vint Cerf jest żywą legendą. To on jest uważany za jednego z ojców internetu. Nic więc dziwnego, że niemal każde słowo amerykańskiego informatyka jest traktowane niczym wyrocznia. W ostatnich dniach Cerf, który obecnie jest wiceszefem Google'a stwierdził, że ludzkości grozi "Cyfrowy wiek ciemny".
Co to jest?
To zjawisko naukowcy opisali już wcześniej. "Cyfrowy wiek ciemny" to sytuacja, w której niemożliwe albo bardzo trudne jest odczytanie historycznych dokumentów zapisanych w formie elektronicznej i multimedialnej, bo te powstały w przestarzałym formacie. Problem oczywiście nie ogranicza się tylko np. do plików tekstowych, zdjęć, nagrań wideo czy audio zapisanych w formacie tak starym, że już żaden obecny program nie jest w stanie go otworzyć, ale także do sprzętu. Zagrożenie "Cyfrowego wieku ciemnego" pojawia się wtedy, gdy dokumenty są przechowywane na nośnikach wymagających specjalistycznego sprzętu, który wyszedł już z użytku.
Ojciec ostrzega
Vint Cerf widząc, jak szybko zmienia się technologia nie tylko zapisu danych, ale również sprzętu, który potrafi je odczytać, stwierdził, że wszystkie zdjęcia, dokumenty, pliki, które są zapisywane na naszych komputerach, mogą zostać bezpowrotnie utracone i niedostępne dla przyszłych pokoleń. W efekcie nasze dzieci czy wnuki nie będą wiedzieć nic, albo niewiele o początkach XXI wieku.
- Nasze życie, nasze wspomnienia, nawet nasze najbardziej cenione rodzinne fotografie istnieją tylko jako bity na dyskach lub w internetowych "chmurach". Technologia się zmieni tak szybko, że istnieje ryzyko, że w wyniku rewolucji cyfrowej utracimy te dane - mówił kilka dni temu Vint Cerf w BBC.
Amerykański informatyk obawia się scenariusza, w którym przyszłe pokolenia nie będą mogły poznać historii naszych czasów, tak jak my możemy poznawać przeszłość np. ze zdjęć naszych dziadków. - Martwię się, że stare formaty dokumentów, zdjęć, czy projektów, które stworzyliśmy nie będą odczytywane przez najnowsze wersje oprogramowania, bo kompatybilność wsteczna nie jest zawsze gwarantowana. A więc w przyszłości może się zdarzyć to, że nawet nie będziemy mogli zobaczyć, co znajduje się w ogromnych archiwach treści cyfrowych - tłumaczy wiceszef Google'a.
Gdzie są dyskietki?
Czytając słowa Vinta Cerfa trudno nie wyobrazić sobie czarnego scenariusza. Szczególnie, gdy uświadomimy sobie, jak szybko niektóre rewolucyjne rozwiązania technologiczne odchodzą w niepamięć. Większość czytelników tego tekstu zapewne nie pamięta już dyskietek 5,25 calowych, które początkowo mieściły całe 110 kilobajtów. Za to zdecydowana większość zapewne używała dyskietek 3,5 calowych o zawrotnej wówczas pojemności 1,44 megabajta. Rewolucyjna jeszcze kilkanaście lat temu technologia dziś nie ma racji bytu. W żadnym nowym stacjonarnym komputerze nie ma już stacji dyskietek. Nie mówiąc o laptopach czy tabletach.
To z pozoru naturalna kolej rzeczy. Nowocześniejsza technologia wypiera starszą i gorszą. Jednak po drodze możemy "coś" stracić. Tym "czymś" są dane: pliki tekstowe, dokumenty, zdjęcia, filmy. I właśnie przed ich utratą próbuje ostrzec świat Vint Cerf.
Realna wizja?
Czy faktycznie ludzkości grozi wspomniany "Cyfrowy wiek ciemny"? Ewa Lalik, blogerka i ekspertka ds. nowych technologii uważa, że z technicznego punktu widzenia Cerf może mieć rację. Wszystko dlatego, że postęp i rozwój oprogramowania, formatów i sposobów przechowywania plików, a także podejście ludzi do danych błyskawicznie się zmienia, a coraz więcej firm i prywatnych osób archiwa prowadzi w formie cyfrowej.
- W 2015 roku trudno jest otworzyć pliki z roku 1990 czy nawet 2000. Nie mamy powodu sądzić, że za 100 czy 200 lat dzisiejsze dane będą możliwe do odczytania i zinterpretowania przez przyszłe pokolenia - uważa Ewa Lalik i dodaje, że określenie "Cyfrowy wiek ciemny" jest nieco mylące. - Zakłada, że wszystkie współczesne dane "znikną", czyli nie będzie dało się ich odczytać albo w ogóle przestaną istnieć. Z tym nie mogę się zgodzić, bo kluczowe dane np. te dotyczące najważniejszych spraw przetrwają mimo wszystko ze względu na swoje znaczenie. Trudno wyobrazić sobie, by np. dokumenty rządowe zostały zapomniane i podmioty za nie odpowiedzialne pozwoliły na ich zniknięcie z kolejnymi generacjami oprogramowania - uważa Ewa Lalik.
Wywoływać zdjęcia?
Jej zdaniem "Cyfrowy wiek ciemny" stanowi większe zagrożenie dla prywatnych zbiorów. - Można się spodziewać, że dane należące do zwykłych obywateli "znikną" lub staną się niemożliwe do odczytu. Zdjęcia są najlepszym przykładem. Zamiast kilkunastu wywołanych posiadamy dziś gigabajty cyfrowych fotografii, które odejdą w niepamięć wraz z awarią czy pojawieniem się nowych formatów - twierdzi Lalik.
Ekspert w dziedzinie nowych technologii Konrad Kozłowski z AntyWeb nie obawia się nadejścia "Cyfrowego wieku ciemnego".
- Owszem, zdarzają się sytuacje, w których producenci oprogramowania nie są przychylni wstecznej kompatybilności. Wprowadzają nowe formaty plików, co ma zmusić użytkowników do zmiany oprogramowania lub kupna nowego sprzętu. Jednak zazwyczaj takie działania są błyskawiczne nagłaśniane i firmy często wycofują się z takich decyzji i aktualizują swoje aplikacje. Jeśli któryś z twórców oprogramowania zdecydowałby się na tak radykalny krok, jak zerwanie ze wszystkimi wcześniej przyjętymi standardami, to chwilę później pojawiłby się ktoś inny, kto tę lukę wypełni. Użytkownicy nie przepadają za nagłymi zmianami, a tylko takie mogłyby nam zagrozić - ocenia Konrad Kozłowski.
Za dużo danych?
Jego zdaniem po prostu musimy pogodzić się z odejściem niektórych rzeczy. - Wystarczy spojrzeć na rynek filmowy czy muzyczny. Płyty DVD czy CD w ogromnych ilościach znajdują się na półkach sklepowych, mimo że nowe urządzenia, z którymi mamy najwięcej styczności, czyli komputer, tablet i smartfon, nie są wyposażone w napęd umożliwiający odczyt takich nośników. Jednak nie oznacza to, podobnie jak w kwestii oprogramowania i różnych formatów plików, że kiedyś zupełnie niemożliwe stanie się ich odtworzenie - uważa Kozłowski.
- Jedyne czego możemy się dziś obawiać, to nadmiar danych, utrudniający nam dotarcie do informacji, których potrzebujemy - dodaje Kozłowski.
Papier też blaknie
Ewa Lalik przypomina, że Vint Cerf przestrzegał również przed tym, że ludzkość produkuje np. za pośrednictwem portali społecznościowych zbyt dużo danych bez żadnej wartości.
- Już produkujemy dwa zetabajty danych rocznie, a do 2020 roku ma to być 20 zetabajtów. Spójrzmy prawdzie w oczy. Większość z nich nie ma kluczowego znaczenia dla kolejnych pokoleń, jak np. tweet o tym, co miałam dziś na obiad - uważa Ewa Lalik i dodaje, że mimo, że Vint Cerf ma sporo racji, to uważa, że przecenia on wartość danych w długiej perspektywie.
- Oczywiście projekty mające zapewnić zachowanie sposobów odczytu danych są dobre. Jednak ludzie, którzy raz stracą swoje dokumenty, czy zdjęcia zwykle uczą się jak je przechowywać, aby mieć do nich dostęp w przyszłości. A firmy znajdą sposoby, by dane nie odchodziły w zapomnienie. Ba, mogą zrobić z tego nawet biznes. Nie ma powodów do paniki. Dokumenty papierowe też blakną i niszczeją - uspokaja Lalik.
Autor: Marek Szymaniak / Źródło: tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock