Mykoła Azarow wicepremier i minister finansów Ukrainy oświadczył w środę, że jego kraj nie ma żadnego długu wobec Gazpromu. Według niego problem rzekomego zadłużenia dotyczy rozliczeń między podmiotami gospodarczymi. Z kolei KE wierzy w szybkie załagodzenie kryzysu.
We wtorek Gazprom zapowiedział zmniejszenie dostaw gazu na Ukrainę, jeśli kraj ten nie spłaci w październiku długu przekraczającego 1,3 mld dolarów. W komunikacie do swoich europejskich partnerów koncern napisał, że strona rosyjska w pełni realizuje swoją część kontraktu, a strona ukraińska systematycznie istniejących kontraktów nie wypełnia. - Gazprom od 30 lat jest naszym stałym dostawcą. Ogólnie uważamy koncern za wiarygodnego dostawcę - uważa rzecznik KE ds. energii Ferran Tarradellas Espuny. Dodał, że obecny konflikt pomiędzy Rosją a Ukrainą przypomina kryzys z zimy 2005/2006 roku, kiedy wstrzymanie dostaw na Ukrainę spowodowało zakłócenia w krajach UE. - Pozytywne jest to, że Gazprom tym razem poinformował Komisję Europejską zanim podjął decyzję w sprawie przerw w dostawach - powiedział rzecznik KE.
Premier Ukrainy Wiktor Janukowycz rozpoczynając posiedzenie rządu nie wykluczył, że w związku z tym w najbliższym czasie uda się do Moskwy, by omówić sprawy związane z ukraińsko-rosyjskimi stosunkami gazowymi. W środę rano do Rosji wyleciał w trybie pilnym szef ukraińskiego resortu paliwowo-energetycznego Jurij Bojko.
Polityczny kurek? Ukraińscy obserwatorzy określili oświadczenie Gazpromu jako "wiadomość dla Julii Tymoszenko". Tymoszenko, przywódczyni bloku politycznego noszącego jej imię, może być kandydatką na stanowisko premiera, co z pewnością będzie źle odebrane przez Kreml.
Blok Tymoszenko, choć zajął w niedzielnych wyborach parlamentarnych drugie miejsce za Partią Regionów Ukrainy premiera Janukowycza, planuje stworzyć koalicję rządową z proprezydenckim ugrupowaniem Nasza Ukraina - Ludowa Samoobrona (NU-LS).
Przywódcy zarówno bloku Tymoszenko jak i NU-LS byli głównymi postaciami pomarańczowej rewolucji na Ukrainie w 2004 roku.
Źródło: PAP