Przez niską cenę ropy Rosja może mieć problem z dopięciem budżetu. Gospodarcza stagnacja kraju jest coraz bardziej realna, ale kontrolowane przez władze rosyjskie media nie widzą problemu. Podobnie jak obywatele, którym udziela się kremlowska propaganda. Według sondaży posiada on ponad 80 proc. poparcia. I to w momencie, kiedy strata rubla wobec dolara przekracza 20 proc. od początku roku.
Prezes rosyjskiego Sbierbanku, German Gref skrytykował polityką gospodarczą państwa, choć od dawna był lojalny prezydentowi Władimirowi Putinowi.
Czarę goryczy przelała spadająca na łeb na szyję wartość rubla. Rosyjska waluta straciła od początku roku kilkadziesiąt procent wartości względem dolara. To popycha krajową gospodarkę w stagnację. Zdaniem Grefa to wina nieefektywnego rządu, którego działanie porównał do czasów radzieckich. Ostrzegł również, że "nie można motywować ludzi za pomocą Gułagów".
Odpowie za słowa?
Według Reutersa fakt, że Gref zdecydował się na takie słowa nie oznacza, że pożegna się ze stanowiskiem w Sbierbanku. Wszystko przez to, że prominentni członkowie koncernu finansowego wyznaczają granice mówienia o sytuacji gospodarczej. A ta i tak kreowana jest przez państwowe media. Większość Rosjan czerpie wiadomości właśnie z kontrolowanych przez Kreml telewizji. Obowiązująca w nich retoryka mówi o sankcjach i sytuacji gospodarczej w taki sposób, aby całą odpowiedzialność za niedogodności zrzucić na Zachód i uspokoić, że wcale nie jest tak źle. - Jesteśmy w wojnie propagandowej z Zachodem - przyznaje anonimowo jeden z dyrektorów państwowej telewizji. - To dziwne, że ktoś jest zaskoczony tym, jak rosyjskie media pokazuję pewne wydarzenia.
Propaganda działa
Według sondaży takie działania są skutecznie. Badanie z zeszłego tygodnia pokazuje, że większość Rosjan twierdzi, że gospodarka ich kraju tylko zyska z nałożonych przez Zachód sankcji. Rosjanie uważają, że perspektywy rozwoju gospodarczego są pozytywne, a zakaz importu towarów m.in. z państw Unii Europejskiej sprawi, że krajowa produkcja wzrośnie, a Moskwa stanie się bardziej samowystarczalna. Taka sytuacja oznacza akceptację dla linii politycznej Władimira Putina. Według sondaży posiada on ponad 80 proc. poparcia. Wszystko w momencie, kiedy strata rubla wobec dolara przekracza 20 proc. od początku roku i 6,5 proc. w tym miesiącu.
Jaki kryzys?
Kiedy rosyjska waluta biła historyczne minima i za jednego dolara trzeba było zapłacić ponad 41 rubli, główne wydania wiadomości w państwowych telewizjach nie wspomniały o tym nawet słowem. Jeśli w mediach pojawiały się komentarze ekspertów, to tłumaczyli oni, że to nie rosyjska gospodarka jest w kryzysie, a świat dookoła i dlatego cena rubla spada. Kiedy Dmitrij Kiselyov, który uważany jest za jednego z najbardziej ulubionych dziennikarzy Putina, omawiał problem słabnącego rubla w swoim programie stwierdził, że przyczynami są "globalne zmiany gospodarcze, wojna domowa na Ukrainie i zachodnie sankcje". Słowem nie wspomniał o polityce rządu w tej sprawie. Dodał natomiast, że dużym problemem Rosji są spadające ceny ropy naftowej, które jego zdaniem są spowodowane działaniem Stanów Zjednoczonych. Z badań wynika, że przeciętni Rosjanie nie przejmują się spadkami cen ropy naftowej. A to właśnie przychody z jej sprzedaży stanowią lwią część budżetu ich kraju.
Zmiana ustawy?
Choć większość mediów sprzyja władzy, to niektóre, szczególnie drukowane gazety nie pomijają informacji o kryzysie. Jednak mają mniejszy wpływ na opinie Rosjan niż telewizja. A to i tak ma się zmienić, bo Kreml przygotował ustawę, która ograniczy działalność niezależnych mediów napędzanych zagranicznym kapitałem. Od początku 2017 roku jego udział m.in. w tytułach prasowych nie będzie mógł przekraczać 20 proc. - Media są w dużej mierze odpowiedzialne za preferencje ludzi i kształtowanie opinii publicznej. Zagraniczna kontrola mediów jest jednym ze sposobów wpływania na nasze decyzje i kraj - uważa Siergiej Zheleznyak, członek partii Jedna Rosja.
Autor: msz//km / Źródło: Reuters
Źródło zdjęcia głównego: shutterstock.com