Dostęp do zawodu pośrednika i zarządcy nieruchomości ma zostać otwarty. Skorzystają na tym przede wszystkim osoby kupujące mieszkania. Obecnie płacą agencjom nieruchomości nawet 6 proc. wartości transakcji.
Jak zapowiadają posłowie pracujący nad projektem nowelizacji ustawy o gospodarce nieruchomościami, czas zrobić porządki. W Polsce od kilku lat rynek nieruchomości przeżywa boom, co doprowadziło do wielu sytuacji patologicznych. Niemający konkurencji pośrednicy zaczęli pobierać nawet 3 proc. prowizji od wartości mieszkania, i to od obu stron transakcji. W efekcie jeżeli Jan Kowalski sprzedawał mieszkanie za 400 tys. zł, do kieszeni pośrednika wpływało nawet 24 tys. zł. W Warszawie stałą praktyką niektórych agencji jest przerzucanie pełnych kosztów pośrednictwa na stronę kupującą. Dzieje się tak, kiedy sprzedający nie chce się zgodzić na zapłatę prowizji. Ta wliczana jest wtedy do ceny oferowanego mieszkania. W ten sposób niczego nieświadomy kupujący płaci pośrednikowi podwójnie. Tak duża suma, połączona jeszcze z opłatami notarialnymi, może podnieść cenę mieszkania nawet o 10 proc.
W opinii posłów pracujących nad nowymi przepisami korporacje zawodowe niechętnie dopuszczają nowe osoby do zawodu. - Bardzo trudno zdać egzamin końcowy, po którym otrzymuje się licencję - twierdzi poseł Michał Wojtkiewicz, przewodniczący podkomisji, która zajmuje się projektem. - Doszliśmy więc do wniosku, że trzeba z niego zrezygnować i dać szansę zainteresowanym pracą w tych zawodach, bo tymczasem licencjonowani zarządcy oraz pośrednicy robią wszystko, by nie mieć zbyt dużej konkurencji. Skorzystają też na tym klienci - ocenia.
Projekt nowelizacji zakłada, że przyszły zarządca lub pośrednik będzie musiał, tak jak dzisiaj, skończyć studia wyższe magisterskie, a gdy nie miały nic wspólnego z gospodarką nieruchomościami, to także podyplomowe o odpowiednim kierunku (pośrednictwo lub zarządzanie). Posłowie nie chcą do zawodu dopuścić osób ze średnim wykształceniem. Obecnie mogą się jeszcze starać o licencję, ale tylko do daty wejścia w życie nowelizacji. Potem muszą iść na studia. Po zdobyciu dyplomu będzie czekać jeszcze praktyka.
Osoba, która ma już odpowiednie wykształcenie oraz praktykę, może złożyć dokumenty do Państwowej Komisji Egzaminacyjnej. Ta je sprawdzi i jeśli nie będzie miała żadnych zastrzeżeń, przekaże ministrowi budownictwa, a ten wyda licencję zawodową. W tej chwili posłowie zastanawiają się, czy nie pójść dalej i w ogóle nie zlikwidować licencji.
Dzięki protestom przedstawicieli organizacji zawodowych pozostanie w ustawie przepis dotyczący odpowiedzialności karnej.
-Obawiamy się, że do zawodu trafią źle przygotowane osoby, ponieważ poziom wielu wyższych szkół oraz praktyk jest, niestety, niski. Stracimy zaufanie naszych klientów i bardzo trudno będzie je odzyskać-twierdzi Aleksander Scheller, prezydent Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości. -Egzamin zawsze weryfikował umiejętności kandydata do tego zawodu. Teraz posłowie chcą go zlikwidować.
Dodaje on, że jeżeli posłowie mają zastrzeżenia do pytań egzaminacyjnych, to powinni porozmawiać z ministrem budownictwa, bo to on, a nie organizacje zawodowe, przygotowuje pytania.
-Atak na marginesie, zawsze przecież można je zmienić. Nie trzeba likwidować egzaminu. Jeżeli posłowie nie zrezygnują ze swoich pomysłów, dojdzie do tego, że organizacje będą same przyznawać certyfikaty. Tak jest np. w Wielkiej Brytanii oraz w Niemczech -zapowiada A. Scheller.
Dzięki protestom przedstawicieli organizacji zawodowych pozostanie w ustawie przepis dotyczący odpowiedzialności karnej. W pierwotnej wersji projekt nie przewidywał żadnej odpowiedzialności za brak licencji.
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24