W ciągu miesiąca od częściowego otwarcia polskiego rynku pracy polscy pracodawcy sprowadzili z Ukrainy, Rosji i Białorusi 7-9 tys. osób. Dla porównania - w całym I półroczu legalną pracę podjęło w Polsce 2,3 tys. obywateli tych krajów - wylicza "Rzeczpospolita".
- Coraz więcej przedsiębiorstw zgłasza się do nas z zapotrzebowaniem na pracowników ze Wschodu. Chodzi o grupy od kilkudziesięciu do ponad stu osób - mówi Katarzyna Kordoń, dyrektor Centrum Doradztwa Personalnego w Rzeszowie. - Udało się nam zrealizować kilka zamówień. Ale ze względu na trudny rynek na Ukrainie i Rosji przewidujemy problemy z zaspokojeniem wszystkich potrzeb - dodaje.
Od 20 lipca br. obowiązują przepisy znacznie ułatwiające zatrudnianie cudzoziemców zza wschodniej granicy. Nie trzeba uzyskiwać pozwolenia na ich pracę, co było czasochłonne i kosztowało ok. 1000 zł. Obecnie wystarczy zgłosić zamiar zatrudnienia pracownika w powiatowym urzędzie pracy. Może on pracować tylko przez trzy miesiące dwa razy w roku.
Eksperci ostrzegali, że to właśnie ta restrykcja odstraszy pracodawców. Ich przewidywania okazały się nie do końca trafione. Jak wynika z szacunków "Rz", w ciągu miesiąca obowiązywania nowych rozwiązań sprowadzono do Polski 7 - 9 tys. osób - głównie Ukraińców, ale też Rosjan i Białorusinów.
Na budowę i na pole
Jeszcze w tym miesiącu zatrudnimy 60-80 Białorusinów - mówi Ryszard Matkowski, prezydent Holdingu J.W. Construction. Ale musimy sięgać coraz dalej. Obecnie pracuje u nas ok. 40 osób z Tadżykistanu i Uzbekistanu. Ostatnio podpisaliśmy umowę z firmą z Bułgarii, rozmawiamy z pośrednikiem z Szanghaju. Być może w większym stopniu trzeba będzie wykorzystać potencjał Chin, Pakistanu czy Sri Lanki - dodaje.
Jednym z pracodawców, którzy skorzystali z nowych możliwości jest Sławomir Dobosz z Radomska (woj. łódzkie), który prowadzi przedsiębiorstwo budowlane. - Zatrudniliśmy 13 obywateli Ukrainy. Niewykwalifikowani pracownicy zarabiają około 1500 zł miesięcznie, mają zapewnione noclegi oraz wyżywienie - mówi Dobosz.
Z kolei Jan Stefaniak, właściciel 8-hektarowego gospodarstwa z Zemborzyc Dolnych w gminie Konopnica, zatrudnia pięciu pracowników z Ukrainy. Zatrudnieni u niego Ukraińcy zarabiają nieco mniej niż Polacy, ale zakwaterowanie i jedzenie mają za darmo.
Po zagraniczne kadry sięgają głównie firmy z sektora budowlanego i rolniczego, choć nie tylko. Okazuje się, że braki mają też inne branże - firmy ściągają operatorów maszyn, pracowników niewykwalifikowanych, szwaczki, kierowców, handlowców, kucharzy itp. Przykładowo, firmy współpracujące ze Stocznią Gdańską zatrudniły 32 Ukraińców - głównie spawaczy. Przedsiębiorstwo drobiarskie Cedrob ściągnęło z Ukrainy 15 osób.
Bajka z mrocznymi epizodami
Skala zatrudnienia osób ze Wschodu zapewne byłaby większa, gdyby nie dwa najważniejsze problemy, na które zwracają uwagę przedsiębiorcy. Pierwszy to braki na tamtejszych rynkach pracy.
Brak podaży siły roboczej u naszych sąsiadów uderzył w Andrzeja Jankowskiego, szefa firmy budowlanej Budomal z Wrocławia. Przedsiębiorca oczekiwał, że uda mu się sprowadzić 20 osób ze Wschodu, by zyskać dobrych i tanich pracowników. Ale z planów nic nie wyszło. - Trzy tygodnie temu złożyłem zapotrzebowanie w agencji pracy tymczasowej. Do dziś w sprawie nic się nie dzieje - opowiada Jankowski.
Drugi problem to zbyt krótki, trzymiesięczny, termin legalnego zatrudnienia (po tym okresie pracownik musi z firmy odejść przynajmniej na kwartał i wrócic do swego kraju). Jak z tym problemem radzą sobie firmy, które mimo wszystko ściągają obcokrajowców? Część po prostu godzi się na takie reguły gry.
Inni stosują fortele - na to samo stanowisko od razu zatrudniają dwie osoby, które będą wymieniać się co trzy miesiące. Jeszcze inni planują zatrudnienie ich na dłużej, już na podstawie zezwoleń na pracę.
Źródło: Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: TVN24