Dziś w Sądzie Rejonowym w Hajnówce (Podlaskie) ruszył proces pięciorga aktywistów, których prokuratura oskarżyła o ułatwianie pobytu w Polsce migrantom z Iraku i Egiptu, którzy nielegalnie przekroczyli granicę z Białorusią. Śledczy twierdzą, że migranci byli w rejonie granicy odbierani przez aktywistów, a później przewożeni w głąb kraju. Przed budynkiem sądu odbył się protest w obronie aktywistów. Na miejscu była m.in. Klaudia Jachira i Janina Ochojska. Sąd odroczył rozprawę, ale nie wyznaczył nowego terminu.
"Proces Pięciu jest procesem politycznym. Prokuratura postawiła kuriozalny zarzut: ułatwienia nielegalnego pobytu w zamian za osiągnięcie korzyści osobistej... przez osoby, którym udzielono pomocy" - czytamy w poście, który w mediach społecznościowych umieściła, niosąca pomoc migrantom, Grupa Granica.
Dziś w Sądzie Rejonowym w Hajnówce ruszył proces pięciorga aktywistów, których prokuratura oskarżyła o ułatwianie pobytu w Polsce migrantom z Iraku i Egiptu, którzy nielegalnie przekroczyli granicę z Białorusią.
Rozprawa
Zanim sąd otworzył przewód sądowy, najpierw przeprowadził losowanie przedstawicieli mediów, którzy mogą przebywać na sali rozpraw. Sąd uznał, że ze względu na duże zainteresowanie dziennikarzy prasy, radia, telewizji i mediów internetowych i rozmiary sali nie wszyscy przedstawiciele około 20 redakcji mogliby się na niej zmieścić.
Potem sąd oddalił wniosek obrony o umorzenie postępowania karnego, a następnie - przez blisko godzinę - rozpoznawał za zamkniętymi drzwiami wniosek prokuratury o całkowite wyłączenie jawności procesu; oskarżyciel publiczny powołał się na ważny interes państwa, by nie doszło do ujawnienia okoliczności, które ze względu na ten interes powinny być zachowane w tajemnicy.
Ostatecznie sąd zdecydował, że wyłączenie jawności będzie częściowe. I końcowa część wtorkowej rozprawy odbywała się już z takim wyłączeniem. Sąd proces odroczył, ale kolejnego terminu nie wyznaczył.
Oskarżeni
W sądzie stawiło się we wtorek czworo z pięciorga osób oskarżonych (piąta przebywa za granicą, w jej przypadku prawomocna jest decyzja o wydaleniu z Polski, związana z wydarzeniami, których dotyczy proces). Zgadzają się na podawanie w mediach ich danych i prezentowanie wizerunku. Wszystkie nie przyznają się, przed sądem składały wyjaśnienia, ale nie zgodziły się odpowiadać na pytania.
"Pomaganie i uważność na potrzeby innych osób, to integralna część mojej tożsamości (...). Uważam, że podzielenie się z bliźnim tym, co mam, to jest mój obowiązek, jako człowieka i jest czynem słusznym moralnie" - mówił Mariusz Chyżyński, na stałe mieszkający w Szkocji. Zwracał uwagę, że od dawna zaangażowany jest w działalność humanitarną, pracował m.in. w obozach dla uchodźców w Grecji oraz przy ewakuacji uchodźców wojennych z Ukrainy do Polski.
Oskarżona również w tym procesie Joanna Humka podkreślała, że działała, by ratować "być może życie, a na pewno zdrowie i godność innego człowieka". Opisywała realia ówczesnej sytuacji przy granicy z Białorusią. "Dla mnie wyrzucanie osób z terytorium Polski na terytorium Białorusi jest, w gruncie rzeczy, jak udział w usiłowaniu zabójstwa w białych rękawiczkach" - mówiła. Odwoływała się do Konstytucji i zapisanych tam praw. "Nie uważam, by moje zachowanie wypełniło przesłanki jakiegokolwiek przestępstwa" - dodała.
"Uważam, że w tamtej sytuacji postąpiłam tak, jak każda osoba powinna postąpić. Ponieważ zgodnie z prawem mogły być mi postawione zarzuty za nieudzielenie tej pomocy" - powiedziała przed sądem Kamila Mikołajek. "W szkole uczą nas o naszej polskiej gościnności, o tym, jaką mamy też tradycję pomagania. Ja w tym duchu zostałam wychowana - żeby pomagać i nie być obojętną" - wyjaśniła oskarżona.
"Czuję się zażenowana, że państwo wkłada swoją siłę, pieniądze i nasze podatki w ten proces, a nie zajmuje się czymś pożytecznym, np. inwestycjami w służbę zdrowia" - dodała. W jej ocenie sprawa ma tło polityczne i "jest na rękę każdej władzy".
Prokuratura: odbierali migrantów i przewozili w głąb kraju
Przed budynkiem sądu protestowały m.in. Klaudia Jachira i Janina Ochojska.
Prokuratura twierdzi, że aktywiści odbierali migrantów z rejonu granicy, a następnie przewozili w głąb kraju.
Daria Górniak-Dzioba: wieźli ich do placówki Straży Granicznej
Chodzi o zdarzenie z marca 2022 roku i - jak piszą aktywiści w mediach społecznościowych - pomoc udzieloną irackiej rodzinie z siódemką dzieci oraz obywatelowi Egiptu.
- Uchodźcy dostali pożywienie i odzież. Dzieci były wyziębione i wygłodzone. Humanitarianie wieźli wszystkich do najbliższej placówki Straży Granicznej w Białowieży, żeby mogli tam złożyć wnioski o ochronę międzynarodową w Polsce. Na tym właśnie polegało to - jak określiła prokuratura - przewożenie w głąb kraju - wyjaśnia w rozmowie z tvn24.pl Daria Górniak-Dzioba, prawniczka współpracująca z Podlaskim Ochotniczym Pogotowiem Humanitarnym, które również niesie pomoc przy granicy.
Inaczej byliby pewnie "pushbackowani"
Zanim dotarli do Białowieży, aktywiści zostali zatrzymani przez Straż Graniczną. Gdy pytamy, czy nie lepiej było zadzwonić do SG, że przy granicy jest grupa uchodźców, której aktywiści pomogli, mówi, że – bez udziału humanitarian - migranci zostaliby zapewne "pushbackowani", czyli wypchnięci w lesie przez polskie służby na Białoruś.
ZOBACZ TEŻ: Chcieli szukać w puszczy migranta. Zobaczyli szlaban i strażników. Jest zawiadomienie do prokuratury
- Prokuratura zarzuca też, że humanitarianie pouczali cudzoziemców, jak się zachowywać wobec polskich służb. Mówili tylko, że mają prawo do złożenia wniosków o ochronę międzynarodową w Polsce oraz o to, że nie powinni podpisywać żadnych dokumentów w języku, którego nie znają - zaznacza prawniczka.
Operacja "Śluza" - kryzys wywołany przez Łukaszenkę
Kryzys migracyjny na granicach Białorusi z Polską, Litwą i Łotwą został wywołany przez Alaksandra Łukaszenkę, który jest oskarżany o prowadzenie wojny hybrydowej. Polega ona na zorganizowanym przerzucie migrantów na terytorium Polski, Litwy i Łotwy. Łukaszenka w ciągu ponad 28 lat swoich rządów nieraz straszył Europę osłabieniem kontroli granic.
Czytaj też: Operacja "Śluza" - skąd latały samoloty do Mińska? Oto, co wynika z analizy tysięcy rejsów
Akcję ściągania migrantów na Białoruś z Bliskiego Wschodu czy Afryki, by wywołać kryzys migracyjny, opisał na swoim blogu już wcześniej dziennikarz białoruskiego opozycyjnego kanału Nexta Tadeusz Giczan. Wyjaśniał, że białoruskie służby prowadzą w ten sposób wymyśloną przed 10 laty operację "Śluza". Pod pozorem wycieczek do Mińska, obiecując przerzucenie do Europy Zachodniej, reżim Łukaszenki sprowadził tysiące migrantów na Białoruś. Następnie przewozi ich na granice państw UE, gdzie służby białoruskie zmuszają ich, by je nielegalnie przekraczali. Ta operacja wciąż trwa.
Organizacje pomocowe o sytuacji na granicy
Organizacje niosące pomoc humanitarną na granicy polsko-białoruskiej twierdzą, że pomimo zmiany rządów w Polsce wobec migrantów nadal łamane jest prawo. Przekonują, że mają udokumentowane przypadki wyrzucania za granicę z Białorusią osób, które wyraźnie i w obecności wolontariuszy prosiły o ochronę międzynarodową. W czasie jednej z konferencji prasowych zaprezentowano drastyczny film udostępniony przez Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne, na którym widać przeciąganie bezwładnego ciała kobiety przez bramkę w płocie granicznym i porzucanie jej po drugiej stronie.
Organizacje pomocowe domagają się od rządu przywrócenia praworządności na pograniczu polsko-białoruskim, prowadzenia polityki ochrony granic z poszanowaniem prawa międzynarodowego oraz krajowego gwarantującego dostęp do procedury ubiegania się o ochronę międzynarodową i przestrzeganie zasady non-refoulement, wszczynania przewidzianych prawem postępowań administracyjnych wobec osób przekraczających granicę, natychmiastowego zatrzymania przemocy na granicy wobec osób w drodze i pociągnięcie do odpowiedzialności winnych przemocy.
"Wiemy o osobach w ciężkim stanie zdrowia wyrzucanych z ambulansów wojskowych, a także wywożonych wprost ze szpitali. Za druty i płot graniczny trafiają mężczyźni, kobiety z dziećmi oraz małoletni bez opieki. Wywózkom cały czas towarzyszy przemoc ze strony polskich służb: używanie gazu łzawiącego, bicie, rozbieranie do naga, kopanie, rzucanie na ziemię, skuwanie kajdankami, niszczenie telefonów i dokumentów, odbieranie plecaków z prowiantem oraz czystą wodą. Ludzie opowiadają nam, że groźbą lub przemocą fizyczną są zmuszani do podpisywania oświadczeń, że nie chcą się ubiegać o ochronę międzynarodową w Polsce, a następnie wywożeni są za płot" - czytamy we wspólnym oświadczeniu organizacji.
Czytaj więcej w tvn24.pl: Kryzys na granicy polsko-białoruskiej
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Joanna Wyrwas/ TVN24