Nawet cztery lata trzeba czekać na pierwszą wizytę u endokrynologa we Wrocławiu. I to bez żadnej gwarancji. Pacjenci zapisywani są na listę oczekujących, ale konkretne daty wizyty nie są ustalane. Przychodnie i szpitale nie wiedzą bowiem czy będą wtedy miały zawarty kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia. Kolejka jest więc wirtualna.
Obecnie najdłużej czeka się w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym nr 1. Tam wizyta możliwa jest dopiero w połowie listopada 2019 roku (w kolejce czeka 622 osoby). Dwa tygodnie wcześniej można dostać się do endokrynologa w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym (w kolejce czeka 999 osób). Podobna sytuacja jest W Wojewódzkim Centrum Medycznym „Dobrzyńska” (w kolejce czeka 1388). Tam pierwsze wolne miejsce wolne jest na początku lutego 2019 roku.
Pacjenci czekają w kolejce wirtualnej
Wolne terminy nie oznaczają jednak, że za cztery lata wizyta się odbędzie. – Na listę zapisuję na 2019 rok, ale na razie bez konkretnych terminów. Miesiąc wcześniej trzeba dzwonić i dowiadywać się o termin – takie słowa usłyszał reporter TVN24 od pani rejestratorki z WCM „Dobrzyńska”.
Oznacza to, że jest to kolejka wirtualna, bo nie wiadomo, jak będzie wyglądać sytuacja za cztery lata i czy wtedy przychodnie będą miały podpisane umowy z NFZ.
Wolą pracować w prywatnych gabinetach
Okazuje się, że problemem tak długich kolejek nie jest brak funduszy na leczenie, ale brak lekarzy.
- Nie chodzi o brak pieniędzy na endokrynologię, bo one są. Przez ostatnie dwa lata na edokrynologię dołożyliśmy 2 mln zł. Problemem jest brak lekarzy specjalistów na Dolnym Śląsku. Sami świadczeniodawcy powtarzają nam, że nie chcą już pieniędzy tylko lekarzy – tłumaczy Joanna Mierzwińska, rzeczniczka Dolnośląskiego Oddziału Wojewódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia.
Z brakiem lekarzy nie zgadza się prof. Andrzej Milewicz, kierownik Kliniki Endokrynologii, Diabetologii i Leczenia Izotopami Akademii Medycznej we Wrocławiu, Prezes Polskiego Towarzystwa Endokrynologicznego.
- Endokrynologów w Polsce nie jest za mało, ale żaden lekarz nie będzie podpisywał kontraktu, który skazuje go na deficyt finansowy. Specjaliści wolą pracować w prywatnej przychodni lub wyjechać za granicę, bo to rozwiązanie daje im lepsze zarobki. To jest wina systemu, przede wszystkim Ministerstwa Zdrowia - podkreśla prof. Milewicz.
Dożywocie w kolejce
Dodaje, że problemem jest też system kolejkowy do którego pacjent trafia dożywotnio. Chodzi o to, że po pierwszej wizycie, wyznaczane są kolejne, bliskie terminy. Profesor podkreśla też, że minister zdrowia przyjmuje uwagi od konsultantów wojewódzkich, dotyczące sytuacji w regionach, ale - niestety - nic z nimi nie robi. Skutkuje to tym, że na Dolnym Śląsku jest trzy razy więcej prywatnych gabinetów endokrynologicznych niż tych działających w ramach NFZ, ale to jest ogólnopolska sytuacja. - Ekonomia rządzi wszystkim, również i medycyną - zaznacza prof. Andrzej Milewicz.
We Wrocławiu na wizytę u endokrynologa trzeba czekać nawet cztery lata:
Autor: sfo / Źródło: TVN 24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Wrocław