"Mamuś, ja chyba nie potrafię z tym żyć". Więźniarka skarżyła się, że została zgwałcona

[object Object]
Osadzona zgłasza gwałt. Reportaż część 1Superwizjer TVN
wideo 2/4

Czy we wrocławskim więzieniu dla kobiet przy Kleczkowskiej dochodziło do gwałtów? O nadużyciach w tym więzieniu dziennikarze "Superwizjera" informowali już kilka miesięcy temu. Teraz rozmawiali z matką jednej z osadzonych. Córka skarżyła się jej, że była wykorzystywana seksualnie i zastraszana. Reportaż Kamili Wielogórskiej i Marcina Rybaka z "Gazety Wrocławskiej".

Blisko rok temu reporterzy "Superwizjera" ujawnili, że w zakładzie karnym przy ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu osadzone miały być wykorzystywane seksualnie przez innych więźniów, a także pracowników więzienia.

- To było nieludzkie traktowanie ludzi, którzy znaleźli się w więzieniu. To jest takie nadużycie władzy, jakie trudno sobie wyobrazić - mówiła jedna z byłych osadzonych.

- To, że dziewczyny były wykorzystywane seksualnie, to wiem na milion procent. Gwiazdorami procederu byli klawisze B. i S. Oni dziewczynami handlowali za 200 złotych - dodawał były więzień.

Dziennikarze zebrali relacje z dwóch stron więziennego świata: byłych skazanych i funkcjonariuszy. Mimo to władze zakładu karnego w oświadczeniu kategorycznie zaprzeczały, by w tej jednostce penitencjarnej dochodziło do wykorzystywania kobiet z oddziału potocznie nazywanego "babińcem".

"Na kartce pisał różne rzeczy, że go podnieca"

Kilka miesięcy po ujawnieniu sprawy kolejna więźniarka zarzuciła jednemu ze strażników, że ją zgwałcił. Powiedziała o tym pracownikowi służby więziennej. Jej relacja trafiła też do prokuratury. Reporterzy dotarli do pracownika zakładu karnego, który był świadkiem tego, jak władze więzienia zareagowały na oskarżenie kobiety.

- Dowódca po rozmowie z tą osadzoną wezwał kierownika, po czym przyjechał dyrektor. To już na grubo, że tak powiem. Powiedziała, że ma bieliznę na magazynie. Miała majtki, które twierdziła, że są ze spermą. W tej chwili są one w analizie, żeby stwierdzić, czy doszło do czegokolwiek - mówi rozmówca reporterów.

- Osadzona pokazała też miedzy innymi, że funkcjonariusz pisał jej jakieś listy. Na kartce pisał różne rzeczy, że go podnieca, podał jej swój numer telefonu. W obecności takiej komisji otworzyli jego szafkę na oddziale. To jest jego charakter pisma. Numer telefonu, który podał w liście, to był jego numer - dodaje pracownik.

Po tym, jak sprawa wyszła na jaw, władze więzienia zawiesiły funkcjonariusza i wszczęły postępowanie dyscyplinarne. Równoległe śledztwo prowadzi prokuratura, która postawiła strażnikowi zarzut seksualnego wykorzystania więźniarki. Ale nie gwałtu.

- Z zarzutów wynika, że wielokrotnie doprowadził ją do innej czynności seksualnej. Nie dopełnił swoich obowiązków, przekroczył swoje uprawnienia w ten sposób, że doprowadzał do celi osadzonej innych współosadzonych. Umożliwiał kontakty z innymi współosadzonymi - mówi Małgorzata Klaus, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.

"Dała mi do zrozumienia, że została zgwałcona"

Monika J. od około roku odsiaduje w tym więzieniu wyrok za kradzieże z włamaniem. Reporterzy próbowali uzyskać zgodę na rozmowę z nią. Kilkukrotnie prosili dyrekcję więzienia o widzenie. Ta stanowczo odmawia, twierdząc, że kobieta nie życzy sobie żadnego kontaktu.

Dziennikarze dotarli do matki Moniki J. Jak mówi kobieta, podczas jednego z widzeń córka opowiedziała jej o krzywdzie, jakiej doznała w więzieniu.

- Dała mi do zrozumienia, że została zgwałcona, że została wykorzystana seksualnie przez funkcjonariusza służby więziennej. Z tego co mi mówiła, to wielokrotnie. Powiedziała, że nie ma miesiączki i podejrzewa, że jest w ciąży. Pytała "co mam zrobić?" - mówi matka Moniki J.

Od czasu zgłoszenia przez 28-latkę gwałtu rodzina nie ma z nią żadnego kontaktu. Ostatnim jest dramatyczny list z połowy października. "Cały czas staram się odpierać to wszystko. Ciągle śpię, ale to mnie męczy. Nie mam z kim tak szczerze porozmawiać. Nie ufam tu już nikomu. Co mam mówić do osób, które z nim pracowały? Nie potrafię" - napisała osadzona.

Swoją wersję przedstawia kierownictwo więzienia.

- Ona podawała w pierwszej wersji informację o gwałcie, natomiast my nie natrafiliśmy na fakty, które mogłyby to potwierdzić. Z tego co wiem, prokurator również nie postawił tego zarzutu - mówi ppor. Tomasz Wołkowski, rzecznik prasowy Zakładu Karnego nr 1 we Wrocławiu. - Wyjaśniamy to, czy w ogóle doszło do takiego zdarzenia. Za wcześnie jest, żeby wyrokować na ten temat. Myśmy nie znaleźli żadnych dowodów na potwierdzenie tej tezy. Nie szukałbym tutaj błędu systemu. Raczej chodzi o ułomność człowieka - przekonuje Wołkowski.

Osadzona zgłasza gwałt. Debata część 1
Osadzona zgłasza gwałt. Debata część 1Superwizjer TVN

"Tam jest taki burdel, że szkoda gadać"

To, co działo się w zakładzie karnym we Wrocławiu, już od kilku lat jest przedmiotem śledztw policji i prokuratury. W 2011 roku do jednostki przy ul. Kleczkowskiej weszli funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego. Na jaw wyszły liczne nadużycia: korupcja i handel narkotykami na ogromną skalę, których dopuścić się mieli więzienni strażnicy.

Okazało się, że przez lata pracownicy zakładu karnego współpracowali z więźniami i zarabiali na nich - co wprost wynika z zeznań jednego, z byłych już funkcjonariuszy.

"Byłem funkcjonariuszem Służby Więziennej w ZK1. To, że my bierzemy łapówki od 'złodziei', to nie patologia, a normalka. Takie praktyki to codzienność. Sądzę, że około 30-40 procent funkcjonariuszy ochrony w naszym zakładzie karnym bierze łapówki za 'usługiwanie' osadzonym. (…) Na oddziałach po godzinie 15 dzieją się cuda. Złodzieje z różnych cel odwiedzają się, piją wtedy alkohol, niejednokrotnie ćpają. (…) Przypominam sobie, że jak CBŚ zawinął naszego kolegę 'B.', to pod murami więzienia garściami zbieraliśmy karty SIM, które 'złodzieje' wyrzucali przez okna. Nasze kipisze nie odnoszą takich sukcesów. (…) Większość funkcjonariuszy, osadzonych traktuje jak swoje drugie źródło dochodu. Tam jest taki burdel, że szkoda gadać".

"Piekło na mnie czekało w więzieniu"

W śledztwie pojawił się też wątek wykorzystywania seksualnego osadzonych tam kobiet. Rok temu reporterzy "Superwizjera" dotarli do byłej skazanej, która ze szczegółami opowiedziała o tym, jak została skrzywdzona przez pracownika zakładu. Katarzyna B. podczas pobytu na Kleczkowskiej pomagała w więziennej kaplicy. To m.in. tam kobiety miały być zmuszane do czynności seksualnych.

- Wszedł, zamknął drzwi na klucz. Powiedział, że jeśli teraz się zdecyduję na coś, to pewnie będzie mi dobrze i szybko wyjdę. Miałam się zdecydować na pewno na jakieś współżycie seksualne. Szantażowano, że albo ta osoba nie odzyska swoich dzieci, albo nie będzie się już mogła o nie starać. Używał swojej władzy, że ma mnóstwo znajomości i że jest w stanie zniszczyć każdego - opowiada Katarzyna B.

Kobieta napisała do prokuratury list, w którym opisała krzywdę, jakiej miała doznać od pracownika w więziennej kaplicy. W liście wspomniała także o innej więźniarce, która miała zajść w ciążę z tym samym mężczyzną. - Piekło na mnie czekało w więzieniu, bo ruszyłam coś, co się nikomu nie spodobało, więc wszyscy byli przeciwko mnie - dodaje była osadzona.

Katarzyna B. poprosiła o ochronę. Prośba ta jednak została zignorowana. Kobieta ze strachu odmówiła więc dalszych zeznań. Śledczy potwierdzili co prawda, że osadzona, o której pisała w liście Katarzyna B., zaszła w ciążę - nie wyjaśniając jednak z kim, i w jakich okolicznościach. Umorzyli śledztwo.

"Raz było to za 50 złotych, raz za 100"

Byli osadzeni twierdzą, że przypadków wykorzystywania skazanych kobiet miało być więcej, a zaangażowanych w to kilku strażników z tego więzienia. - Dziewczyny nie dostawały żadnej kasy do ręki. Kawę, fajki, wszystko. Kto na tym zarabiał? Klawisz. Chętne dziewczyny godziły się na takie przechadzki "na szpital". Tam czekał już klient, który miał się z nią kochać. Seks - wiadomo - był płatny. Dziewczyna szła na to, bo miała obiecane przykładowo jakieś tam przepustki, jakąś tam lepszą opinię, jakieś wnioski nagrodowe - mówi były więzień.

Relacje byłych więźniów można traktować z rezerwą, ale to samo mówią pracownicy więzienia. Jeden ze strażników ze szczegółami opowiada, jak funkcjonariusze organizowali seks z kobietami z "babińca".

- Przynosili przepustki pod jakimś tam pretekstem i oddziałowa wydawała. Nie wiedziała, co się potem z tą dziewczyną dzieje. Żeby wyjść z oddziału, to musisz mieć taką małą przepustkę, ale te przepustki później ginęły - mówi strażnik.

Wszyscy rozmówcy, byli więźniowie i funkcjonariusze, wskazują na dwóch konkretnych strażników, jako domniemanych organizatorów prostytucji. W postępowaniu prokuratorskim pojawia się jeszcze inne nazwisko funkcjonariusza, który miał handlować osadzonymi kobietami.

"Chciałem jeszcze powiedzieć o dowódcy zmiany o imieniu Artur. Ja się dowiedziałem, że on może załatwić dziewczyny z 'babińca'. Chodziło o dobrowolne współżycie z nimi. Poszedłem do Artura i spytałem, czy jest możliwość, aby przyprowadził jakąś dziewczynę. Powiedział, że tak, za 50 złotych. Ja dwukrotnie skorzystałem z takiej możliwości. Raz było to za 50 złotych, raz za 100. Ja najpierw przekazywałem Arturowi pieniądze, to było po apelu wieczornym na korytarzu. Zaraz, jak dałem mu pieniądze, to on powiedział oddziałowemu, żeby mnie zaprowadził na 1A do pustej celi. Ta cela była otwarta. Poczekałem chwilę i jakiś oddziałowy przyprowadził jakąś kobietę. Nie znam jej danych. Odbyliśmy stosunek seksualny. Ja myślę, że ona zgodziła się za pieniądze, które otrzymywała od oddziałowego. Ten proceder był powszechnie znany wśród 'złodziei'. Za drugim razem wyglądało to podobnie, tylko zapłaciłem 100 złotych" - brzmią zeznania jednego z więźniów.

Reporterzy rozmawiali z Arturem K. Mężczyzna odpowiada w procesie, jaki toczy się przed wrocławskim sądem, właśnie za przyjęcie pieniędzy od skazanego w zamian za umożliwienie mu współżycia z osadzonymi kobietami. Funkcjonariusz nie przyznaje się do zarzutów. Przekonuje, że jest fałszywie pomawiany. - Zemsta osadzonych. Dlaczego? Jak się jest praworządnym i surowym funkcjonariuszem, czyli tak jak przepisy mówią, to właśnie jesteśmy pomówieni - broni się mężczyzna.

Osadzona zgłasza gwałt. Reportaż część 2
Osadzona zgłasza gwałt. Reportaż część 2Superwizjer TVN

"Często kobiety wyrażały na to zgodę"

Inni rozmówcy reporterów twierdzą, że wykorzystywanie seksualne kobiet było tu dozwoloną praktyką, a korzystali na tym ci więźniowie, którzy mieli pieniądze i układy ze strażnikami. - To było ogólnie przyzwolone i wszyscy byli z tego zadowoleni. Często kobiety wyrażały na to zgodę. Myślę, że większość była tych, co nie chciała, ale pod szantażem, że może nam się stać krzywda, że możemy nie dostać paczki, myślę, że większość z nich godzi się na wszystko - mówi była osadzona.

- Myśmy do tej pory nie trafili na żadne informacje, które potwierdzałyby wersję o doprowadzaniu mężczyzn do celi tej kobiety. Postawione zarzuty nie świadczą jeszcze, że ten czyn faktycznie miał miejsce - wyjaśnia rzecznik więzienia, ppor. Tomasz Wołkowski.

Prokuratura twierdzi, że ma niezbite dowody na to, iż w celi Moniki J. pojawiali się mężczyźni, których przyprowadzał Janusz M. Nie ujawnia jednak, po co to robił. Śledczy posiadają także listy, które mają być koronnym dowodem na bliską i pozasłużbową relację kobiety i więziennego strażnika.

- W liście pisał, że go podnieca, żeby zakładała krótkie spodenki, bo jak zakłada krótkie, to go podnieca. Tam było też napisane, że jak będzie miała zaczesane włosy do tyłu, to coś wtedy potrzebuje. Tak jej pisał - mówi jeden ze strażników.

"Mamuś, ja chyba nie potrafię z tym żyć"

To, że Monika J. mogła liczyć na drobne przysługi ze strony strażnika, przyznawała także swojej matce. - Z tego, co mówiła, to mogła sobie dłużej porozmawiać przez telefon. Inaczej była traktowana przez niego. Może na początku była zgwałcona, później się już godziła. Mogła pod strachem to robić. Mogła wykonywać jego polecenia, żeby nie wylądować na tak zwanych izolatkach - zastanawia się matka Moniki J.

"Mamuś, ja chyba nie potrafię z tym żyć teraz, jak wszyscy wiedzą, do czego doszło. Czuję się okropnie, wstyd mi. Mam wrażenie, że to moja wina, po co ja ubierałam te krótkie spodnie. Do wczoraj myślałam, że jestem na tyle silna, że dopiero po wyjściu ruszę to co się tutaj wydarzyło. Nie byłam załamana. Czułam się bezpiecznie, że nikt nie wie i nikt się nie dowie" - napisała w liście.

Miał już kiedyś "bliskie relacje"

Strażnik Janusz M. w więzieniu przy ul. Kleczkowskiej pracował od 10 lat. Ostatnio miał pełnić funkcję oddziałowego na bloku, na którym Monika J. była zakwaterowana. Zeznając w prokuraturze, nie przyznał się do zarzutów. - Złożył wyjaśnienia w znacznej mierze sprzeczne z zebranym materiałem dowodowym - przyznaje rzecznik prokuratury.

Reporterzy próbowali dowiedzieć się, co o zarzutach myśli oskarżany przez kobietę strażnik. Funkcjonariusz i jego żona konsekwentnie odmawiają rozmowy.

- Toczy się postępowanie dyscyplinarne wobec tego funkcjonariusza, natomiast nie było do tej pory do jego postawy żadnych zastrzeżeń - zapewnia rzecznik zakładu karnego przy Kleczkowskiej.

Osadzona zgłasza gwałt. Debata część 2
Osadzona zgłasza gwałt. Debata część 2Superwizjer TVN

"Pani ma złe informacje"

Informator dziennikarzy twierdzi, że oskarżony strażnik już wchodził w bliskie relacje z inną ze skazanych kobiet. - Chłopak miał już wcześniej problemy z tym, że pisał listy z jakąś tam osadzoną. Raz już był karany, miał już ostrzeżenie i znowu się powtórzyło. Kilka lat temu. Miał postępowanie dyscyplinarne, ale dalej pracował - mówi.

Śledztwo w sprawie nielegalnej korespondencji prokuratura umorzyła w 2013 roku i nigdy nie wyjaśniła, co dokładnie łączyło strażnika z tamtą więźniarką. Małgorzata S. nadal przebywa w więzieniu. Zaprzecza, by kiedykolwiek wiązała ją bliska relacja z Januszem M. - Pani ma złe informacje całkowicie, naprawdę. Po prostu został oskarżony o to, że przekazywał informacje - mówi reporterce.

Z dokumentów wynika, że Janusz M. został przyłapany przez pracowników zakładu z listem napisanym przez Małgorzatę S. Zeznał, że to gryps, który miał przekazać jej matce. Potem ze wszystkiego się wycofał tłumacząc, że list skazanej skierowany był do niego, że kobieta darzy go uczuciem, ale nic między nimi nie zaszło.

- Nie udowodniono, dlaczego przekazywał korespondencję. Nie było potwierdzenia innych kontaktów, które wtedy miały mieć miejsce. Został ukarany dyscyplinarnie obniżeniem stanowiska, obniżeniem stopnia i od tamtego czasu - w ocenie przełożonych - swoje obowiązki wykonywał prawidłowo - tłumaczy Elżbieta Krakowska, rzecznik Dyrektora Generalnego Służby Więziennej.

- Nie mamy takich narzędzi, żeby wykonać tego typu badania (czy doszło do gwałtu). Dokonaliśmy kontroli dwóch szafek, należących do tego funkcjonariusza. Skontrolowaliśmy jego komputer służbowy i w żadnym z tych miejsc nie znaleźliśmy żadnych obciążających go materiałów - mówi z kolei rzecznik zakładu przy Kleczkowskiej.

"Staramy się być bardzo transparentni"

We wrocławskim sądzie toczą się dwie sprawy dotyczące funkcjonariuszy z zakładu karnego przy ul. Kleczkowskiej. Na ławie oskarżonych zasiada w sumie 12 strażników. Odpowiadają m.in. za przyjmowanie pieniędzy od osadzonych w zamian za pozytywną opinię, nakłanianie do pobicia osadzonego, a następnie poświadczenie nieprawdy w dokumentach.

Strażnicy oskarżeni są o wnoszenie na teren więzienia dla oskarżonych alkoholu i idących w tysiące, porcji narkotyków. - Staramy się być bardzo transparentni, bo nam zależy na jak najszybszym wyjaśnieniu tej sprawy - mówi rzecznik zakładu.

W prokuraturze wciąż toczy się śledztwo, które ma wyjaśnić, co dokładnie wydarzyło się w celi Moniki J. Nie czekając na jego rezultat, władze więzienia już kilka dni przed emisją reportażu wydaliły ze służby oskarżanego przez nią strażnika.

Obejrzyj pierwszy reportaż "Superwizjera" o sytuacji we wrocławskim "Babińcu" (luty 2017 roku):

Seks z dziewczynami z Babińca
Seks z dziewczynami z Babińcatvn24
Seks z dziewczynami z Babińca, cz.2
Seks z dziewczynami z Babińca, cz.2 tvn24

Autor: mnd//rzw / Źródło: Superwizejr TVN

Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN

Pozostałe wiadomości

Federalne Biuro Śledcze potwierdziło ostatecznie, że podczas wiecu wyborczego w Pensylwanii Donald Trump został raniony kulą. "To, co trafiło byłego prezydenta Trumpa w ucho, to był pocisk, cały lub rozdrobniony na mniejsze kawałki, wystrzelony z karabinu zmarłego" - głosi opublikowane w piątek oświadczenie FBI. Trump zapowiedział, że zorganizuje kolejny wiec w Butler, mieście, w którym doszło do zamachu.

FBI już wie, co raniło Donalda Trumpa

FBI już wie, co raniło Donalda Trumpa

Źródło:
PAP

Władze Meksyku oczekują od Stanów Zjednoczonych przekazania szczegółowego raportu z zatrzymania dwóch szefów kartelu narkotykowego z Sinaloa - Ismaela Zambady Garcii "El Mayo" i Joaquina Guzmana Lopeza, syna przebywającego w więzieniu "El Chapo". Zarzuca się im między innymi handel fentanylem. - Nadal nie wiemy, czy (zatrzymanie - red.) nastąpiło wskutek dobrowolnego oddania się tych osób w ręce władz USA - powiedziała Icela Rodriguez, szefowa Sekretariatu ds. Bezpieczeństwa i Ochrony Obywatelskiej.

Meksyk chce szczegółowego raportu od USA po zatrzymaniu dwóch baronów narkotykowych

Meksyk chce szczegółowego raportu od USA po zatrzymaniu dwóch baronów narkotykowych

Źródło:
PAP

Zostało mało czasu, ale wiceprezydent Kamala Harris wciąż może wygrać wyścig o Biały Dom - pisze "Economist". Dziennik wskazuje na elementy strategii, na które kandydatka demokratów powinna zwrócić uwagę.

Rozpoczyna się "prawdziwy pojedynek". Co musi zrobić Kamala Harris, by wygrać?  

Rozpoczyna się "prawdziwy pojedynek". Co musi zrobić Kamala Harris, by wygrać?  

Źródło:
PAP

Zapłonął olimpijski znicz w Paryżu. Przeprowadzono ataki na infrastrukturę kolejową we Francji. Na warszawskim basenie doszło do zatrucia chlorem. Uruchomiono procedurę nadmiernego deficytu wobec Polski. Sejm odwołał dwie członkinie komisji do spraw pedofilii. Oto pięć rzeczy, które warto wiedzieć w sobotę 27 lipca.

Pięć rzeczy, które warto wiedzieć w sobotę

Pięć rzeczy, które warto wiedzieć w sobotę

Źródło:
PAP, TVN24

"Na pływalni Polonez OSiR Targówek przy ulicy Łabiszyńskiej 20 na Targówku korzystający z basenu dorośli i dzieci zatruli się chlorem. Poszkodowane są już 23 osoby" - poinformowała Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego "Meditrans" w Warszawie. Ewakuowano 60 osób. Są wstępne wyniki badania próbek powietrza i wody.

Ponad 20 osób z basenu trafiło do szpitali. Strażacy pobrali próbki wody 

Ponad 20 osób z basenu trafiło do szpitali. Strażacy pobrali próbki wody 

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Niemal jednogłośnie Sejm odwołał dwie członkinie Państwowej Komisji do spraw pedofilii. Domagała się tego przewodnicząca komisji. Zarzuty przedstawiono na wyjątkowym, bo utajnionym posiedzeniu Sejmu. Dotyczą mobbingu i niegospodarności. Posłowie uznali je za poważne.

Dwie członkinie komisji ds. pedofilii odwołane. "Były tam informacje, które były po prostu przerażające"

Dwie członkinie komisji ds. pedofilii odwołane. "Były tam informacje, które były po prostu przerażające"

Źródło:
Fakty TVN

Ross Davidson, były wokalista zespołu Spandau Ballet, został uznany w czwartek przez sąd w Wielkiej Brytanii winnym gwałtu i napaści na tle seksualnym. Były piosenkarz, który był frontmanem zespołu w latach 2017-2019 pod pseudonimem Ross Wild, nie wyraził żadnych emocji, gdy odczytano wyrok - pisze "Guardian".

Tłumaczył, że to była "zabawa w sen". Znany muzyk uznany winnym gwałtu i napaści seksualnej

Tłumaczył, że to była "zabawa w sen". Znany muzyk uznany winnym gwałtu i napaści seksualnej

Źródło:
"The Guardian"

Martwe małże wypełniły chorwacką zatokę Mali Ston. W niektórych hodowlach zginęło prawie 90 procent mięczaków. Pomór zwierząt ma być powiązany z rekordowo wysoką temperaturą wód Adriatyku.

Zginęło 90 procent małży. "Bezprecedensowa katastrofa" w Chorwacji

Zginęło 90 procent małży. "Bezprecedensowa katastrofa" w Chorwacji

Źródło:
PAP

Podczas dyskusji w Sejmie dotyczącej projektu uchwały w sprawie zlecenia NIK przeprowadzenia kontroli działalności Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wicemarszałkini wyłączyła posłowi PiS Markowi Suskiemu mikrofon. - Dziwię się, że poseł z takim doświadczeniem i opanowaniem tak bardzo nie panuje nad swoimi emocjami i obraża nas tu wszystkich - powiedziała Dorota Niedziela.

Suski z wyłączonym mikrofonem, bo "nie panował nad emocjami". Posłowie krzyczeli "hańba"

Suski z wyłączonym mikrofonem, bo "nie panował nad emocjami". Posłowie krzyczeli "hańba"

Źródło:
TVN24/PAP

Do silnego wstrząsu doszło na włoskich Polach Flegrejskich. Wstrząsy o magnitudzie 4,0 były odczuwalne w sąsiednim Neapolu. Chociaż nie doszło do poważnych uszkodzeń, aktywność sejsmiczna w tych okolicach budzi niepokój mieszkańców.

Wstrząsy w rejonie najgroźniejszego superwulkanu Europy

Wstrząsy w rejonie najgroźniejszego superwulkanu Europy

Źródło:
PAP, ANSA, tvnmeteo.pl

Sejm poparł poprawki Senatu do ustawy o prawie autorskim. Teraz będzie czekała na podpis prezydenta Andrzeja Dudy.

Ustawa o prawie autorskim. Jest decyzja posłów

Ustawa o prawie autorskim. Jest decyzja posłów

Źródło:
tvn24.pl, PAP

Rada Wydawców Stowarzyszenia Gazet Lokalnych z nadzieją przyjęła poprawki Senatu do ustawy o prawie autorskim wzmacniające pozycję wydawców w negocjacjach z big techami - czytamy w oświadczeniu rady na portalu X. W piątek Sejm zadecydował, że projekt ustawy z poprawkami trafi na biurko prezydenta.

"Tylko w ten sposób uratujemy lokalne media i lokalną demokrację"

"Tylko w ten sposób uratujemy lokalne media i lokalną demokrację"

Źródło:
tvn24.pl

Sejm poparł poprawki Senatu do ustawy o prawie autorskim, która jest wdrożeniem przepisów unijnej dyrektywy, regulującej kwestie wynagrodzenia za wykorzystywanie utworów. Zgodnie z przyjętymi poprawkami to prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej będzie mediatorem w sporach między wydawcami a big techami. Wcześniej wydawcy i redakcje apelowały, by wyższa izba zmieniła uchwalone w Sejmie niekorzystne przepisy tak, by łatwiej było negocjować z platformami cyfrowymi.

Nowelizacja prawa autorskiego. O co w niej chodzi

Nowelizacja prawa autorskiego. O co w niej chodzi

Źródło:
tvn24.pl

Osoby wypłacające pieniądze na poczcie, nawet stosunkowo niewielkie sumy, rzekomo muszą wypełniać deklaracje do urzędu skarbowego i określić przeznaczenie pieniędzy - piszą internauci w mediach społecznościowych. To nieprawda, nie ma takiego obowiązku.

Deklaracja do skarbówki przy wypłacie na poczcie? "Muszę kategorycznie zaprzeczyć"

Deklaracja do skarbówki przy wypłacie na poczcie? "Muszę kategorycznie zaprzeczyć"

Źródło:
Konkret24
Ujawniamy braki w sprawozdaniu finansowym PiS. Hermeliński: to dowód dla PKW

Ujawniamy braki w sprawozdaniu finansowym PiS. Hermeliński: to dowód dla PKW

Źródło:
tvn24.pl
Premium

Przy użyciu sztucznej inteligencji z wykorzystaniem kompilacji archiwalnych, pokolorowanych zdjęć powstał film o Warszawie. Ma pokazywać, jak wyglądało miasto przed drugą wojną i w trakcie okupacji. Eksperyment wzbudził ogromne zainteresowanie w sieci. Jednak eksperci alarmują, że produkcja może wprowadzać w błąd. Materiał Ewy Wagner z magazynu "Polska i Świat" w TVN24.

Film o dawnej Warszawie stworzony przez sztuczną inteligencję. Eksperci: to groźne

Film o dawnej Warszawie stworzony przez sztuczną inteligencję. Eksperci: to groźne

Źródło:
TVN24

"W tym tygodniu w Niemczech zakazana została litera C" - wpis z takim komunikatem niesie się w polskiej sieci. I wprowadza w błąd. Bo wcale nie chodzi o literę. Wyjaśniamy.

W Niemczech "zakazano litery C"? O jaki symbol chodzi

W Niemczech "zakazano litery C"? O jaki symbol chodzi

Źródło:
Konkret24