- Tyle słów by się przydało, żeby wyrazić tą wdzięczność, a nie znam takich słów - mówi Justyna Piotrowska, która dzięki mobilizacji ludzi z całej Polski, przejdzie operację ratującą jej życie. W ciągu kilkunastu dni udało się uzbierać potrzebne 150 tys. euro, a nawet więcej.
- Pierwszy raz się tak głośno rozpłakałam się ze szczęścia. Moja mama przybiegła i zapytała, co się stało. Myślała, że tak bardzo mnie boli, bo nieraz chlipię gdzieś tam z bólu. Ale to był wielki płacz ze szczęścia i niesamowite uczucie, że tak wiele osób za mną stanęło, tak wiele osób chciało mi pomóc - wzrusza się Justyna Piotrowska, dla której pieniądze na rodzinny przeszczep płuc od kilkunastu dni zbierali ludzie z całej Polski.
Kobieta choruje na tętnicze nadciśnienie płucne. Chorobę zdiagnozowano u niej w 2010 roku, po ponad dwóch latach tułaczki po gabinetach i szpitalach. 19 czerwca Justyna była w Austrii, a lekarze termin przyjęcia do szpitala wyznaczyli na 1 lipca.
"Stał się cud"
Na operację ratującą życie 34-latki z Oławy, która zostanie przeprowadzona w klinice w Wiedniu, potrzeba było 150 tys. euro. Kwotę, która na początku wydawała się sumą niewyobrażalną, dzięki pomocy płynącej z każdej strony, udało się jednak uzbierać.
- Jesteśmy przeszczęśliwi. Dzisiaj na naszym koncie jest kwota 802 tys. złotych, ale pieniądze dalej spływają. Odzew był niesamowity. Ludzie wysyłają nam darowizny i przelewy. Są to osoby prywatne, firmy, stowarzyszenia, fundacje - wylicza Estera Ryzner-Zajadlak, przyjaciółka Justyny.
- To są szalone pieniądze. Po prostu stał się cud. Bardzo często pomagali mi skromni ludzie. To były małe wpłaty, ale było ich ogromnie dużo - dodaje Justyna i przyznaje, że musiała wierzyć, że się uda, bo wierzy w ludzką przyjaźń i potęgę harcerstwa.
Zupa, kwiaty, książka
Jednak oprócz pieniędzy Justyna Piotrowska mogła liczyć na codzienną ludzką życzliwość. Ktoś przyniósł słoik zupy, ktoś inny kwiaty, a następny książkę.
- W środę przyszła pani masażystka, która przyniosła mi niesamowitą ulgę masażem. Ludzie po prostu przychodzą i pukają do drzwi. Boję się mówić, że coś lubię, bo wszystkie moje marzenia i życzenia są spełniane od ręki. To krępujące. Tyle ludzkiej dobroci jest wokół mnie, że to coś niesamowitego - przyznaje kobieta.
"Ludzie mają wielkie serce"
A to jeszcze nie koniec. Wciąż trwają internetowe aukcje i licytacje, organizowane są koncerty i biegi.
- Ludzie mają wielkie serce i tam, gdzie należy pomóc, pomagają. Powstała wielka siła braterstwa i przyjaźni, niebywały łańcuch dobrych serc. Przyjdzie nam wszystkim żyć z pięknym długiem wdzięczności - mówi Zdzisława Golańska, dyrektorka szkoły podstawowej nr 1 w Oławie, w której pracuje Justyna.
"Wszystko w rękach lekarzy i Boga"
Zanim przyjdzie czas na wdzięczność, kobietę czeka rodzinny przeszczep płuc w klinice w Wiedniu. Justynie po jednym płacie płuca oddadzą mama i siostra. Wyjazd do Austrii już w niedzielę wieczorem, a od poniedziałku szpital zacznie przygotowywać Justynę do operacji.
- Nie boję się samego przeszczepu, bo wtedy będę nieprzytomna. Wiem, że będzie tak, jak ma być. Teraz już wszystko w rękach lekarzy i w rękach Boga, więc jestem spokojna - mówi Justyna.
Po wszystkim czeka ją żmudna rehabilitacja. Na pewno przez dwa miesiące pozostanie w Wiedniu, a później będzie musiała jeździć na kontrole.
- Co tydzień, co miesiąc, co trzy miesiące, co pół roku i do końca życia - co rok. Oby jak najdłużej - dodaje Magdalena Gachowska, siostra Justyny.
Łańcuch dobroci sięgnie też Wiednia, bo na miejscu na rodzinę z Oławy czekać będzie tłumacz i osoba, która wynajmie im mieszkanie.
Łzy szczęścia
Po powrocie do domu Justyna marzy, by zrobić coś dla córki.
- Pójdę z Blanką na rozpoczęcie roku do zerówki i będę mogła zrobić z nią chociaż kilka kroków, bo dawno nie byłyśmy na żadnym spacerze - zapowiada.
Już teraz planuje też, co będzie robić ze swoją drużyną harcerską, czego się będą uczyć i gdzie pojadą.
- Przede mną oczywiście spłata tego ogromnego długu wdzięczności. Będę miała co robić. Zawsze wstydziłam się łez, ale choroba i ludzka dobroć nauczyły mnie, że łzy nie są oznaką słabości i czasami trzeba umieć płakać. A to są łzy szczęścia - dodaje Justyna.
"Dziękuję"
- Kilka dni temu mieliśmy zupełnie inne miny i nastawienie. Wtedy musieliśmy prosić, teraz możemy już tylko dziękować - mówi Magdalena Gachowska.
Wzruszenia nie kryje też Justyna, choć trudno jej wyrazić to, co czuje.
- Jakimi słowami mam dziękować? Nie ma takich słów. Kiepska ta nasza polszczyzna. Tyle słów by się przydało, żeby wyrazić tą wdzięczność, a nie znam takich słów - mówi, a jej córka Blanka dodaje wprost:
- Bardzo dziękuje wszystkim dzieciom, które pomogły mojej mamusi nazbierać pieniądze.
Autor: ansa/mz / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław | M.Walczak