Zaczęło się od bólu brzucha, a skończyło cesarskim cięciem. Do wrocławskiego szpitala trafiła nieletnia, ciężarna Romka. Chłopiec, którego urodziła, waży niecały kilogram i wciąż walczy o życie. Szpital liczy koszty leczenia, za które prawdopodobnie nikt nie zapłaci.
Na początku marca do Akademickiego Szpitala Klinicznego zgłosiła się nieletnia Romka, Rusalina. Była odwodniona i niedożywiona. Skarżyła się też na ból brzucha. Po przeprowadzonych badaniach okazało się, że dziewczyna jest w ciąży. Lekarze, ze względu na niebezpieczeństwo utraty życia dziecka od razu zdecydowali się na cesarskie cięcie.
Walczą o życie dziecka
- Noworodek jest bardzo malutki, bo waży poniżej tysiąca gramów. Początkowo wydawało nam się, że to niska ciąża. Matka twierdziła, że poniżej 30 tygodnia, ale po ocenie stanu klinicznego dziecka wiemy, że urodziło się blisko terminu porodu z masą poniżej 1000 gram – mówi Barbara Krolak – Olejnik z Kliniki Neonatologii Akademickiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu.
Samurel, bo tak nazywa się chłopiec, oddycha za pomocą aparatury, a sondą dostaje niewielkie ilości pokarmu. Cały czas jest na antybiotykach.
- Każde dziecko, które ma tak bardzo małą masę, w każdej chwili może mieć zagrożenie życia. Rzadko wypisujemy takie dzieci przed upływem drugiego miesiąca życia – dodaje.
Życie w obozowisku
Lekarkę, oprócz obecnego stanu dziecka, martwi też jego przyszłość. Nastoletnia Romka mieszka razem z rodziną w obozowisku.
- Gdzie ono ma wrócić? Mama dziecka do nas przyjeżdża, ale nie ma normalnego domu. To jakieś obozowisko, w którym ci ludzie mieszkają. A mówimy tu o maleńkim człowieku, który wymaga rehabilitacji, opieki poradni specjalistycznej, właściwego odżywiania, pielęgnacji. Czy matka jest w stanie mu to zapewnić? – pyta lekarka.
Nie ma adresu, nie ma pieniędzy
Dyrekcja szpitala przyznaje, że pacjenci, którzy nie są obywatelami Unii Europejskiej lub, jak w tym przypadku, mieszkają w obozowiskach, to duży problem dla placówki. Romka nie przedstawiła lekarzowi żadnych dokumentów.
- Jeśli nie udaje się ustalić narodowości, a pacjentka mieszka w obozowisku, to nie ma komu zapłacić za te świadczenia. Pieniądze będą brane z budżetu szpitala. Wpisujemy to w koszty naszej działalności – mówi Piotr Pobrotyn, dyrektor ASK we Wrocławiu.
Według dyrektora, rocznie jest to koszt kilkuset tysięcy złotych.
- Na razie wystąpiliśmy do ambasady Rumunii z wnioskiem o potwierdzenie obywatelstwa dziewczyny. Czekamy też na opis stanu medycznego dziecka. Wtedy adwokat szpitala złoży wniosek do sądu rodzinnego, który zdecyduje, czy dziecko wróci do matki. Wniosek najpóźniej w piątek trafi do sądu - dodaje dyrektor szpitala.
Autor: ansa/par/k / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław