Polski rząd zaostrza przepisy w związku z pandemią koronawirusa. Dwutygodniowa kwarantanna będzie obowiązkowa również dla osób przekraczających granice, na co dzień pracujących w sąsiednim państwie. Dla jednych może oznaczać to utratę pracy, dla innych rozłąkę z rodziną.
Jak dotąd prewencyjna, 14-dniowa kwarantanna dotyczyła osób wracających do Polski z innych państw. Przepisy nie dotyczyły osób mieszkających w polskich miastach, ale pracujących za granicą.
W środę szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Mariusz Kamiński poinformował o nowych, bardziej restrykcyjnych obostrzeniach.
"Do tej pory - w drodze do pracy i z pracy - osoby te mogły przekraczać granicę i nie były objęte kwarantanną. Zgodnie z nowymi regulacjami od 27 marca 2020 r. (piątek, godz. 00:00) zostaną one po znalezieniu się na terenie Polski objęte obowiązkową 14-dniową kwarantanną. Dwudniowe odsunięcie w czasie obowiązywania nowych regulacji ma dać tym osobom czas na ustabilizowanie sytuacji zawodowej. Ograniczenia będą obowiązywać na całej granicy RP" - czytamy w komunikacie MSWiA.
Nowe przepisy dla wielu mieszkańców Słubic, Zgorzelca, czy Cieszyna praktycznie oznaczają koniec zarabiania za granicą. Niektórzy boją się o zwolnienia. Jeszcze inni muszą wybierać - praca albo rodzina.
Trudny wybór?
Takim przykładem jest pan Piotr, który od trzech lat pracuje jako konduktor u prywatnego przewoźnika z Niemiec. Jak sam przyznaje, ma możliwość nocowania w Niemczech, ale zdecydował się wrócić do Polski, do Lubania. Do żony i dzieci. I psa. Na razie ma 14-dniowe zwolnienie. A co będzie dalej?
- Trzeba ponieść dodatkowe koszty z przemodelowania swojego życia. Nie może być takiej sytuacji, w której rząd wprowadza dane regulacje z dnia na dzień. My, jako pracownicy przygraniczni, byliśmy z dnia na dzień zaskakiwani nowymi rozporządzeniami - mówi Piotr Gniewczyński.
I zaznacza, że decydenci nie mają pojęcia o ruchu przygranicznym, podając chociażby przykład wynajmu mieszkania w Niemczech, który jest znacznie bardziej czasochłonny niż w Polsce.
- Tam trwają procedury, trzeba zapłacić z góry trzymiesięczną kaucję, właściciel może odmówić wynajmu krótkoterminowego, mieszkania wynajmuje się puste, bez mebli, i takimi trzeba je zostawić - mówi konduktor.
Problem mieszkaniowy już w lutym rozwiązał Kasper Zaręba, który razem z partnerką wynajął mieszkanie w Goerlitz, ale zostawiając tym samym rodzinę po stronie polskiej. - Pracodawcy jasno mówią, żeby znaleźć sobie mieszkanie w Niemczech. I w ten sposób rozwiązać ten problem - mówi. Pan Kasper dodaje, że nieprzychodzenie do pracy może skończyć się zwolnieniem. Tak według niego sugerują niemieccy pracodawcy.
"Takich ludzi jest tysiące"
Dramat stricto rodzinny rozgrywa się właśnie w życiu pana Waldemara, który po 12 latach przepracowanych w Irlandii, postanowił osiąść w Goerlitz, dosłownie kilkaset metrów od swojego domu rodzinnego w Zgorzelcu. Ten niewielki dystans pozwalał na codzienny kontakt ze schorowanymi, 80-letnimi rodzicami. Teraz postawiono mur.
- Żyję i pracuję po drugiej stronie Nysy. Wprowadzając się do Goerlitz, nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi wybierać między żoną i dziećmi, a rodzicami. Takich ludzi jak ja jest tysiące. Ludzie, którzy całkowicie polegają na pracy, którzy mają bliskich, którzy po prostu muszą codziennie przechodzić ten most - mówi Waldemar Szczepański.
Ale te problemy nie dotyczą wyłącznie granicy polsko-niemieckiej. Udało nam się porozmawiać także z lakiernikiem, który pracuje w Czechach. Stwierdził, że jego pracodawca sam jest zaskoczony całą sytuacją, podobnie jak jego pracownicy, z czego 70 stanowią Polacy. Jest to połowa wszystkich zatrudnionych w zakładzie.
- Pracodawca powiedział, że pracownicy z Polski mogą pójść w piątek i w poniedziałek na płatne urlopy. Być może docelowo będzie możliwy urlop z 60-procentowym wynagrodzeniem, ale nikt nie jest w stanie określić jak będzie wyglądała najbliższa przyszłość. Mamy czekać na telefony, w poniedziałek mamy się dowiedzieć. Mam kredyt do spłaty. Obawiam się o swoją pracę - przyznaje Krzysztof Tarnowski.
W Słubicach, niedaleko granicy polsko-niemieckiej, był w piątek reporter TVN24 Artur Zakrzewski, który dowiedział się, że niektórzy niemieccy pracodawcy chcą pomóc swoim polskim pracownikom. Jak? Wynajmują im mieszkania po niemieckiej stronie, dopłacają do pensji, a nawet oferują sprowadzenie całej rodziny. Wszystko, aby utrzymać ich po niemieckiej stronie.
"Chaos"
Jak nowe przepisy komentują włodarze miast, których mieszkańcy prawdopodobnie najmocniej odczują zmiany?
Rafał Gonicz, burmistrz Zgorzelca mówi wprost: wszędzie panuje chaos, nikt nad tym nie panuje. - Ludzie nie mają czasu, żeby dostosować się do nowych rozporządzeń. Część osób już straciła pracę. Rządzący nie znają specyfiki terenów przygranicznych - zaznacza Gonicz i dodaje, że problem może dotyczyć 3,5 tysiąca osób.
Z kolei prezydent Jastrzębia-Zdroju Anna Hetman zaapelowała o wdrożenie rozwiązań osłonowych dla osób zatrudnionych w Czechach. Zdaniem prezydent, dla setek osób może to oznaczać utratę pracy.
Wcześniej o rezygnację z obowiązkowej kwarantanny osób wracających z pracy w Czechach zaapelowali m.in. burmistrz Cieszyna oraz starostowie cieszyński i wodzisławski. Tylko w powiecie wodzisławskim sprawa dotyczy nawet 3,5 tys. pracowników, zatrudnionych m.in. w czeskich kopalniach. W Jastrzębiu-Zdroju - jak szacuje Urząd Miasta - skutki tej regulacji odczują setki pracujących za granicą osób i ich rodziny. - Obowiązkowa kwarantanna dla mieszkańców naszego regionu pracujących w Republice Czeskiej to ogromny problem i coraz realniejsze widmo utraty pracy. Dlatego też dziś zwróciłam się do premiera Mateusza Morawieckiego z pilną prośbą o przyjęcie rozwiązań systemowych, umożliwiających objęcie mieszkańców naszego miasta pomocą państwa lub dedykowanym i sfinansowanym przez rząd programem osłonowym - poinformowała w piątek prezydent Jastrzębia-Zdroju.
Źródło: TVN24 Wrocław/PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24