Jest wina, ale nie ma kary. Sąd II instancji podtrzymał wyrok, uznający właściciela dwóch kotów winnym ich niedopilnowania. Czworonogi przeszły na sąsiedzką posesję, a potem spałaszowały rybki pływające w stawie.
W 2016 roku mieszkaniec Wrocławia zauważył, że z jego oczka wodnego ubywa rybek. Zaczął uważniej przyglądać się temu, co dzieje się na jego posesji. W końcu przyłapał koty sąsiada, które miały grasować nad oczkiem wodnym. - Jadły na zmianę - relacjonował mężczyzna. I jak twierdził, czworonogi nie tylko się stołowały, ale także w jego ogrodzie załatwiały swoje potrzeby.
Mężczyzna próbował rozmawiać ze swoim sąsiadem. W końcu jednak wezwał strażników miejskich. Ci z właścicielem zwierząt się nie dogadali. I tak sprawa trafiła do sądu. Skarżącym była straż miejska. Pozwanym właściciel kotów. Mężczyzna został obwiniony o uciążliwe zachowanie swoich kotów. Utrzymywał, że nie wie, o jakie dokładnie koty chodzi sąsiadowi i czy w ogóle o jego. Sąd nie miał wątpliwości, że chodziło o zwierzaki pana Patryka i ukarał go naganą. - Czyn obwinionego był społecznie szkodliwy, ale nie nadmiernie rażący - uzasadniała sędzia Aurelia Krajczy-Kozłowska.
Wina jest, kary nie ma
Z wyrokiem nie pogodził się właściciel Lulu i Miłki. Jak mówił, takie rozstrzygnięcie sprawia, że "wszyscy właściciele kotów we Wrocławiu mogą drżeć". I jak się okazuje, mimo że wyrok apelacji jest dla niego bardziej korzystny niż poprzedni, to nadal mu nie w smak.
W poniedziałek Sąd Okręgowy we Wrocławiu ogłosił swoją decyzję. Podtrzymał wyrok sądu I instancji. Uznał, że ustalony stan faktyczny, dotyczący przebiegu wydarzeń pozostaje bez zmian. To znaczy, że wina leży po stronie właściciela kotów. Sędzia w uzasadnieniu pozwolił sobie na nieco luźniejszy ton.
- Zdajemy sobie sprawę, jak ciężko jest utrzymać kota w tym, żeby zachowywał się w sposób, który jest dla nas pożądany. Niemniej jednak, właściciel biorąc na wychowanie zwierzę domowe, bierze na siebie określone obowiązki i musi być z nich w jakiś sposób rozliczany - mówił SSO Stanisław Jabłoński.
"Absurdalna sytuacja"
Sąd zaznaczył, że szkodliwość czynu jest jednak znikoma, a cała sprawa w ogóle nie powinna trafić do sądu, tylko został załatwiona polubownie. Dlatego właściciel kotów został zwolniony z obowiązku zapłaty za koszty sądowe. Z rozstrzygnięcia nie jest jednak zadowolony.
- Nie zgadzam się z tym wyrokiem. Ja się zastanawiam, czy wyrok nie uruchomi teraz lawiny kolejnych. Kiedy zobaczę teraz na ulicy kota czy psa, to mam wzywać straż miejską? Bo zwierzę przecież opuściło teren posesji. To absurdalna sytuacja - przyznaje Patryk Hałaczkiewicz.
- Chodziło o to, aby dostrzec winę w zachowaniu obwinionego. Czyli była osoba pokrzywdzona, której dobro zostało naruszone. Strony nie chciały ze sobą mediować, więc musieliśmy sprawę skierować do sądu - podsumowuje Piotr Szereda, oskarżyciel publiczny straży miejskiej we Wrocławiu.
Autor: tam, ib / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock