Przymusowa izolacja, 15 lat więzienia za odmowę szczepienia i tygodniowa racja 25 ml wódki - gdy latem 1963 roku agent służb specjalnych przywlókł z Indii czarną ospę, Wrocław na długie tygodnie został odcięty od świata.
Epidemia wybuchła latem 1963 roku. Wszystkiemu winien był agent służb specjalnych, który ospę przywiózł z Indii. Choć choroby u niego nie wykryto i leczono go na malarię, na ospę zachorowała salowa zajmująca się izolatką.
Liczba chorych z dnia na dzień rosła. Początkowo lekarze myśleli, że to zwykła ospa, na którą choruje się tylko raz w życiu. Przełomem okazał się jednak przypadek czteroletniego chłopca, który zachorował po raz drugi.
15 lipca ogłoszono alarm epidemiologiczny.
Braki w izolatoriach
Trzy szpitale: Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przy ul. Ołbińskiej, Miejski Szpital Zakaźny przy ul. Piwnej i szpital przy ul. Rydygiera, zostały zamknięte. Wprowadzono obowiązkowe szczepienia, za których odmowę groziło do 15 lat więzienia. Ci, którzy mogli mieć kontakt z zarażonymi, zostali przymusowo odizolowani. Ponad dwa tysiące osób trafiło m.in. do domu studenckiego przy ul. Sopockiej i do zamkniętego szpitala ospowego w pałacyku w Szczodrem. Jednak błyskawicznie tworzone izolatoria były słabo wyposażone.
– Naszą wybawicielką była siostra Dora. Przyniosła ze sobą wszystko co później się nam przydało: pompę do przetykania ubikacji, ścierki, kubki, szczotki do zębów, ręczniki, papier toaletowy i proszki do mycia – wspomina prof. Wanda Lubczyńska-Kowalska, która w izolatorium przy ul. Sopockiej spędziła ponad 6 tygodni. – Bez tego wszystkiego ciężko byłoby nam przetrwać ten czas – dodaje.
Również mieszkańcy Wrocławia chętnie przekazywali dary dla izolowanych. Przynosili wszystko: od warzyw przez zabawki, aż po odbiorniki radiowe.
- Siostra Dora raz w tygodniu wydzielała nam po 25 ml czystej wódki, którą również przyniosła ze sobą, dla przepłukania ust - wspomina kobieta.
Opalanie na dachu
- Zostałam umieszczona w izolatorium, bo w szpitalu przy Poniatowskiego leżał pacjent chory na ospę. Wszyscy, którzy mieli z nim kontakt, zostali skierowani do miejsca odosobnienia na Placu Grunwaldzkim – mówi profesor.
Życie wewnątrz przebiegało normalnie. Nie było widać paniki, a pacjenci robili wszystko, by umilić sobie czas oczekiwania. Izolowani opalali się na dachu budynku, gimnastykowali się i grali w karty.
Największą atrakcją były jednak spotkania ze światem zewnętrznym. – Nie mieliśmy bezpośredniego kontaktu, ale rodziny przychodziły do nas od strony cmentarza na ul. Bujwida. Mogliśmy porozmawiać przez okno z drugiego piętra, a od bliskich odgradzał nas jeszcze płot, ulica i płot cmentarza – mówi.
Bez zaświadczenia ani rusz
Tymczasem wokół Wrocławia utworzono kordon ochronny. Każdy kto wjeżdżał i wyjeżdżał z miasta, musiał mieć zaświadczenie, że jest zaszczepiony. W całej Polsce zaszczepiono wtedy ponad 8 milionów osób. Na dworcach nie można było kupić biletu, jeśli nie przedstawiło się odpowiednich dokumentów.
– W tym czasie byłem na obozie harcerskim w Złotym Stoku. W białych fartuchach przyjechała do nas „ekipa szczepiąca” – mówi Jerzy Skoczylas z kabaretu Elita. – Podczas powrotu do Wrocławia nasz autobus był kilkakrotnie zatrzymywany na bramkach. Za każdym razem trzeba było wykazać, że jest się zaszczepionym. Służby były bardzo skrupulatne – wspomina.
Dotyk niewskazany
Choć życie codzienne przebiegało tak jak wcześniej, w miejscach publicznych zawisły plakaty przypominające o odpowiedniej higienie. Zalecano np. rezygnację z podawania sobie rąk przy powitaniach. Przed wejściem do urzędów należało wymoczyć ręce w naczyniu z chloraminą, czyli popularnym środkiem dezynfekującym. We wszystkich budynkach klamki owijano bandażami nasączonymi środkami odkażającymi.
– Przed pobytem w izolatorium spędziłam 1,5 doby w domu, z którego nie mogłam wyjść. Klamki w całym mieszkaniu były owinięte bandażami nasączonymi chloraminą – wspomina profesor.
Kiedy Wrocław zmagał się z ospą, plotki na temat wielkości epidemii rosły do niewyobrażalnych rozmiarów.
– Do Złotego Stoku docierały informacje, że we Wrocławiu ludzie umierają na ulicach, a na chodnikach leżą trupy – wspomina Skoczylas.
W walkę z dezinformacją włączyła się więc Poczta Polska. Uruchomiono automat, który informował o przebiegu walki z ospą. Wykręcając odpowiedni numer, komunikatu można było wysłuchać przez telefon.
7 osób zmarło
Alarm dla Wrocławia trwał ponad 2 miesiące. Odwołano go dopiero, gdy zakończyła się kwarantanna wszystkich osób narażonych na kontakt z wirusem. Wszystkie blokady zniesiono 19 września 1963 roku.
W sumie na czarną ospę we Wrocławiu zachorowało 99 osób. Zmarło siedem.
Autor: Tamara Barriga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Wratislaviae Amici