W ostatnich dniach Polskę nawiedziły rekordowe ulewy. Szczególnie groźnie było w Warszawie i w Zamościu, gdzie doszło do ogromnych zalań. O tym, czy takie zjawiska będą doświadczać nas częściej, mówiła na antenie TVN24 synoptyk tvnmeteo.pl Arleta Unton-Pyziołek.
W środę w lubelskim Zamościu w ciągu doby spadło ponad 140 litrów wody na metr kwadratowy, co odpowiadało 260 procent normy miesięcznej. Kilkadziesiąt godzin wcześniej nad Warszawą przeszła ulewa, która także pobiła rekord.
CZYTAJ TEŻ: Rekordowe opady w Zamościu
- Te ostatnie dni, to, co zdarzyło się w Polsce, ale i nie tylko, w ogóle w Europie Środkowej, w Austrii, Czechach, wcześniej w Niemczech, pokazuje, że pogoda w Europie wchodzi na zupełnie nową ścieżkę - opowiadała na antenie TVN24 synoptyk tvnmeteo.pl Arleta Unton-Pyziołek, gościni programu "Wstajesz i wiesz". - Wszystkie nasze metody i narzędzia pracy (synoptyków - red.), które wykorzystujemy, musimy jakoś zmodyfikować, żeby nadążyć za tym, co dzieje się w pogodzie - dodała.
Jak przypomniała, nad austriacką stolicą kilka dni temu przeszła "ulewa, jakiej Wiedeńczycy nie widzieli". Obfity deszcz zalał też Pragę i Drezno. - Kilkadziesiąt kilometrów od tych miast wystąpiły opady rzędu siedmiu litrów deszczu na metr kwadratowy, a w Pradze czy Dreźnie były to opady wynoszące 100 litrów i więcej - dodała.
Następna w kolejności była Jelenia Góra, gdzie spadło 150 l/mkw., a później kolej przyszła na Warszawę i Zamość.
"Bomby atomowe w atmosferze"
W poniedziałek przemieszczał się nad Polską niewielki układ niżowy, który "bardzo mocno rozpędził się nad Kotliną Warszawską". W nocy nad stolicą przemieściła się kolejna strefa ulewnych opadów, która przyniosła ogromne zalania i utrudnienia, doprowadzając do czasowego zablokowania trasy S8. - Bardzo dużo wskazuje na to, że to właśnie ta wielka, rozrastająca się aglomeracja warszawska i działalność człowieka mocno ingerują w środowisko, ale przede wszystkim w stosunki wodne. (...) My wody nie rozumiemy i nie szanujemy - tłumaczyła synoptyk.
- Nie tylko ostatnie tygodnie, ale kilka ostatnich lat pokazują, że miasta działają jak grzejniki - opowiadała Unton-Pyziołek. Powietrze, ogrzewając się nad ciepłym gruntem, bardzo mocno się unosi, para wodna się skrapla, dodatkowo uwalniając duże ilości tak zwanego ciepła utajonego. - To są takie małe bomby atomowe w atmosferze - dodała.
"To będzie się powtarzać"
- To, co zdarzyło się w środę nad Zamościem, to taka quasi-tropikalna burza - mówiła synoptyk dodając, że tak silnie rozwijające się chmury burzowe pojawiają się w tropikach, kiedy "ciepłe powietrze unosi się, a w atmosferze tworzy się taki grzyb z kropel wody".
- W pewnym momencie ten wielki słup wody przegrywa z grawitacją i w jednej chwili ma miejsce zrzut ogromnej ilości wody. To jest rzecz zwrotna w pogodzie. 88 litrów spadło w ciągu godziny. To jest absolutny rekord dobowy opadów, coś takiego zdarza się w tropikach. My tak naprawdę nie wiemy, czym są tak intensywne opady, kiedy niebo zwala się na głowę. Infrastruktura europejska takich opadów nie wytrzymuje. Takie aglomeracje jak Warszawa muszą zupełnie zmienić sposób postępowania, rozbudowy. To, co wydarzyło się w tym mieście, było absolutnie niesamowite, ale to była kwestia czasu, że do takiej sytuacji dojdzie i to będzie się powtarzać - mówiła nasza synoptyk.
Jak zaznaczyła Unton-Pyziołek, sygnałem, że tropikalnych zdarzeń w pogodzie będzie więcej jest to, że w kolejnych dniach powrócą do nas upały. - Generalnie po 20 sierpnia wchodzimy statystycznie w polecie termiczne, średnia temperatura dobowa w Polsce zaczyna wynosić poniżej 15 stopni. A w prognozach cały czas mówimy o temperaturze przekraczającej 30 stopni, i to nie przez jeden czy dwa dni. (...) Szacujemy, że będą 32, może 33 stopnie. W modelach jest totalne szaleństwo: 34, 35, 36 stopni na przełomie sierpnia i września. To oczywiście jeszcze może się zmienić, ale modele wysyłają nam sygnał, że coś się zmieniło - opowiadała synoptyk.
Zmiana w przygotowywaniu prognoz?
Skąd wzięły się takie opady? Jak zaznaczyła synoptyk, analizy naukowe po czasie, krok po kroku wyjaśnią, jak do tego doszło.
- Ta sytuacja jest nauczką dla nas, że w nadchodzących okresach letnich możemy spodziewać się, że przy normalnym, standardowo letnim froncie burzowym, lokalnie opady będą przekraczać 100 litrów na metr kwadratowy. To oznacza, że regularnie będziemy stawiać prawie 40-milionowy kraj na równe nogi. To jest coś niesamowitego. Musimy zmienić sposób podejścia do prognoz, w takich sytuacjach trzeba będzie je aktualizować z godziny na godzinę, tak jak robią to Amerykanie, w przypadku cyklonów tropikalnych czy trąb powietrznych. Nie ma możliwości opracowania trafnej pogody na 24 godziny wcześniej, to już się skończyło - dodała Unton-Pyziołek.
Źródło: TVN24, tvnmeteo.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Wojtek Jargiło