Wydawałoby się, że w sezonie jesienno-zimowym schronienia przed smogiem powinniśmy szukać w zamkniętych, dobrze wentylowanych pomieszczeniach. Okazuje się jednak, że powietrze w naszych domach bywa często znacznie bardziej zanieczyszczone od tego, którym oddychamy przebywając na dworze. Dlaczego tak się dzieje i jakie są tego przyczyny? Sprawdzamy.
Złudne poczucie bezpieczeństwa
Z badań, które w 2017 r. przeprowadzili naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie wynika co prawda, że stężenia pyłów zawieszonych rejestrowane w budynkach mieszkalnych są zwykle o ok. 50 proc. niższe niż na zewnątrz. Jeśli jednak wziąć pod uwagę, że w polskich miastach dopuszczalny poziom zanieczyszczeń powietrza jest w sezonie grzewczym regularnie przekraczany, często nawet o kilkaset procent, to okaże się, że warunki panujące w naszych domach nie są niestety najczęściej szczególnie korzystne dla naszego zdrowia. Już choćby z tego powodu należy dbać o drożność i sprawność ciągów wentylacyjnych, odprowadzających z pomieszczeń wilgoć, przykre zapachy czy aerozole atmosferyczne.
Ale to jeszcze nie wszystko. Nie wystarczy bowiem, że zamkniemy się w swoich czterech ścianach. Wspomniane wcześniej badania naukowców z AGH dowodzą, że wiele zanieczyszczeń wpływających na obniżenie jakości powietrza w naszych domach generujemy sami. Wystarczy tylko, że palimy w kominku, będącym jednym z największych trucicieli w naszych domach. W kominkowym dymie, powstającym wskutek niezupełnego spalania drewna, znaleźć można sporo toksycznych, a nawet rakotwórczych związków chemicznych (głównie wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych), takich jak benzen, dioksyny czy formaldehyd.
Nic więc dziwnego, że w domach, w których pali się w kominku, odnotowuje się zazwyczaj zdecydowanie wyższe stężenia zanieczyszczeń niż na „świeżym” powietrzu. Ta prawidłowość obowiązuje zresztą w znacznie większej skali. Naukowcy z AGH dostrzegli mianowicie, że w dzielnicach, których mieszkańcy korzystają powszechnie z ogrzewania kominkowego, stężenia pyłów zawieszonych w powietrzu są zauważalnie wyższe niż tam, gdzie się go nie używa. I choć w drugiej połowie tego roku w wielu polskich miastach zostały wreszcie wprowadzone restrykcyjne zakazy palenia w kominkach czy piecach kaflowych (tak stało się choćby w Krakowie czy w Poznaniu, gdzie opisywany proceder jest obecnie karany przez Straż Miejską 500-złotowymi mandatami), to wciąż nie wszyscy ich przestrzegają. A ponieważ nowe przepisy obowiązują na razie na terenie tylko kilku ośrodków miejskich, to w pozostałych częściach kraju sytuacja wciąż pozostaje raczej niewesoła.
Remont i sprzątanie obniżają jakość powietrza?
Przyczyn, dla których powietrze w naszym domu jest gorsze niż na dworze, może być zresztą znacznie więcej. Na wzrost stężenia pyłów zawieszonych mają także wpływ prace wykończeniowe i remontowo-budowlane, częste używanie aerozoli (dezodorantów, odświeżaczy powietrza w sprayu) czy nieumiejętne sprzątanie (wzburzające kurze i pyły zalegające na meblach, podłogach itp.), a nawet palenie nastrojowych świec czy smażenie. Źródłem zanieczyszczeń okazuje się także palenie papierosów i innych wyrobów tytoniowych, gnijące odpady organiczne, jak również nowe meble i obicia tapicerskie, wykładziny, panele ścienne lub podłogowe, farby, lakiery, pianki uszczelniające czy kleje montażowe (znajdziemy w nich zwykle wysoce toksyczny i potencjalnie rakotwórczy formaldehyd, atakujący górne drogi oddechowe, obniżający odporność i trwale uszkadzający wiele narządów organizmu). Negatywny wpływ na jakość powietrza w naszym mieszkaniu mogą mieć nawet pozornie niegroźne płyny do mycia i pielęgnacji podłóg, gdyż znajdziemy w nich na przykład szkodliwy dla zdrowia amoniak, działający drażniąco na skórę, błony śluzowe oczu, nosa i dróg oddechowych (przy dłuższej ekspozycji może on wywoływać kaszel i duszności).
O lepszą jakość domowego powietrza możemy oczywiście walczyć na różne sposoby, dbając o sprawność i drożność pionu wentylacyjnego oraz wietrząc mieszkanie w porach, gdy powietrze na zewnątrz jest najmniej zanieczyszczone. Warto się również zdecydować na zakup tzw. roślin filtrujących – paproci, skrzydłokwiatów, sansewierii, daktylowców, filodendronów czy dracen (pełną listę roślin antysmogowych sporządziła jakiś czas temu amerykańska agencja NASA) – czy montaż specjalnych ramek okiennych i nawiewników antysmogowych.
Dobrym pomysłem jest jednocześnie zakup mechanicznego oczyszczacza powietrza, takiego jak np. Philips Dual Scan AC3858/10 , wyposażonego w trójstopniowy system filtracji powietrza (tworzy go jeden zintegrowany filtr NanoProtect HEPA składający się z filtra wstępnego, HEPA i węglowego), który usuwa zanieczyszczenia o wielkości 0,003 mikrometra (µm), czyli 800 razy mniejsze od smogu. Oznacza to, że ten wyeliminuje cząsteczki mniejsze niż najmniejszy znany wirus[1], a także że jest w stanie wychwycić z powietrza wiele szkodliwych zanieczyszczeń: smog (cząsteczki tworzące smog PM2,5 i mniejsze), alergeny jak grzyby, pleśnie, wirusy, bakterie, pyłki roślin, alergeny roztoczy, kurz, złuszczony naskórek czy sierść zwierząt domowych oraz szkodliwe gazy jak lotne związki organiczne (m.in. formaldehyd, toulen, benzen) oraz nieprzyjemne zapachy.
Oprócz zakupu roślin filtrujących czy wysokowydajnego oczyszczacza powietrza, wskazana będzie też niewątpliwie rezygnacja z palenia w kominku, a w przypadku kotłów centralnego ogrzewania, przestawienie się na tzw. palenie od góry, które od palenia od dołu jest nie tylko zdecydowanie czystsze, ale też bardziej wydajne i ekonomiczne. Najlepsze byłoby z pewnością przejście na ogrzewanie gazowe, ale jasne jest, że nie wszystkie zmiany – z przyczyn finansowych czy logistycznych – wprowadzić można od razu. O poprawę jakości powietrza we własnym domu i otoczeniu na pewno jednak warto się starać – zasługuje na to bowiem zdrowie nasze i naszych bliskich.
Artykuł powstał we współpracy z marką Philips.
[1] Badanie przeprowadzone w maju 2019 r. przez IUTA zgodnie z normą DIN71460-1 przy zastosowaniu aerozolu NaCl.
Źródło: Philips