Ten, kto przeżył prawdziwą śnieżycę, wie, że zjawisko to człowieka niemogącego się przed nim skryć przyprawia niemal o szaleństwo. Wywołuje wręcz klaustrofobiczne uczucie u osoby zamkniętej w pojeździe.
Definicja "śnieżycy" w Wikipedii sucho stwierdza: to gwałtowny, obfity opad śniegu. Gdy tym obfitym opadom śniegu towarzyszy silny wiatr, powstaje zawieja. Ale ten, kto przeżył prawdziwą śnieżycę, wie, że zjawisko to człowieka niemogącego się przed nim skryć przyprawia niemal o szaleństwo.
Z punktu widzenia meteorologii najciekawsze są opady śniegu w sytuacji, gdy zimne powietrze napływa nad ciepły grunt. W atmosferze występuje wtedy tzw. chwiejna równowaga.
Tworzą się potężne chmury cumulonimbus, które w lecie przyniosłyby ulewy i gradobicia w połączeniu z silnymi wyładowaniami. Zimą przynoszą opady śniegu, które na kilkanaście minut potrafią zaprzeć dech w piersiach.
Przyprawia o klaustrofobię
Rozpoczynają się spokojnym, jednostajnym tańcem drobnych śnieżynek. Z każda minutą białych drobin przybywa, stają się coraz większe. Po kilku minutach płaty śniegu oblepiają wszystko, co spotkają na swojej drodze. Na gałęziach, skałach, ziemi, jeden płatek przyczepia się do drugiego, szybko narasta śnieżna pierzyna.
Gdy spod chmury uderza silny wiatr, biel wiruje. W apogeum śnieżycy lepka maź przesłania świat, przykleja się do twarzy, oblepia oczy, nie widać zupełnie nic. Taki opad śniegu w górach zabłąkanemu człowiekowi przynosi śmierć.
Ale nie trzeba wysokich gór, dzikiego krajobrazu, by poczuć, jak nieprzyjemne i niebezpieczne jest to zjawisko. Krótkotrwała śnieżyca w drodze oddziela kierowcę od świata gęstą zasłoną. Przyprawia wręcz o klaustrofobiczne uczucie osobę zamkniętą w pojeździe, dezorientuje. Brak rozwagi w śnieżycy to igranie z naturą o własne bezpieczeństwo.
Okiem córki polarnika
Mieszkańcy Polski mają jednak na ogół niewielkie pojęcie o tym, czym jest śnieżyca. Na mnie wielkie wrażenie zrobiłopis tego zjawiska w książce Kari Herbert "Córka polarnika. Zapiski z końca świata". Pozwolę sobie zacytować fragment pierwszego rozdziału:
„Wciąż pamiętam odgłos wiatru wdzierającego się z krzykiem przez otwór wentylacyjny. Na zewnątrz szalały wyjące duchy arktycznej śnieżycy, a ja stałam skamieniała w lichej chatce, kurczowo ściskając drewnianą ramę swojego łóżeczka. (…) harpuny, sterty futer zdawały się przesuwać w wątłym świetle. Okno trzeszczało pod naporem Sili – owego potężnego arktycznego ducha pogody. To zdarzenie stało się inicjacją do życia w dziczy”.
Autor: Arleta Unton-Pyziołek / Źródło: TVN Meteo