Po przejściu cyklonu Debbie powodzie zagrażają mieszkańcom niektórych regionów Australii. - Przeżyliśmy straszną burzę ostatniej nocy. Okolice wyglądają strasznie - relacjonuje Polka mieszkająca w stanie Queensland. Lokalne władze nakazały w czwartek ewakuację 40 tysięcy ludzi z kilku obszarów na północy i wschodzie kraju.
Żywioł dotarł na ląd w stanie Queensland jako cyklon czwartej kategorii w pięciostopniowej skali Saffira-Simpsona, a w środę osłabł i przekształcił się w burzę tropikalną. Debbie powalała słupy energetyczne, pustoszyła uprawy trzciny cukrowej i doprowadziła do zamknięcia kopalń.
Nie wszędzie pomoc zdążyła już dotrzeć.
"35 stopni i 100 procent wilgotności"
- Przeżyliśmy wszyscy cyklon Debbie i dodatkowo straszną burzę ostatniej nocy - przekazała Polka mieszkająca w Australii.
- Airlie Beach i okolice wyglądają masakrycznie, zajmie dużo czasu zanim to miejsce będzie można ponownie nazwać kawałkiem raju. Tysiące wyrwanych drzew, zerwanych dachów i zniszczonych domów - mówiła.
Jak zapewniła, każdy pomaga jak może, ale mieszkańcy tego regionu potrzebują cięższego sprzętu do usunięcia zniszczeń i naprawy słupów elektrycznych. Dodatkowym utrudnieniem jest pogoda. - Przy temperaturze 35 stopni i wilgotności prawie 100 procent jest naprawdę ciężko funkcjonować - opisała warunki. - Ci, co mieli generatory prądu, też już niedługo pociągną, bo nie ma dostępu do benzyny. Najgorsze są myśli, co dalej? Jak długo damy radę? - zastanawia się.
Ścieżka żywiołu
Towarzyszące burzy tropikalnej silny wiatr i ulewne deszcze przemieściły się następnie na południe, do stanu Nowa Południowa Walia. W czwartek ulewy występowały wzdłuż całego wschodniego wybrzeża Australii, które liczy 1200 km. Władze zwróciły się do 40 tys. ludzi, by opuścili domy.
Meteorolodzy prognozują, że poziom rzeki Wilsons, w zamieszkanym przez 25 tys. ludzi i już znajdującym się pod wodą mieście Lismore w Nowej Południowej Walii, będzie wyższy niż podczas poprzednich powodzi z 2001 i 2005 roku - podały media.
Zniszczenia i utrudnienia
Władze Queensland ogłosiły, że na południu stanu, gdzie z powodu Debbie 11 tys. domów i biur było pozbawionych prądu, szkoły i przedszkola pozostaną zamknięte do piątku. Wtedy opady mają ustać.
- Od poniedziałku jesteśmy bez prądu, a od wczoraj bez bieżącej wody, jedzenia mamy jeszcze na dwa dni i nie wiemy, co dalej - mówiła Polka. Sieci komórkowe również działają w niewielu miejscach. - Nie mamy żadnych wiadomości, co się dzieje i kiedy nadejdzie pomoc - przekazała. - Wczoraj widzieliśmy wojskowe helikoptery, chyba sprawdzały zniszczenia, podobno ewakuują dziś wyspy Daydream i Hamilton island - dodała.
Wylewające się rzeki odcięły także główną drogę łączącą resztę lądu i inne drogi. - Nie ma mowy o wyjeździe - dodała.
W części stanu Queensland, gdzie przeszła Debbie, nie działają sądy i uniwersytety. Linie lotnicze Virgin i Qantas anulowały wiele lotów w regionie.
Pomoc potrzebującym
Na północy stanu Queensland, gdzie straty są największe, zaczęto otwierać odcinki autostrad, aby ułatwić prace porządkowe i transport pomocy. Śmigłowce wojskowe, promy i samoloty przewożą wczasowiczów z popularnych wśród turystów wysp, na których utknęli, gdy zaatakował je cyklon.
Na wyspie Daydream, gdzie po przejściu żywiołu brakowało wody pitnej, żołnierze dostarczyli żywność, paliwo i napoje. Kurort będzie zamknięty przez co najmniej miesiąc, gdyż tyle zajmie przeprowadzenie niezbędnych napraw.
Trwa ustalanie, jaki wpływ miała Debbie na branżę turystyczną i rolnictwo.
Debbie była najpotężniejszym cyklonem, który nawiedził Australię od 2011 roku, kiedy cyklon Yasi zniszczył domy, kurorty i plony na północy stanu Queensland.
Autor: zupi,agr/aw / Źródło: PAP, TVN Meteo