Pod koniec pierwszego miesiąca 2016 roku w księdze rekordów Guinnessa konieczna była aktualizacja z powodu 40-letniej Susie Chan. Kobieta ustanowiła nowy rekord w biegu na bieżni, pokonując w ciągu 12 godzin 104 km w tempie średnio 9 km/h. I chociaż pokonywała dłuższe trasy, to przyznała, że bicie rekordu było nie lada wyzwaniem.
TVN METEO ACTIVE TO NAJBARDZIEJ WIARYGODNE INFORMACJE O ZDROWYM STYLU ŻYCIA! JAK OGLĄDAĆ TVN METEO ACTIVE?
40-letnia Susie Chan to to mająca na koncie dwukrotny udział w Marathon des Sables ultrabiegaczka, której apetytu medale za dotychczasowe osiągnięcia nie zaspokoiły. Pod koniec stycznia kobieta podjęła się bicia rekordu Guinnessa w biegu na bieżni.
Chan udało się osiągnąć sukces, pobijając dotychczasowy rekord jaki Dee Boland ustanowiła we wrześniu 2015 r., pokonując na bieżni 96 km. Czterdziestolatka podniosła poprzeczkę pokonanym w 12 godzin dystansem 104 km.
Bicie rekordu odbywało się na Uniwersytecie Kingston i było transmitowane na żywo w internecie. Aby na bieżąco śledzić postępy zawodniczki i jej kibicować wystarczyło w mediach społecznościowych użyć hasztagu #susieWRun.
Od pomysłu do wyczynu
Wyczyn Chan uznano za wiarygodny dzięki obecności dwóch niezależnych świadków oraz ludzi, którzy na uniwersyteckiej sali pilnowali czasu.
- Brałam wcześniej udział w badaniach na Uniwersytecie Kingston, w ramach których przebiegłam 50 mil, (80,47 km) co zajęło mi osiem godzin. Nie chcę brzmieć arogancko, ale wówczas poszło mi całkiem łatwo, po wszystkim czułam się całkiem dobrze - wspominała na swoim blogu świeżo upieczona rekordzistka. - Przyjaciel rzucił uwagę, że gdybym nie przestała biec, może pobiłabym rekord - pisała. Uznając to za znakomity pomysł, Chan opracowała plan, według którego zamierzała pobić rekord.
Po kilku miesiącach badań i przygotowań dostała zielone światło od lekarzy i komisji Guinnessa, by spróbować.
Najtrudniejsze wyzwanie
- To było najtrudniejsze, co kiedykolwiek w swoim życiu zrobiłam - przyznała po wszystkim na blogu biegaczka. We wpisie wyróżniła dobre i złe strony swojego wyczynu.
Wśród negatywów na pierwszym miejscu znalazło się wiaderko, które zastępowało toaletę oddaloną o kilka minut od bieżni. Uciążliwa na tzw. dłuższą metę była także stała prędkość biegu na bieżni oraz oddalona o dwa metry ściana na wprost bieżni.
- Po około 6 godzinach miałam zawroty głowy od patrzenia się na płaską ścianę - opisywała, przyrównując objawy do tych charakteryzujących chorobę morską.
Przeciwnik w głowie
We znaki dawały się także problemy żołądkowe, jakie pojawiły się po pokonaniu niespełna 50 km oraz... umysł, który jest w biegach wytrzymałościowych bezsprzecznie najważniejszy.
- Zwrócił się przeciwko mnie. To było jak "hm, chyba boli mnie kostka. Ojej, teraz piszczel. Co to kłuje mnie w kolanie? Ojej, niedobrze, bolą mnie ścięgna Achillesa" - wspominała. - Tak było przez 12 godzin biegnięcia w miejscu, mając ścianę naprzeciwko - dodała. Walczyła także z atakami strachu i zwątpienia, jakie co rusz ją dopadały odbierając wiarę w szansę na sukces.
Dopingujące wsparcie
Ale wszystko dało radę znieść dzięki ludziom, jakich miała dookoła siebie - przyjaciołom i bliskim, tworzącym zespół wsparcia oraz obcym, jacy do zespołu dołączyli z nieprzymuszonej woli wspierając zawodniczkę np. biegnąc na bieżni obok. Wyrazy uznania i podziwu wysyłane przez internautów z całego świata także dopingowały Chan i nie pozwalały odpuścić nawet gdy brakło jej sił i wiary w sens projektu.
Autor: stella/map / Źródło: susie-chan.com
Źródło zdjęcia głównego: Instagram