Prokuratura bada okoliczności śmierci 44-latka z Warszawy, który skoczył ze spadochronem w Jastarni. Niestety skok zakończył się tragicznie. Mężczyzna był doświadczonym skoczkiem. Prokuratura mówi o tym, że skoczek miał kłopoty ze spadochronami. Z kolei świadkowie zdarzenia twierdzą, że to 44-latek popełnił błąd.
Tragiczny wypadek na lądowisku w Jastarni. We wtorek około godz. 15 grupa doświadczonych skoczków wsiadła na pokład samolotu, żeby wspólnie oddać skok ze spadochronem. Na początku wszystko szło zgodnie z planem.
- Wyskoczyli z samolotu na wysokości 4 tys. metrów i utworzyli figurę. Potem się "rozeszli" i każdy indywidualnie miał otworzyć swój spadochron. Jak wstępnie ustaliliśmy, 44-latkowi z Warszawy nie otworzył się spadochron. Zgodnie z zasadami odrzucił go. Niestety, drugi nie otworzył się do końca, bo splątały się linki. 44-latek z dużą prędkością spadł na lądowisko. Nie udało się go uratować - informuje Michał Kierski z Prokuratury Rejonowej w Pucku.
Miał doświadczenie
Śledczy badają okoliczności wypadku. Wiadomo, że zmarły skoczek miał duże doświadczenie. Wykonał ponad 2 tys. skoków, miał niezbędne pozwolenia. Ukończył też liczne szkolenia instruktorskie. - Zabezpieczyliśmy sprzęt mężczyzny oraz jego dokumentację. Będziemy sprawdzać czy sprzęt był właściwie certyfikowany, co jest wymagane przez prawo. Ponadto policja sukcesywnie przesłuchuje świadków zdarzenia - dodaje Kierski.
Na razie śledztwo jest prowadzone w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci. Jest zbyt wcześnie, żeby określić, kto lub co zawiniło. Sekcję zwłok zaplanowano na piątek. Sprawą zajmuje się też Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych, która będzie prowadziła swoje własne postępowanie.
"Za późno rozpoczął procedurę awaryjną"
Inną wersję tego zdarzenia przedstawiają świadkowie wypadku, których zdaniem do tragedii przyczynił się błąd samego skoczka. - Obserwowaliśmy to z ziemi. Znamy się na tym i widzieliśmy co się stało. Rzeczywiście pierwszy spadochron nie otworzył się prawidłowo, ale takie sytuacje mają miejsce regularnie. Błąd polegał na tym, że skoczek za późno rozpoczął procedurę awaryjną, czyli wypięcie czasy głównej i otworzenie drugiego spadochronu - mówi jeden ze świadków.
Jak tłumaczą, nie sposób przegapić wysokości, na której należy taką procedurę wdrożyć. - Każdy skoczek na ręce ma wysokościomierz. Oprócz tego jest też wysokościomierz akustyczny zamontowany w kasku. Głośny sygnał, niczym syrena przypomina, że to już ten moment - dodaje świadek.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/gp / Źródło: TVN 24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia | Cetusek