Wojewoda pomorski Ryszard Stachurski podczas rozmowy w Radiu Gdańsk ostrzegał przed wspieraniem gdyńskiej fundacji "Maciuś". Poinformował też, że zwrócił się do ministra pracy i polityki społecznej o zgodę na przeprowadzenie kontroli w fundacji.
Według wojewody, fundacja prowadzi zbiórki niezgodnie z prawem, a pieniądze które się im przekaże są wydawane na inne cele, niż pomoc dzieciom. Stachurski zaapelował, żeby nie wspierać fundacji.
- Wojewoda po prostu podkreślił, że w takiej sytuacji na razie lepiej wspierać inne fundacje – tłumaczy Roman Nowak, rzecznik wojewody pomorskiego.
Wojewoda wytyka błędy fundacji
Po tym jak fundacja „Maciuś” opublikowała raport, z którego wynikało, że najwięcej głodnych dzieci w Polsce jest na m.in. Pomorzu (12,3 proc. czyli ok. 60 tys. dzieci) i w dodatku w miastach powyżej 200 tys. takich jak Gdańsk i Gdynia, wojewoda pomorski sporządził własny raport. Przedstawił w nim swoje dane i wytknął fundacji, że niedokładnie przeprowadziła ankiety.
Raport fundacji miał się opierać na podstawie ankiet, rozmów w szkołach i ośrodkach społecznych. Tymczasem, jak twierdzą urzędnicy np. w Gdyni – nikt nie prosił o żadne dane, a w gdyńskich szkołach nie było żadnych ankiet w tym temacie.
Według raportu wojewody, z pomocy socjalnej i specjalnego programu dożywiania korzysta ok. 14 proc. czyli ok. 67 tys. najuboższych dzieci na Pomorzu.
Czekają na decyzje ministra
Jak tłumaczy Roman Nowak, wojewoda wystosował już pismo do Ministra Pracy i Polityki Społecznej o zarządzenie kontroli i zlecenie jej przeprowadzenia właśnie wojewodzie. – Bez takiej decyzji nie możemy podjąć żadnych działań, bo kontrolę nad organizacjami pozarządowymi prowadzi ministerstwo – tłumaczy rzecznik.
Na razie działalności Fundacji Pomocy Dzieciom "Maciuś" przyjrzy się gdyńska prokuratura, która przeprowadzi postępowanie sprawdzające.
- Dopiero na bazie informacji zebranych w postępowaniu prokuratorzy podejmą decyzję co do ewentualnego wszczęcia śledztwa – zaznaczyła Grażyna Wawryniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Pieniądze trafiały do Szwajcarii
O działalności Fundacji "Maciuś" napisała "Rzeczpospolita". Fundacja miała z uzyskiwanych co roku milionów złotych na pomoc głodnym dzieciom przeznaczać większość tych środków na działalność operacyjną. Głównie na zlecenie obsługi wysyłkowej listów z prośbą o pomoc dzieciom prywatnej spółce SAZ Dialog Europe AG z siedzibą w Szwajcarii.
Jak wynika z informacji gazety, na dożywianie dzieci Fundacja przeznacza niewielką część dochodów - w 2009 r. tylko 218 tys. zł, a w 2010 r. - 343 tys. zł.
Fundacja się tłumaczy
Fundacja przyznaje, że korzysta z usług firm zewnętrznych, które dzwonią, bądź wysyłają listy do przyszłych darczyńców. Jak tłumaczy, firma ta gwarantowała pozyskanie środków finansowych na taką skalę, jaka jest konieczna przy dożywianiu dzieci w całej Polsce. Inwestycją było tu np. kupno bazy adresowej, dzięki której fundacja miała zbierać odpowiednie fundusze.
Bez pozwolenia na zbiórki
Kilka lat temu Urząd Kontroli Skarbowej zwracał Fundacji uwagę, że środki wpłacone na jej konto przez darczyńców pozyskanych w efekcie kampanii listowej powinny być wykazywane w sprawozdaniach finansowych jako środki uznane w zbiórce publicznej.
- Fundacja nie zgodziła się z taką interpretacją, rozpoczęła w tej sprawie spór sądowy, ale nadal odmawiała wykazywania wspomnianych środków w sprawozdaniach, w wyniku czego już kilka lat temu straciła pozwolenie ówczesnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji na przeprowadzanie zbiórek publicznych - wyjaśnił Andrzej Bartyska, rzecznik Urzędu Kontroli Skarbowej w Gdańsku.
W rozesłanym mediom oświadczeniu przedstawiciele Fundacji poinformowali, że przed rozpoczęciem kampanii listowej w 2007 r. zasięgnęli opinii MSWiA i uzyskali informację, że "wysyłka listów nie jest zbiórką publiczną".
"800 tys. niedożywionych dzieci"
To na zlecenie Fundacji Pomocy Dzieciom "Maciuś" powstał raport mówiący o tym, że ok. 800 tys. dzieci z klas 1-3 w Polsce jest niedożywionych. Raport stał się przyczynkiem kontrowersyjnej wypowiedzi posła PO Stefana Niesiołowskiego. Odnosząc się 5 marca w TVN24 do tej informacji poseł powiedział, że dane nie mogą być prawdziwe, bo dzisiaj dzieci nie jedzą np. dziko rosnącego szczawiu czy śliwek ulęgałek i mirabelek. - Myśmy grali w piłkę, bo była przerwa, to wyjedliśmy cały szczaw z nasypu i wszystkie śliwki ulęgałki, mirabelki jedliśmy. Dzisiaj te wszystkie gruszki, śliwki leżą i nikt tego nie zbiera - mówił.
Autor: ws/par/k / Źródło: TVN24 Pomorze, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24