- Chłopiec był u nas, został przebadany i pojechał do domu. Nie mamy sobie nic do zarzucenie - mówi Marek Tybor, naczelny lekarz Szpitala Powiatowego w Kartuzach, gdzie nie przyjęto na oddział 5-letniego dziecka. Kacper był siny, słaniał się na nogach i miał tylko 33 stopnie Celsjusza. Kiedy trafił do szpitala w Gdańsku było już za późno, chłopiec zmarł. Sprawę bada prokuratura i Rzecznik Praw Pacjenta.
Mama 5-letniego Kacpra nie może się pogodzić ze śmiercią dziecka. Chłopca leczono na zapalenie oskrzeli i gardła, jednak jego stan stale się pogarszał. Lekarze ze szpitala w Kartuzach nie chcieli hospitalizować dziecka. Szpital w Gdańsku nie zdołał go już uratować.
"Stwierdziła, że dziecko jest zdrowe"
Kłopoty zdrowotne Kacpra zaczęły się w kwietniu, kiedy chłopiec dostał gorączki. Jego stan się nie poprawiał, więc rodzice zabrali go do lekarza. Ten stwierdził, że to zapalenie oskrzeli. Zapisał dziecku antybiotyk i odesłał do domu. Następnego dnia Kacper czuł się gorzej. Podczas kolejnej wizyty lekarz zapisał kolejny antybiotyk i stwierdził, że to już nie zapalenie oskrzeli, a jedynie zapalenie gardła.
Wieczorem rodzice zadzwonili na pogotowie. Usłyszeli, że powinni mieć skierowanie do szpitala. Zdobyli je i pojechali do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Kartuzach. Ale wtedy dziecko miało już bardzo wysokie ciśnienie i niską temperaturę - tylko 33 stopnie Celsjusza.
- Ledwo siedział na krzesełku, on się słaniał. Mąż podskoczył do niego, trzymał go. Nie mógł uleżeć na pleckach, ciężko oddychał - wspomina pani Agnieszka.
Z relacji rodziców chłopca wynika, że dyżurująca lekarka przebadała chłopca. - Przyjechaliśmy z takim spadkiem temperatury, a pani doktor mówi do nas: czy on spał na dworze - opowiada pani Agnieszka.
"Dramatyczna walka o każdy oddech"
7 kwietnia wieczorem stan chłopca był jeszcze gorszy. Dlatego rodzice wezwali karetkę do domu. - Kacper nagle wstał odwrócił się i już potem nie było z nim kontaktu - wspomina matka dziecka. Kiedy dziecko straciło przytomność to jego ojciec jako pierwszy zaczął reanimację.
Po kilkudziesięciu minutach ekipie pogotowia udało się przywrócić pracę serca. Chłopiec w bardzo ciężkim stanie trafił do Wojewódzkiego Szpitala w Gdańsku.
- To była dramatyczna walka i to o każdy oddech - powiedział Dariusz Kostrzewa ze Szpitala Copernicus w Gdańsku.
Lekarze przez trzy dni walczyli o jego życie, niestety bezskutecznie. Chłopiec zmarł 10 kwietnia.
"Nie mamy sobie nic do zarzucenia"
Rodzice nie mogą się pogodzić ze stratą dziecka. Nie chcą ujawniać swojej tożsamości, ale bardzo zależy im na tym, by żadne dziecko nie musiało już cierpieć tak jak ich syn.
- Chcemy, żeby ta lekarka straciła prawa do wykonywania zawodu i już nie skrzywdziła żadnego dziecka - dodaje pani Agnieszka.
Szpital najwyraźniej nie poczuwa się do odpowiedzialności. - Nie mamy o czym rozmawiać. My nie mamy sobie nic do zarzucenia. Mogę pani tylko powiedzieć, że był chłopiec, został zbadany i pojechał do domu - powiedział Marek Tybor, naczelny lekarz Szpitala Powiatowego w Kartuzach.
Sprawę 5-latka bada Rzecznik Praw Pacjenta oraz prokuratura.
- Zastanawiam się co tutaj zawiodło. Czy zabrakło empatii czy po prostu zawiniła rutyna - skomentowała sprawę Krystyna Barbara Kozłowska, Rzecznik Praw Pacjenta.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 / Fakty