W hali płonącego magazynu na terenie dawnych Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego w Gdańsku znajdowało się 1500 rowerów miejskich, w tym 1300 elektrycznych oraz 1000 akumulatorów. - Taki pożar jest szczególnie niebezpieczny, nie tylko dla zdrowia i życia ludzi. Efekty mogą być długoterminowe - powiedział toksykolog Jakub Duszczyk. Jak ocenił ekspert pożarnictwa Przemysław Rembielak, ustalanie przyczyn pożaru w Gdańsku może zająć kilka tygodni.
Po godzinie 13 w środę wybuchł pożar magazynu przy ulicy Siennickiej w Gdańsku. Pali się hala na terenie dawnych Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego. Jak poinformowała po godzinie 17 wojewoda pomorska Beata Rutkiewicz, ogniem objęte są dwie trzecie budynku. Z obiektu ewakuowało się 60 osób. Nie ma informacji o osobach poszkodowanych.
W hali, która od pewnego czasu należy do prywatnego właściciela, działały między innymi zakłady naprawcze samochodów i zakłady spawalnicze. W obiekcie znajdowały się również rowery elektryczne i akumulatory. Był tam także garażowany wóz satelitarny TVN24.
W sprawie skutków pożaru na antenie TVN24 zabrał głos toksykolog dr inż. Jakub Duszczyk. - Pożar baterii, jakichkolwiek baterii, w tym litowo-jonowych, jest szczególnym zdarzeniem. Jeżeli chodzi o baterie litowo-jonowe, jak sama nazwa wskazuje, one zawierają głównie lit, bardzo często w postaci metalicznej. Zapalenie się takiej baterii będzie powodowało, że każda próba ugaszenia jej, chociażby na przykład wodą, spowoduje kaskadę różnych zdarzeń - tłumaczył ekspert.
Jak wyjaśnił, jeżeli będziemy próbowali gasić zapaloną baterię litowo-jonową wodą, dojdzie do jeszcze większego pożaru. - Starsze baterie litowo-jonowe mogą jeszcze zawierać oprócz litu inne metale, na przykład nikiel czy kobalt. I taki pożar jest szczególnie niebezpieczny, nie tylko dla zdrowia i życia ludzkiego, ponieważ te efekty mogą być długoterminowe - wymieniał. Jak dodał, "mowa tutaj też o środowisku".
Pożar hali w Gdańsku. Ekspert o ochronie środowiska
- W tym miejscu nastąpi akumulacja nadmiaru ilości wody użytej do gaszenia lub innego środka gaśniczego, ale opartego na wodzie. Bardzo ważnym elementem jest tutaj, aby nie dopuścić do rozprzestrzeniania się właśnie tej wody popożarowej, ponieważ w takich przypadkach woda gaśnicza jest jak taki ekstrahent (ciekły rozpuszczalnik - red.) - powiedział Duszczyk.
Jak wyjaśnił, taka woda będzie wymywać wszystko, co znajdowało się w hali. - Jeżeli zostały spalone baterie litowo-jonowe, taka woda użyta do gaszenia wypłucze nam związki litu, może wypłukać również związki kobaltu, niklu. Szczególnym elementem jest tutaj uchronienie środowiska lokalnego w okolicy tej hali, by ta woda nie przedostała się do gruntu - wskazał.
Ekspert dodał, że jeżeli w pobliżu hali znajduje się rzeka, należy nie dopuścić do jej zanieczyszczenia, ponieważ wszelkie odcieki będą miały toksyczny charakter oraz będą zawierać duże ilości metali ciężkich.
Pożar w Gdańsku a metale ciężkie
Duszczyk odniósł się również do komunikatu wydanego przez Miejskie Centrum Zarządzania Kryzysowego w Gdańsku do jego mieszkańców, aby ci zamknęli okna i unikali przebywania na zewnątrz. - Chodzi o to, żeby ludzie nie wdychali niepotrzebnie tego pyłu, który zawiera metale ciężkie, szczególnie te, które łatwo ewaporują (parują - red.). Mówimy tu o pierwiastkach typu rtęć na przykład, bo też nie wiadomo, czy tam nie było jeszcze starszych baterii zawierających rtęć albo ołów - zauważył.
Ekspert zwrócił uwagę, że wchłonięte metale ciężkie mogą na długo pozostać w naszym organizmie. - Przykładowo, jeżeli wchłoniemy ołów do naszego organizmu, to on średnio zostanie na dziesięć, piętnaście lat - ostrzegł.
Podczas rozmowy wskazał również, że "wiatr jest tutaj sprzymierzeńcem". - Zanieczyszczenie ze środowiska nie zniknie. Natomiast zostanie ono rozrzedzone na tyle, że może już nie stanowić zagrożenia - wyjaśnił. Jak dodał, jeżeli część zanieczyszczeń trafi do Morza Bałtyckiego, to ich ilość według niego "nie stworzy większego zagrożenia".
Przyczyna pożaru w Gdańsku? "Parę tygodni"
O pożarze w Gdańsku na antenie TVN24 mówił również ekspert pożarnictwa Przemysław Rembielak. Według niego akcja pożarnicza potrwa do rana następnego dnia. - Po co ryzykować, że ktoś wejdzie po ciemku, rozetnie sobie nogę, potknie się albo nabije się na coś, co wystaje, bo tam nie widać tego po prostu. Nie ma sensu - ocenił.
Jak dodał, "koledzy z Gdańska będą to robili świadomie i rozsądnie, bo celem nie jest zrobić to szybko".
Zapytany, kiedy pojawi się informacja, co było źródłem wybuchu pożaru, odpowiedział: - Uważam, że za parę tygodni i to jest optymistyczna wersja. Żaden dochodzeniowiec, którzy trudni się dochodzeniem przeciwpożarowym, nie zrobi tego po łebkach.
- Może się zdarzyć, że policja, która prowadzi dochodzenie, dotrze do świadka, który powie: "To byłem ja, to był mój kolega, bo mieliśmy takie spawanie, albo nam się coś rozlało, albo naprawialiśmy coś z elektrycznymi przyrządami i się zaczęło, nie zdążyliśmy ugasić" - zauważył. Dodał jednak, że "bywa tak, że nie da się ustalić źródła i to zniszczenie przez pożar jest tak duże, że trudno jest wywnioskować z tego, co zostało, jakie było źródło pożaru".
Rowery elektryczne i akumulatory w płonącym budynku
Jak poinformował w przesłanym nam oświadczeniu Jarosław Maciejewski z Obszaru Metropolitalnego Gdańsk-Gdynia-Sopot, "jeden z obiektów (...) był wynajmowany przez CityBike Global, hiszpańskiego operatora systemu rowerów miejskich MEVO". Maciejewski podał, że w momencie wybuchu pożaru w hali znajdowało się 1500 jednośladów, w tym ponad 1300 rowerów ze wspomaganiem elektrycznym, 162 standardowe i 1000 akumulatorów zasilających rowery elektryczne.
Według informacji przekazanej przez rzecznika Pomorskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków Marcina Tymińskiego, budynek dawnych Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego został wpisany do rejestru zabytków w 2002 roku. Oględziny inspektorów urzędu odbędą się po zakończeniu akcji gaśniczej, prawdopodobnie w piątek.
Nad Gdańskiem unosi się ogromna chmura dymu. Zdjęcia i nagrania otrzymujemy również na Kontakt24.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24