Przed sądem w Koszalinie odbyła się druga rozprawa w procesie oskarżonych o śmierć pięciu 15-latek w pożarze escape roomu. Po niej głos zabrali rodzice zmarłych dziewczynek. Jeden z nich przyznał: – Znaleźliśmy liczne uchybienia w postępowaniu przygotowawczym.
We wtorek przed sądem w Koszalinie zaczął się proces w sprawie śmierci pięciu nastolatek w trakcie pożaru w escape roomie "To Nie Pokój" w Koszalinie przy ulicy Piłsudskiego 88, w którym zginęło pięć 15-letnich przyjaciółek, uczennic kl. III D Gimnazjum nr 9, świętujących w pokoju zagadek urodziny jednej z nich w styczniu 2019 roku.
Na ławie oskarżonych zasiedli: Miłosz S., jego babcia Małgorzata W., matka Beata W. oraz Radosław D. To osoby, które prowadziły, organizowały i pracowały w koszalińskim escape roomie. Zarzucono im umyślne przekroczenia przepisów przeciwpożarowych oraz nieumyślne spowodowania śmierci pięciu osób. - Są to zarzuty z artykułu 163 i 164 Kodeksu karnego - przekazał nam Ryszard Gąsiorowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. Oskarżonym grozi do 8 lat więzienia.
Rodzice mają zastrzeżenia co do śledztwa
W środę odbyła się kolejna rozprawa, po której Adam Pietras, ojciec jednej z dziewczynek, przekazał dziennikarzom liczne wątpliwości rodziców dotyczące sprawy.
- Analizując akta sprawy, dostrzegamy liczne uchybienia w postępowaniu przygotowawczym. Pojawiały się informacje nieprawdziwe, jak to, ilu strażaków brało udział w akcji – mówił Pietras. I dodał: – Prokuratura jako przyczynę pożaru podała rozszczelnienie się piecyka gazowego, tymczasem stwierdzenie to jest sprzeczne z tym, co ustalili biegli.
Jego zdaniem nie zabezpieczono dowodów w sprawie, takich jak wyposażenie escape roomu, które trafiło na wysypisko śmieci czy monitoringu z okolicy, a świadkowie byli przesłuchiwani po kilkunastu miesiącach od tragedii. Pietras ma nadzieję, że proces sądowy pozwoli odpowiedzieć na pytanie, co właściwie stało się tragicznego dnia.
"Zostawiłeś dzieci"
Ojciec jednej z ofiar ma także wątpliwości co do traktowania przez wymiar sprawiedliwości pracownika escape roomu, który jest oskarżony. – Niezrozumiałe jest dla nas, dlaczego prokuratura nigdy nie zdementowała informacji na temat stanu zdrowia Radosława D., przekazując do publicznej wiadomości, że pracownik z głębokimi poparzeniami ciała trafił do szpitala, a następnie wprowadzony został w stan śpiączki farmakologicznej. Jest to kłamstwo. Dlaczego w pierwszej fazie śledztwa przedstawia się go jako ofiarę i bohatera i nadaje się mu status pokrzywdzonego? W rzeczywistości jest jednym z bezpośrednio odpowiedzialnych za śmierć naszych dzieci – mówił Pietras.
28-letni Radosław D. sam zabrał głos podczas wtorkowej rozprawy. Nie przyznał się do zarzucanego mu czynu. Uzupełniając swoje wyjaśnienia złożone jeszcze w postępowaniu przygotowawczym i podtrzymując je, powiedział przed sądem: - W tamtej chwili nie wiedziałem, co robić, zrobiłem, co mogłem.
– To były sekundy. Dostałem ogniem w twarz, wybiegłem z pomieszczenia, by zawołać pomoc. Chciałem wrócić, ale płomienie były tak duże, że nie dałem rady. Płomień uderzył mnie w twarz, uderzał z narastająca mocą – opowiadał. Podkreślał, że nikt nie przeszkolił go z procedur w przypadku zagrożenia. – Próbowałem robić, co mogłem, ale to działo się tak szybko. Krzyczałem, że się pali. To dla mnie wielka trauma – mówił D.
Rodzice dziewczynek, słuchając tych wyjaśnień, komentowali je słowami: "ciebie tam nie było", "zostawiłeś dzieci", "nie robiłeś nic", "dzieci zginęły". Niektórzy rodzice płakali.
Miłosz S.: wina byłego pracownika
Miłosz S. w trakcie środowej rozprawy zakończył wygłaszania oświadczenie, w którym stwierdził, że nie przyznaje się do winy. – Z tą tragedią będę żył do końca życia, będzie to moja osobista Golgota – podkreślał oskarżony. Mężczyzna na sali przebywa w kominiarce i w obstawie policji ze względu na to, że otrzymywał groźby.
W trakcie wtorkowej rozprawy mężczyzna wskazywał także, że część winy leży na jego byłym pracowniku. – Dziewczynki zostały dopuszczone do gry bez opiekuna dorosłego, nie miały kontaktu z osobą zabezpieczającą za pomocą krótkofalówki. Był używany piecyk gazowy, ustawiony prawdopodobnie w złym miejscu, który nie powinien być w ogóle włączony. Zostały pozostawione bez opieki dziewczynki. A osoba dozorująca oddaliła się od monitoringu oraz pozostawiła lokal i graczy bez opieki – wyjaśniał oskarżony. Przerwał, bo sam zaczął płakać na sali rozpraw.
Wcześniej oskarżony przekonywał też, że pokój zagadek był odpowiednio zabezpieczony. Mówił, że obsłużył wiele tysięcy graczy, a nigdy - przed tragicznym zdarzeniem ze stycznia 2019 roku - nikomu nie stała się żadna krzywda. - Tworząc scenariusze gier, zawsze starałem się przewidzieć, co przyjdzie do głowy graczowi i jakich elementów będzie chciał użyć do rozwiązania zagadki. Często rezygnowałem z niektórych ze względów bezpieczeństwa gry - podkreślał S.
Odmówiły składania wyjaśnień
Podczas środowej rozprawy także oskarżone Małgorzata W. - babcia organizatora escape roomu Miłosza S., która według ustaleń prokuratury rejestrowała działalność, oraz jego matka Beata W., która współprowadziła działalność, nie przyznały się do zarzucanych czynów. Obie odmówiły składania wyjaśnień oraz odpowiedzi na pytania stron i sądu. Zgodziły się tylko odpowiadać na pytania swojego obrońcy mec. Macieja Brelińskiego.
Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do sądu pod koniec kwietnia tego roku. Ze śledztwa wyłączony do odrębnego postępowania został wątek pracy służb prowadzących działania gaśnicze i ratownicze w miejscu zdarzenia. Prokurator Gąsiorowski już wcześniej zaznaczał, że prokuratura uzyskała dwie opinie biegłych z zakresu działania straży pożarnej i z zakresu działania służb ratowniczo-medycznych. Obie nie wskazały na błędy w pracy służb. Biegli ocenili, że służby działały właściwie.
Tragiczne urodziny
Do tragicznego pożaru w escape roomie w Koszalinie przy ulicy Piłsudskiego doszło 4 stycznia 2019 roku po godz. 17. Pięć 15-letnich dziewcząt, uczennic klasy III d Gimnazjum nr 9 (obecnie SP nr 18), w pokoju zagadek świętowało urodziny jednej z ich. Według ustaleń prokuratury, przyczyną pożaru był ulatniający się gaz z butli zasilających piecyki w budynku.
Ogień miał uniemożliwić pracownikowi escape roomu dotarcie do nastolatek. Mężczyzna został poparzony, nie otworzył dziewczętom drzwi. One same mogły to zrobić dopiero po rozwiązaniu ostatniej zagadki. W obiekcie nie było dróg ewakuacyjnych. Jedyne okno w pomieszczeniu od wewnątrz było zabite deskami, a od zewnątrz było okratowane. Dziewczęta zatruły się tlenkiem węgla.
Prezydent Koszalina ogłosił 6 stycznia 2019 r. dniem żałoby w mieście. Ulicami miasta nie przeszedł orszak Trzech Króli. Pogrzeb ofiar pożaru odbył się 10 stycznia 2019 r. Dziewczęta spoczęły obok siebie na koszalińskim cmentarzu komunalnym.
Po tragedii w Koszalinie ówczesny szef MSWiA Joachim Brudziński podpisał nowelę rozporządzenia ws. ochrony przeciwpożarowej dotyczącą m.in. escape roomów. Rozpoczęły się także kontrole tych obiektów. 8 lutego 2019 r. Brudziński na odprawie dotyczącej wdrożenia znowelizowanego prawa poinformował, że od 5 stycznia do 7 lutego straż pożarna skontrolowała 520 takich obiektów. Stwierdzono prawie 2 tys. uchybień, wydano 102 decyzje o zakazie eksploatacji lokali oraz 63 decyzje administracyjne w sprawie usunięcia uchybień z zakresu ochrony przeciwpożarowej. Kwestie bezpieczeństwa przeciwpożarowego w escape roomach znalazły się także w znowelizowanym Prawie budowlanym, które weszło w życie 19 września 2020 r.
Źródło: TVN24 Pomorze, PAP